sobota, 29 czerwca 2013

Miniaturka II "Wyjście przez sklep z pamiątkami"

"Natchnienie" do napisania tej miniaturki znalazłam w kilku filmach o Street art'cie. Jednak trochę zmieniłam historię i przeniosłam opowieść w inne czasy. Mam nadzieję, że się spodoba :) Dla zainteresowanych podaję link do filmu:

"Wyjście przez sklep z pamiątkami"

.........................................................................................................................................................................................
     Teraz są to tylko wytarte strzępki wspomnień, ale kiedyś... tak, kiedyś wszystko układało się w spójną całość. Wątpię, że ludzie, którzy to widzieli jeszcze żyją. Oczywiście oprócz mnie samej. Teraz są to tylko opowieści przekazywane z ust do ust. Nikt nie wpadł na pomysł spisania wszystkiego na papier - ja też nie. Uwiecznione straciłoby swój sens, ciągłą zmienność. Historia życia milionów ludzi jest nadal znana na cały świat. Niektórzy mówią, że jest zbyt barwna, kłamliwa. Mają rację. To już nie to samo, czym było na początku. I choć plotki wydają się koloryzowane, niewielu pamięta jak nieprawdopodobne było to w rzeczywistości...
     Wszystko zaczęło się tutaj. Na ulicach. Zapomniane wystawy sklepowe, których szyby zdobią liczne graffiti; ciemne uliczki pełne zakamarków; kamienne mury budynków - środowisko Street Art. Było przeszło 100 lat odkąd nasza sztuka została wytępiona. Ale kult powrócił z niezwykłym rozgłosem, szybko tłumiąc innych artystów. Początkowo byliśmy ścigani. Jednak ludzie szybko znajdywali sposoby na ucieczkę, lub kamuflaż. Nawet gliny odpuściły po stosunkowo krótkim czasie. 
     Mieliśmy prawo do tworzenia własnego świata. Gdzie byliśmy my - nie było zasad. I wszystkim to odpowiadało. Mali i nieistotni dokazaliśmy, że w grupie można zdziałać wiele. Byliśmy anonimowi, ale nasze dzieła znali wszyscy. Przedarliśmy się przez stereotypy i wspięliśmy na kolejny szczebel w hierarchii Street’u. Na ulicach niepokonani, jedyni w swoim rodzaju. Było idealnie. Na tyle, że teraz mogło być tylko gorzej...
     Nic nie wskazywało rozłamu. Artyści Street’u stawali się coraz popularniejsi, wpływowi. W końcu doszło do tego, że wszyscy wylądowaliśmy w Old House – specjalnie wynajętym budynku na potrzeby Street Art’u. Pokazaliśmy naszą nieodmienną cechę – spektakularność. Ten, kto zobaczył nas bądź nasze dzieła zapamiętywał to na zawsze.
     Street rozpowszechnił się w zawrotnym tempie, a z czasem został doceniany jako najbardziej rozległy i zróżnicowany gatunek. Naszą twórczość ciągnęliśmy od częstego graffiti, rzeźb ulicznych, przez odważne połączenia Street Dance z innymi stylami, sięgając nawet do kręcenia filmów. W Street nie gardzono nawet dobrym teatrem, ale przedstawienia wystawiano na swój specyficzny sposób.
    Niektórzy mówili, że się sprzedaliśmy. Każdy żywo zaprzeczał takim oskarżeniom, ale liczni znali prawdę. Street się zmienił. To już nie były ulice, gdzie nie liczył się status społeczny, znajomości, czy pieniądze. W prawdziwym Street Art najważniejszy był talent i zapał. Wszystkim przyświecał ten sam cel – zostanie anonimową sławą. Teraz liczyła się tylko sława. By każdy znał twoje imię. I tutaj przybywamy do punktu końcowego.
     Wszyscy zebrani w jednym miejscu. Old House od czasu przejęcia przez nas nigdy nie świecił pustkami. W ciemności dostrzegano jedynie zarysy sylwetek ubranych w niezwykle jaskrawe, rzucające się w oczy stroje. Ludzie piętrzyli się pod sceną, na której dziś miał się odbyć finał Street Dance.
     Tylko niektórzy nie odważyli się przyjść. Do tej nielicznej grupki należałam ja. Wraz z ekipą malowałam na frontowej, drżącej od głośności muzyki ścianie Old House niewielki rysunek – na wpół spalona świeca w pozłacanym, ozdobnym świeczniku. Ostatni symbol naszej jedności.
     A później? Wszystko się skończyło. Old House został zamknięty na cztery spusty, teraz nikt nie lubi przebywać w jego mrocznych okolicach. Ludzie zmieniali się z biegiem czasu. Zapominali o naszych wartościach. Przestali przechodzić na turnieje, bitwy. Moda się zmieniła. Street Art przestał być popularnym, a ludzi składający się na jego historię okrzyknięto zwykłymi obywatelami.
      Nasze graffiti zmywano. Oczyszczenie całego miasta trochę zajęło, bo byliśmy zdolni do tworzenia na każdej powierzchni, nawet w najbardziej odrażających miejscach. Płyty łamano, taśmy palono wraz z książkami. Scenariusze oddano na pastwę wiatru i wody. A ludzi pozostawiono samym sobie.
     Przyzwyczailiśmy się. Teraz nawet nie wiem, co się dzieje z moim dawnym zespołem. Utraciłam z nimi kontakt kilka lat po zamknięciu Old House’a. W szufladzie nadal jednak trzymam kilka szkiców. Są już dość stare i pewnie nikt nie odgadnie ich pochodzenia, ani autora. Wiele z nich przedstawia to samo w różnych wersjach. Ale najbardziej spektakularnym rysunkiem wydaje się być szkic na wpół spalonej świeczki w pozłacanym, ozdobnym świeczniku.
     Na ścianie nadal mam namalowany symbol naszej ekipy – uśmiechający się przebiegle kot ze zmrużonym jednym okiem i niezwykle długim ogonem i wąsami.
       Znaleziono nowy kult i to on teraz chwyta wszystkich za serca. Otumani nieco rozum, a później, kiedy ludzie będą mogli myśleć trzeźwo przeminie, jak każdy poprzedni styl.

     Street Art się wypalił. Dokładnie jak świeca. Jednak dla tych, którzy pamiętają jego potęgę nadal będzie on czerpał źródło z pozłacanego, ozdobnego świecznika.

2 komentarze:

  1. Powtórzę to co pisałam Ci przed chwilą - Kurcze.
    Świetnie napisany tekst, jednak odniosłam wrażenie, że też nieco smutny - było świetnie, ale minęło, wszystko się skończyło. Nie nastraja zbyt pozytywnie :)
    Czytając stwierdziłam też, że mógłby to być prolog do naprawdę świetnej książki :)
    Zastanów się nad tym ;)

    DiaMent.

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę Ci powiedzieć, że masz mega ciekawego bloga. Podoba mi się twoja ścieżka dźwiękowa, co prawda jescze uboga, ale jestem pewna, że będziesz ją zapełniać.
    Rzeczywiście, ta notka była trochę smutna, ale ślicznie napisana.
    Oby tak dalej ;)
    Pozdrawiam, Lilka.

    OdpowiedzUsuń