„-Bałem się,
że ciągle cię kocham.
- Miałam
nadzieję, że tak jest.
- Moje obawy
i twoje pragnienia – jedno i drugie spełnione”
~ Orson Scott Card
„Gra Endera”
Siedząc pośród rozwalonych papierów
przeglądała zapisany drobnymi literami zeszyt. Z każdym, nakreślonym własną ręką
słowem załamywała się jeszcze bardziej. Niezbędne do odprawienia rytuału
Przysięgi Strażniczej składniki były, jak łatwo się domyśleć, niezwykle trudne
do zdobycia. Sięgnęła do torby i wyciągnąwszy z jej wnętrza niewielką fiolkę z
blado-granatowym płynem przyjrzała się jeszcze raz kartce. Z uczuciem ulgi
skreśliła sześć składników z listy. Wstając skierowała swoje kroki do piwnicy –
pomieszczenia położonego trzy metry pod ziemią i objętego niemałą tajemnicą.
Otwierając niewielkie, podłogowe drzwi pod
dywanem w salonie, zdziwiła się, że Strażnicy nie zauważyli tego miejsca. Była
niemal pewna, że dokładnie przeszukali cały dom, a wątpiła, że coś takiego jak
ukryty luk nie zwróciłby ich uwagi. Krztusząc się kurzem zeszła po drewnianej,
niebezpiecznie trzeszczącej drabinie. W piwnicy było niemiłosiernie zimno i
wilgotno. Ściany wyłożone cegłami, na które ponaklejano szkice architektoniczne
budynków – zamiłowanie Philipa. Podłoga zalana zimnym betonem, a jedynym
dopływem światła była niewielka zawieszona pod sufitem lampka, żarząca się
mglistym światłem. Poczuła dreszcze na plecach, więc szybko podeszła do biurka
ustawionego pod jedną ze ścian i zaczęła przekopywać jego głębokie szuflady.
***
"Mówią
na Nich- skazani na samotność,
ci
co wybrali ból, aby prawdy dotknąć.
Mówią
na Nich- skazani na istnienie,
wędrowcy
ciszy w pogoni za przeznaczeniem."
Blado-granatowa zawartość niewielkiej fiolki wylądowała wraz z resztą
rozdrobnionych składników w czymś, co od biedy można było nazwać kociołkiem.
Powietrze zabarwił przyjemnie słodki zapach cynamonu i
nienaturalnie intensywna woń goździków, od której kręciło się w
głowie. Na razie patrzył na jej poczynania z lekkim niepokojem, ale i
nieudolnie krytą ciekawością. Kiedy z naczynia zaczęły wyłaniać się pierwsze
kłęby dymu nie wytrzymał i nim zdążył ugryźć się w język zapytał tonem, który
prawie ociekał wątpliwościami:
- Jesteś pewna, że nie zrobiłaś czego...
- Nie! - warknęła znad oparów.
- Nie jesteś pewna, że nie zrobiłaś czegoś źle, czy
zaprzeczyłaś na moje pytanie? - wiedział, że ją irytował, ale z niewiadomych
dla siebie samego powodów ciągną to dalej.
- Podaj mi rękę - rozkazała ignorując jego
wypowiedź. Przybliżył się powolnie, z każdym krokiem czując zwiększającą się
duszność oparów. Nieśpiesznie wykonał jej polecenie.
W momencie, gdy ich dłonie złączyły
się w uścisku oboje poczuli nieprzyjemne mrowienie w palcach. Christopher już
chciał wycofać się, ale niebezpieczny błysk w oku Katherine podpowiedział mu,
że lepiej tego nie robić. Stał obserwując, jak błękitno-szare obłoki dymu
oplatają ich splecione dłonie. Nagle mrowienie ustało. W półmroku z trudnością
zauważył, jak niecodziennej konsystencji liny oplatają ich złączone dłonie i
ciągną się dalej po przedramieniu, które nagle boleśnie zapiekło. Katherine
wolną ręką wyciągnęła z kieszeni kurtki niewielki kawałek białej kartki, idąc
za jej przykładem postąpił tak samo. Przez chwilę patrzył na własne pismo.
Katherine policzyła do trzech i równocześnie wrzucili swoje kawałki pergaminów
do naczynia. Substancja zmieniła swój kolor z brudno-szarego na głębokie bordo,
a liny oplatające ich dłonie ścisnęły się mocniej jednocześnie zmieniając
barwę.
Kilkanaście sekund później opary opadły. Katherine niepewnie puściła
jego ciepłą dłoń, tym samym rozrywając liny.
- Udało się? – zapytał dłuższą chwilę później.
- Chy… chyba… tak – powiedziała nie kryjąc dumy.
- Czyli mi pomożesz?
