środa, 25 grudnia 2013

Carmina I "Jesteśmy sami"


    Stworzyłam jeszcze jeden "gatunek", czy też podrozdział notek dodawanych na blogu. Będą one miały charakter Miniaturki I "A żyć możesz tylko dzięki temu, za co mógłbyś umrzeć.", chociaż palnuję je nieco dłuższe i dodatkowo każdą carminę mam zamiar podzielić na części. Chciałabym się skupić bardziej na emocjach, więc podejrzewam,mże carminy pisane będą w pierwszej osobie, przynajmniej tak mi się teraz wydaje. 
  Prawdę mówiąc nie wiem do końca, co właśnie robię, ale chciałam oddzielić miniaturki od tego typu pisaniny, mam nadzieję, że się spodoba ;)
Enjoy!
**************
   CARMININA I "Jesteśmy sami"
 Część pierwsza - zgubiona miłość


"Wiecznie samotni, wiecznie szukający
z wiecznej nadziei wiecznymi złudami,
pełni tęsknoty gorzkiej i palącej,
błądzim po świecie, dziwne, obce cienie -
wreszcie ostatnie wydając westchnienie
jesteśmy sami"
- Kazimierz Tetmajer "Wiecznie sami" (fragment)


    Miłość... Banalne bicie serca, dwa oddechi obce innym. Złudna bliskość na chwile, na dwie. I kiedy już, już mamy ją tuż obok - odchodzi. Ucieka spłoszona spojrzeniem. Wstrzymujemy oddech. Gdzie bliskość? Gdzie spokój?
    Nadchodzi noc, ale nie śpimy. Jest cicho, bajecznie. Tylko serce wciąż i wciąż wyrywa się z piersi. Słońce zaszło, księżyc świeci. Myślimy.
   Na nic to, ale myślimy. To wszystko, co już przymyślane było po tysiąckroć. Nadzieja wraca z nadejściem nocy, jest jak tęsknota, ale nie aż tak osobista. Myśli brudne i te czystsze odzyskują wolność. Biegną ile sił, potkną się, nie wstaną. 
   Myśl ponownie umarła, a wraz znią nadzieja. Odeszła ambicja, zgubiło się pragnienie. Serce wciąż bije. Cicho i powolnie. Nie słychać go, nie czuć, ale nadal jest. Spokojnie.
  
*
   Nie ma spokoju. Gdzie jest bliskość?
   A tak... Już, już przez szparę w dzwiach ucieka. Teraz jest wolna. Zakazana dla niewłaściwego człowieka. Miłość...?

   Dziwne. Jeszcze wczoraj była gdzieś w pobliżu, głowę daję. Widziałam ją w fotografiach na ścianie, w perfumach stojących na toaletce. Szukałam już w szafie i na strychu. Zajrzę pod łóżko. Ale nie... Nie ma, choć nadal jest serce. 
    Minęła godzina, dwie? Sama nie wiem. Nie znalazłam miłości, choć pewna jestem, że była. Uciekło pragnienie, głód już nie znany. Ciągle liczę na miłość. Kochany! Ja jestem, tu, tuż obok, zobacz!
    Jest pusto, ciemno, smutno. To tylko noc. Jej koc przykrył miasto szczelnie. Chmury mknął po nieboskłonie, ale nie widzać łez. Chyba się zgubiłam... Błądze gdzieś nieopodal, choć kojarzę budynki. Och! To ta kawiarnia, gdzie kawę z rana zwykłeś pijać, a ta rzeka... Zupełnie jak z obrazka, który pędzlem twoim malowany wisi w salonie. I mostek nad tą rzeką wydaje się znajomy... To tu się spotkaliśmy. Pamiętam to jakby było nie wczoraj, a dzisiaj.
     Ale... Jest noc. Co więc widziałam? To chyba wyobraźnia figle płata z przed rana. Gdzie jesteś? Gdzie spokój? Już znalazłam bliskość. Tak! Jest tutaj, zaraz obok, tuż tuż. Spokój uciekł, nie ma też ciebie. Coś szeleści, coś szumi, zbliża się coś.
    To ty? Nie... Ach, szkoda. Głupia nadzieja, głupia też miłość. A tęsknota...? Szkoda słów. Gdzie jesteś? A gdzie spokój i bliskość?!
Uciekły, zostawiły mnie znów... 
  
