"Natchnienie" do napisania tej miniaturki znalazłam w kilku filmach o Street art'cie. Jednak trochę zmieniłam historię i przeniosłam opowieść w inne czasy. Mam nadzieję, że się spodoba :) Dla zainteresowanych podaję link do filmu:
"Wyjście przez sklep z pamiątkami"
.........................................................................................................................................................................................
Teraz są to tylko wytarte strzępki
wspomnień, ale kiedyś... tak, kiedyś wszystko układało się w spójną całość.
Wątpię, że ludzie, którzy to widzieli jeszcze żyją. Oczywiście oprócz mnie
samej. Teraz są to tylko opowieści przekazywane z ust do ust. Nikt nie wpadł na
pomysł spisania wszystkiego na papier - ja też nie. Uwiecznione straciłoby swój
sens, ciągłą zmienność. Historia życia milionów ludzi jest nadal znana na cały
świat. Niektórzy mówią, że jest zbyt barwna, kłamliwa. Mają rację. To już nie
to samo, czym było na początku. I choć plotki wydają się koloryzowane, niewielu
pamięta jak nieprawdopodobne było to w rzeczywistości...
Wszystko zaczęło się tutaj. Na ulicach. Zapomniane wystawy sklepowe,
których szyby zdobią liczne graffiti; ciemne uliczki pełne zakamarków; kamienne
mury budynków - środowisko Street Art. Było przeszło 100 lat odkąd nasza sztuka
została wytępiona. Ale kult powrócił z niezwykłym rozgłosem, szybko tłumiąc
innych artystów. Początkowo byliśmy ścigani. Jednak ludzie szybko znajdywali
sposoby na ucieczkę, lub kamuflaż. Nawet gliny odpuściły po stosunkowo krótkim
czasie.
Mieliśmy prawo do tworzenia własnego świata. Gdzie byliśmy my - nie było
zasad. I wszystkim to odpowiadało. Mali i nieistotni dokazaliśmy, że w grupie
można zdziałać wiele. Byliśmy anonimowi, ale nasze dzieła znali wszyscy. Przedarliśmy
się przez stereotypy i wspięliśmy na kolejny szczebel w hierarchii Street’u. Na
ulicach niepokonani, jedyni w swoim rodzaju. Było idealnie. Na tyle, że teraz
mogło być tylko gorzej...
Nic nie
wskazywało rozłamu. Artyści Street’u stawali się coraz popularniejsi, wpływowi.
W końcu doszło do tego, że wszyscy wylądowaliśmy w Old House – specjalnie wynajętym
budynku na potrzeby Street Art’u. Pokazaliśmy naszą nieodmienną cechę –
spektakularność. Ten, kto zobaczył nas bądź nasze dzieła zapamiętywał to na
zawsze.
Street
rozpowszechnił się w zawrotnym tempie, a z czasem został doceniany jako
najbardziej rozległy i zróżnicowany gatunek. Naszą twórczość ciągnęliśmy od
częstego graffiti, rzeźb ulicznych, przez odważne połączenia Street Dance z
innymi stylami, sięgając nawet do kręcenia filmów. W Street nie gardzono nawet
dobrym teatrem, ale przedstawienia wystawiano na swój specyficzny sposób.
Niektórzy mówili,
że się sprzedaliśmy. Każdy żywo zaprzeczał takim oskarżeniom, ale liczni znali
prawdę. Street się zmienił. To już nie były ulice, gdzie nie liczył się status
społeczny, znajomości, czy pieniądze. W prawdziwym Street Art najważniejszy był
talent i zapał. Wszystkim przyświecał ten sam cel – zostanie anonimową sławą. Teraz
liczyła się tylko sława. By każdy znał twoje imię. I tutaj przybywamy do punktu
końcowego.
Wszyscy zebrani
w jednym miejscu. Old House od czasu przejęcia przez nas nigdy nie świecił
pustkami. W ciemności dostrzegano jedynie zarysy sylwetek ubranych w niezwykle
jaskrawe, rzucające się w oczy stroje. Ludzie piętrzyli się pod sceną, na
której dziś miał się odbyć finał Street Dance.
Tylko niektórzy
nie odważyli się przyjść. Do tej nielicznej grupki należałam ja. Wraz z ekipą
malowałam na frontowej, drżącej od głośności muzyki ścianie Old House niewielki
rysunek – na wpół spalona świeca w pozłacanym, ozdobnym świeczniku. Ostatni symbol
naszej jedności.
A później? Wszystko
się skończyło. Old House został zamknięty na cztery spusty, teraz nikt nie lubi
przebywać w jego mrocznych okolicach. Ludzie zmieniali się z biegiem czasu. Zapominali
o naszych wartościach. Przestali przechodzić na turnieje, bitwy. Moda się
zmieniła. Street Art przestał być popularnym, a ludzi składający się na jego
historię okrzyknięto zwykłymi obywatelami.
Nasze
graffiti zmywano. Oczyszczenie całego miasta trochę zajęło, bo byliśmy zdolni
do tworzenia na każdej powierzchni, nawet w najbardziej odrażających miejscach.
Płyty łamano, taśmy palono wraz z książkami. Scenariusze oddano na pastwę
wiatru i wody. A ludzi pozostawiono samym sobie.
Przyzwyczailiśmy
się. Teraz nawet nie wiem, co się dzieje z moim dawnym zespołem. Utraciłam z
nimi kontakt kilka lat po zamknięciu Old House’a. W szufladzie nadal jednak
trzymam kilka szkiców. Są już dość stare i pewnie nikt nie odgadnie ich
pochodzenia, ani autora. Wiele z nich przedstawia to samo w różnych wersjach. Ale
najbardziej spektakularnym rysunkiem wydaje się być szkic na wpół spalonej
świeczki w pozłacanym, ozdobnym świeczniku.
Na ścianie
nadal mam namalowany symbol naszej ekipy – uśmiechający się przebiegle kot ze
zmrużonym jednym okiem i niezwykle długim ogonem i wąsami.
Znaleziono
nowy kult i to on teraz chwyta wszystkich za serca. Otumani nieco rozum, a
później, kiedy ludzie będą mogli myśleć trzeźwo przeminie, jak każdy poprzedni
styl.
Street Art się
wypalił. Dokładnie jak świeca. Jednak dla tych, którzy pamiętają jego potęgę
nadal będzie on czerpał źródło z pozłacanego, ozdobnego świecznika.
Powtórzę to co pisałam Ci przed chwilą - Kurcze.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisany tekst, jednak odniosłam wrażenie, że też nieco smutny - było świetnie, ale minęło, wszystko się skończyło. Nie nastraja zbyt pozytywnie :)
Czytając stwierdziłam też, że mógłby to być prolog do naprawdę świetnej książki :)
Zastanów się nad tym ;)
DiaMent.
Muszę Ci powiedzieć, że masz mega ciekawego bloga. Podoba mi się twoja ścieżka dźwiękowa, co prawda jescze uboga, ale jestem pewna, że będziesz ją zapełniać.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, ta notka była trochę smutna, ale ślicznie napisana.
Oby tak dalej ;)
Pozdrawiam, Lilka.