- Pod warunkiem, że ty oddasz mi mój Zegar –
odpowiedziała, gdy jej entuzjazm odrobinkę już opadł.
- Więc w drogę? – uśmiechnął się, niczym dziecko
uradowane z nowej zabawki. Kiwnęła głową na potwierdzenie jego słów. – Gdzie
jest siedziba?
Roześmiała
się, czym całkowicie zbiła go z tropu. Momentalnie spoważniała, ale w oczach
wyraźnie błyszczały iskierki rozbawienia.
- Myślisz, że trzymają go w siedzibie? – zapytała,
by upewnić się, czy on nie żartuje.
- No… a gdzie może jeszcze być więziony?
- Praktycznie wszędzie – ruszyła w stronę drzwi i
mówiła dalej prowadząc go na zewnątrz krętymi korytarzami. – Po waszej ucieczce
wzmocniono ochronę. Teraz nie tak łatwo wytropić Strażników. Czyli teraz
planujemy jak go uwolnić?
- Nie. Teraz ty skoczysz do ich głównej siedziby i
ukradniesz jakiś nieużywany Zegar – mruknął, ale nie zauważył jak jej twarz
wykrzywia się w grymasie zniechęcenia, bo szła kilka kroków przed nim. – Ja w
tym czasie poczekam na ciebie w ba…
- Poczekasz na mnie? – odwracając się popatrzyła na
niego, jak na wariata. – Przecież mogę zniknąć, spędzić w przeszłości kilka lat
i wrócić sekundę temu.
- Bezpieczniej będzie, jeśli pojawisz się kilka
godzin później – przerwał, ale widząc jak już otwiera usta kontynuował – Bo
jeśli tobie z przyszłości coś się stanie i przypadkowo wystartujesz później…
jakbyś chciała wyjaśnić samej sobie, że jest was dwie?
Przez
kilka sekund stała w miejscu z otwartymi ustami, jednocześnie próbując
zrozumieć jego tok myślowy. Z niechęcią przyznała mu rację uświadamiając sobie,
że nigdy tak o tym nie myślała. Zawsze grzecznie wykonywała polecenia
Strażników, którzy swoje rozkazy rozpatrzyli pod każdym względem tak, by nie
było żadnego nieporozumienia, lub co więcej zagrożenia. Bieg czasu musiał być
przewidziany… i choć z każdym przeniesieniem czasowym coś ulegało zmianie,
porządek zachowywany był w należytym stopniu.
***
Przeglądając Kroniki z zadowoleniem stwierdził, że na najbliższe pięć
dni nie przewiduje się nic specjalnego; kilka zdanych raportów, comiesięczna
wizyta zwierzchnika króla Francji i kilka zatrzymanych „złoczyńców”. Jedyną
niepokojącą zapiską była ta z dnia 19 października.
Uciekinierka i (nieprawnie) była
Strażniczka, Certus przybywa do głównej bazy w celu kradzieży. Nie zostało
ustalone co zabrała do przyszłości lub przeszłości. Aktualnie trwają
przeszukiwania ksiąg z okresu Rokoko.
Urgens,
Strażnik IV stopnia
Philip przekazał mu, że Certus została
zatrzymana i obecnie jest więziona na dworze króla Ludwika XXIII, więc nie było
powodów do obaw, jednak miał złe przeczucia. Przeczucia, że ten przerażająco
prawidłowy spokój jest zbyt nierealny jak dla Strażników. Jak cisza przed
burzą.
***
„
Ona mówi, że to jest życie.
On,
że placebo.”
~
Ewa Lipska „Gdzie Indziej”
- Jesteś pewna, że przewidziałaś
wszystkie okoliczności? – zapytał podając jej zapięty plecak z rzeczami
potrzebnymi do podróży.
- Mam taką nadzieję – mruknęła
zapinając kurtkę. Pięć minut później jechała taksówką na lotnisko, by stamtąd
wyruszyć do Wenecji, całkowicie naruszając bieg czasu…
***
Tym razem, będąc w Wenecji również nie miała
czasu podziwiać niecodzienne widoki. Wyróżniała się wśród przechodniów swoim
niedostosowanym do epoki strojem. Nie miała na sobie szykownej, obładowanej koronką i
ważącą wiele kilogramów sukni, tylko zwykły strój cywilny XXI wieku, na który zarzuciła czarny, długi płaszcz dla stworzenia pozorów. Przedzierając się przez
mrok cichych, zapomnianych uliczek dostała się do głównej siedziby Strażników. Na
jej usta wkradł się koci uśmieszek zadowolenia i zaciętości. Prawdziwa zabawa
dopiero się zaczynała…
Wąskimi korytarzami, znanymi tylko
nielicznym dostała się do serca budowli – duża kuchnia, gdzie królowała madame
Pouple. Staruszka przywitała ją z dobrodusznym uśmiechem i propozycją smacznego
posiłku; najwidoczniej nie dotarły do niej informacje o ucieczce. Katherine
grzecznie podziękowała, na poczekaniu znajdując jakąś błahą wymówkę. Uznała, że
kobieta jest zbyt ufna, gdy bez mrugnięcia okiem uwierzyła w powód jej
przybycia do tak rzadko odwiedzanej kuchni. Zamieniając z kobietą kilka zdań, należących
do podstaw kulturalnej rozmowy, weszła do niewielkiego schowka na miotły. Wspinając
się po zakurzonych meblach z środkami czyszczącymi i prawie wywracając jedno z
plastikowych wiader, otworzyła niezauważalny luk za jedną z szerszych półek.