    Szukałam, szukałam, przysięgam! Nie znalazłam niestety ni smutku, ni tym bardziej radości. Zgubiłam gdzieś miłość przez własną nieuwagę, a teraz za błedy płacić przyszło mi też. Podaj cenę, wiem, będzie nie mała, ale niczego mi już nie szkoda. Straciłam to, co najcenniejsze zapominając, że wogóle coś mam. 
   Podaj cenę, nie lękaj się. Pogodzić się przyjdzie już z tym. To moja wina, choć ciężko się do błędu przyznać. Ciszej, ciszej, domykam przecież drzwi.
    Serce? Serce chcesz w zapłacie! Faktycznie, cenna jest to rzecz. Trudno stwierdzić, czy to tylko chciwość, czy zemsta. Ale nie! Uprzedziłeś, że cena bardzo wysoka ma być, ale to już przesada... Serce? Serce?! Już lepiej duszę diabłu oddać, niż serce smutku. Nie tak umowa brzmiała... Nie tak było pisane. Trzymaj się słowa danego!
    Chcesz serce. Serce, powiadasz? Mogę dać coś cenniejszego... 

sobota, 21 grudnia 2013

Miniaturka VI Najbardziej nastrojowy, najbardziej radosny, najcieplejszy, choć doskwiera zimno...

Za co cenisz święta Bożego Narodzenia?
Za magię. Nie widzicie? Przecież jest wszędzie! Zwolnijcie na chwilę i się wschłuchajcie...
Czujecie ten mroźny wiatr, widzicie zniżki w sklepach, robicie aniołki na śniegu, poświęcacie marchewkę na nos bałwana i wciąż nie widzicie najważniejszego? Zauważyliście przymrozek na szybie. Podejdźcie, przypatrzcie się! Ile jest tam fantazyjnych wzorów...
Ciągle nie widzicie? No podejdźcie, przypaczcie się, użyjcie wyobrażni.
Ta śnieżynka, ta sama co teraz z wiatrem leci, to przecież nic innego jak malutki elf, odziany w białą sukienkę i czapkę. Jest drobna, więc nie widać jej uśmiechu, ale on tam jest, wyobraźcie  go sobie.
Wsłuchajcie się w wiatr... On niesie wszystkie piosenki, zamiata ulice, porywa czapki i mrozi nosy. Wsłuchajcie się proszę, dla mnie, ten jeden raz.
A ten zapach?! Nie kłamcie, wiem, że go lubicie. To pierniki z korzenną przyprawą. Są słodkie i pachnące... I jeszcze takie świąteczne! 
No i choinka. Trudną ją opisać w słowach, więc się uśmiechnę. Niestety Wy nie widzicie mojego uśmiechu, więc żyjcie wyobraźni... Widzicie las? Cały w zaśnieżonych drzewach, a na nich ani jednej bombki, żadnego światełka! Jest taki szczery, naturalny. I teraz postawcie sobie tę całą prawdziwość świąt w salonie. Ma już ozdoby, więc trochę wysztuczniała, ale wciąż jest piękna. Mój kot wdrapał się na fotel i zaczął bawić się złotą bombką. Kulka upadła z choinki i roztrzaskała się w drobny mak. 
Słyszycie jej upadek? Jeśli tak, to usłyszycie również magię świąt.

Podobno ludzie przychodzą i odchodzą. Mówią, że to normalna kolej rzeczy, powtarzają nam, byśmy się nie martwili. Ale wiecie, co? Dla mnie są takie dni, kiedy trzeba wybaczyć błędy. Jeśli chcecie wiedzieć, nie wierzę w Boga. Nie wiem, czemu tak jest, czemu to mówię, a tym bardziej na co Wam ta wiedza się przyda. Ale są takie dni, kiedy wrogowie życzą mi szczęścia, a przyjaciele wywołują uśmiech na twarzy. I chyba na tym polege cała magia - na wybaczaniu błędów, nie zwracaniu uwagi na ludzkie przywary. Wy też się czasem mylicie, więc zatrzymajcie się i rozejrzcie! Ludzie się śpieszą, gubią w tłumie, mają własne sprawy tylko nie rozumiem czy jest coś ważniejszego niż magia? Wszystkie uśmiechy na twarzach bliskich, podłe rumieńce zawstydzenia. Pocałunek pod jemiołą czuły, lecz krótki. 
Dni przemijają, czas ma własny rytm. Ludzie się spieszą, w tłumie mieszają, nie widzą magii, która ich otacza. Zwolnij więc proszę, dla mnie, ten jeden raz. Uśmiechnisz się może, może zapłaczesz, a może i jedno i drugie, rozejrzyj się wokół, czujesz tę moc, widzisz szczęście i trwogę. 
Są święta i wszystko się błyszczy, świeci wszędzie. 
Magia jest tutaj, nie trzeba jej wołać.
Zwolnij, a ona przybędzie