Jak przystało na Strażniczkę
niezauważalnie znalazła się w obszernym pokoju z licznymi plikami dokumentów. W wypolerowanych na błysk szklanych pojemnikach spoczywały Kroniki czekające na
zapisanie, pliki dokumentów i wiele innych, na jej oko zupełnie niepotrzebnych
segregatorów. Odnalazłszy to, za czym tu przyszła przeniosła się w Czasie;
opuściła Wenecję i główną siedzibę Strażników, nie mogąc odpędzić od siebie
uczucia, że wszystko poszło za gładko, za łatwo…
***
Londyn, 29 czerwca 2004 (czwartek)
W moich zapiskach w końcu pojawiło się miejsce, w którym się znajduje;
to dobrze. Teraz przynajmniej mam pewność, że miejsce mojej ucieczki i nazwa
mojego tchórzostwa mają tą samą nazwę – Londyn. Teraz siedzę w zatęchłej
piwnicy Faltey ’ów. Jest zimno i wilgotno, ale niewątpliwie lepiej niż w tej
więziennej twierdzy.
Czekając na Kath przejrzałem projekty
jej brata i chyba też ojca, zauważyłem, że niekiedy sposób stawiania kresek się
różni. Przeklęty Faltey przynajmniej ma coś takiego jak ołówek, inaczej
zanudziłbym się tu na śmierć. Chociaż… jak nie patrzeć, niektóre szkice są
naprawdę ciekawe. Że też zdecydował się być Strażnikiem! Ale cóż… przecież
musiał zachować honor rodziny!
„Komunizm
jest w pewnej przynajmniej mierze zabawą z rachunkiem prawdopodobieństwa.” –
napisał Kępiński. Nie pamiętam wprawdzie kiedy, ani w jakiej książce, ale kiedy
myślę o tym cytacie szyderczy uśmiech mimowolnie ciśnie mi się na usta. Idealne
do mojej, przepraszam "naszej" sytuacji. Bawiąc się miękkimi w naszych dłoniach wskazówkami
zegara liczymy na przychylność losu. Nie na marne mówią, że nadzieja matką
głupich! Ale z drugiej strony… czy ten, który spodziewa się nieoczekiwanego,
nie wychodzi na tym dobrze?
Świetny rozdział - nie wiem jak inaczej mogłabym go jeszcze określić.
OdpowiedzUsuńWplatanie dialogów idzie Ci zdecydowanie lepiej :) Tym razem czułam się jakbym czytała książkę, ba bestseller jakiejś wybitnej pisarki <3
Kocham to jak piszesz i cieszę się, że mogę czytać Twoje prace. :)
Pozdrawiam,
DiaMent.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZgodnie z obietnicą przeczytałam. Teraz już musisz dodawać nowe rozdziały. Pozdrawiam <3333
OdpowiedzUsuńLestrange vel Elf <3
Koffam cię Elfie, wiesz? :)
UsuńJeszcze zagonię naszego kochanego Golumma do skomentowania i prawdopodobnie jutro dodam, bo już mam 2 strony w Wordzie :D
Świetny rozdział! Widać, że trochę bardziej popracowałaś nad dialogami, przez co wypadły o wiele lepiej i przyjemniej się ten rozdział czytało :)
OdpowiedzUsuńMam małą uwagę: patrz na powtórzenia! Niby małe, ale irytuje. Jak kamyk w bucie lub plamka na okularach :)
Bardzo ciekawie opisałaś rytuał przysięgi. Niemal widziałam tą parę buchającą z kociołka. Mam też nadzieję, że w opowiadaniu pojawi się jeszcze Philipe i Urgens. Szczególnie liczę na tego drugiego, bo już po krótkiej rozmowie z Katherine zaskarbił sobie moją sympatię :)
Po ostatnie: skąd ty bierzesz wszystkie te cytaty dziewczyno? :D
Pozdrawiam i życzę dużo weny
pakuti