***


"Someone to rely on 
Me? 
I guess I was a shoulder to cry on"
- "Last Christmas"


      Mróz otrzymał pole do popisu. Był grudzień, jeden z najbardziej radosnych i nastrojowych miesięcy roku. Kilka pierwszych jego dni przeszło bezproblemowo, wszystko posypało się wraz z pierwszym świętem.
   Na mikołajki dostałam książkę. Wiedziałam, kto mnie wylosował i to ja wybierałam dla siebie prezent. Nie było przedświątecznej frajdy. Niestety razem ze śniegiem spadł na mnie pierwszy w tym miesiącu dół - miewałam je często i to zawsze z tego samego powodu. Siedziałam w ławce i zapisywałam notatkę z lekcji, kiedy na moich kolanach pojawił się biały miś. Uśmiechnęłam się do koleżanki. To był jej prezent mikołajkowy, ten pluszak. 
- Co się stało? - zapytała. Musiałam pociągnąć nosem i zamrugać kilka razy, żeby nie zapłakać.
- Nic - chyba nie będę nigdy aktorką, w każdym razie dobrą. Wogóle nie potrafię udawać.
- Czemu płaczesz?
- Nie płacze - zapewniłam. 
- Czemu płakałaś?
- Nie płakałam - to było kłamstwo oczywiście, jedno z daleko niepierwszych, ale bardziej parszywe niż wiele z nich. Choć ktoś powiedziałby, że to tylko łzy.
    Przez otwarte okno wiatr wrzucał do klasy płatki śniegu. Roztapiały się, nim zdążyły dotknąć podłogi. 
    Wytarłam łzy, strzaliłam parę razy kostkami u palców dłoni i starałam się skupić na lekcji. Nie wyszło mi, miałam inne zmartwienia.

*

   Wyszłam ze szkoły z uśmiechem. Tak, z uśmiechem, bo miałam tych, co mnie rozweselają. Nie wiedziałam, czy mogę na nich polegać, ale cieszyłam się teraz, w tej chwili. 
Śmiałyśmy się, zawsze się śmiejemy. Ludzie różnie nas postrzegają. Jedni ciągle upominają, każą się zachować jak przystało na okoliczności. Inni są dumni z wiecznego uśmiechu, cieszą się razem z nami, żartują, choć nie zawsze im to wychodzi. Ale my się śmiejemy, zapominamy o problemach,
   Tylko chwilami wydaje mi się, że nawet jak o nich zapomnimy, nie znikną. Boli mnie ta świadomość, pali oczy, choć może to ta oślepiając biel śniegu. Tak, to na pewno musi być to. 
Poszłam w inną stronę. Jechały do domu, a mi się nigdzie nie śpieszyło. 
Ludzie chcą uniknąć pośpiechu, a biegną. Pędzą na spotkanie z przeznaczeniem, które mogli bezpowrotnie wyprzedzić i nie zauważyć, jak szczęśnie umknęło im pod nosem. Popatrzyłam w niebo.
Było szare, smutne. Na policzki spadło mi kilka płatków śniegu. Ruszyłam dalej spokojnym krokiem. 
Wszyscy biegli, chowali się od mrozu i wiatru. Śmieszne. Tak łatwo dajemy się oszukać. Żyjemy szybko, takie czasy - pomyślałam.
Równie szybko umieramy.
Zwolniłam.
Nigdzie mi nie było śpieszno.
Tylko co można poradzić...? Takie czasy.

*******

Chciałam napisac coś weselszgo, ale mi nie wyszło :/ to pewnie przez brak śniegu, bo nie ma świątecznego nastroju :(
Miała być jeszcze jedna "część", ale historyjka o moich sankach z dzieciństwa do których mam ogromny sentyment nie kleiła się nie tylko podczas pisania, ale też do całości miniaturki... Nie skończyłam jej, mam tylko kilka zdań, więc postaram się ją jakoś ciekawie rozwinąć i wstawić jak w końcy wypadnie śnieg :)

*

Wszystkim Wam życzę wesołych, rodzinnych, pełnych uśmiechu Świąt! :)
Nie umiem składać życzeń, jakby co, ale na myślu mam wszysto co najlepsze :D
Pozdrawiam, Ludum :*

poniedziałek, 9 grudnia 2013

22. "I nigdy nie nienawidził."

"I can't take back 
The words I never said."
- Skylar Gray "Words"

    Słupek termomentra nie popisał się wysokością. Od kilku dni wachał się między zerem, a minus jednym stopniem. Wiatr łomotał w szyby, krople deszczu rozbijały się o chodniki. Nie lubiła jesieni. 
   Jej makijaż wtedy się rozmazywał, a włosy traciły blask. Denerwowało ją również noszenie parasola, a nie cierpiała kapturów. W wyniku czego pod koniec września znikała z pracy i najbardziej nielubiany przez nią miesiąc spędzała w domu. Wracała dopiero w grudniu, za którym też nie przepadała. Jednak śnieg był lepszy od deszczu. Wolne dostała wczoraj i od tego czasu nie postawiła kroku za próg mieszkania.
    
    Jak zawsze zaparzyła sobie poranną kawę i czekała. Czasem na nic konkretnego, zwyczajne oczekiwanie, przeczucie. Ale nie była to nawet cisza przed burzą, bo prawdziwa ulewa już się rozpętała. Brakowało tylko pioruna, który zakończy sprawę.
  I tak dzień w dzień... Ciągle czegoś brakowało.
  Jadła śniadanie, czytała książke, później obiad. Przychodzł zazwyczaj wieczorem, późym wieczorem, bądź tuż nad ranem. Miał klucze, ale zawsze korzystał z dzwonka do drzwi. 
   Pod tym względem nic się nie zmieniło, nawet tony ich głosów.
- Przed wczoraj była rozprawa, pisali o tym w gazetach - oznajmiła już w progu.
- Nie widziałem o tym, żadnej wzmianki.
- W Irrycie, w tamtejszych gazetach - sprostowała. - Była tylko wzmianka w czterech dziennikach, ale dało się posklejać wszystko w całość. Redaktorzy jeszcze wczoraj zaginęli bez śladu, przynajmniej to jest oficjalna wesja wydarzeń - westchnęła. - Herbaty?
- Poproszę - uśmiechnął się, ale było w nim coś fałszywego.
    Salon utrzymano w kontraście czerni i bieli. Za oknem była już noc, gwiazdy górowały nad ulicznymi latarniami, drapaczami chmur.
- Znasz przebieg jego sprawy? - zaimteresował się Michael. Alice wróciła z kuchni z dwoma kubkami herbaty.
- Bardzo okrojoną wersję. Próbowałam wejść na sale, jako opieka medyczna, ale dostałam zakaz. Szczegóły znają tylko obecni na sali, a było ich niewiele. Widziałam się z Liamem kilka godzin po rozprawie. Był w szoku, nic z niego nie dało się wyciągnąć, chyba, że zacząłby gadać sam. Mamrotał coś o Faltey - zakończyła przymróżając jedno oko i patrząc na gościa.
- Katherine? - zapytał de Barten. Pokręciła głową. - Cholera. Jeśli Philip wpadł w ich łapy mało co możemy jeszcze osiągnąć. 
    Wiatr uderzył w szybę. Nie zwrócili na to żadmej uwagi, tylko nadal siedzieli. Michael przetarł twarz dłońmi i kilka razy szybciej mrugnął powiekami. 
- Mniejsza z tym - westchnął. Widział protest w oczach Alice, ale nic to niedało. Było po fakcie. - Nie możemy nic na to poradzić, Al! Gerbung napewno nałożył na niego wszystkie znane blokady. Nie uda nam się go przenieść, nie tym razem. 
- Obiecałeś nam bezpieczeństwo - powiedziała Mynster. W jej głosie nie było złości, czy bólu. Zwyczajny smutek. Poczuł się okropnie, jeszcze nigdy nie słuszał w jej tonie takiego żalu. - Wiem, że nie całkowite, ale mówiłeś, że nikt nie będzie bezpośrednio narażony. Twierdziłeś, że przebrniemy przez to razem, a odejdziemy bez zaobowiązań. 
    Nie miał ochoty, a nawet zabrakło mu serca, żeby wyprowadzać ją z błędu. Doskonale pamiętał swoje słowa, winy i obietnice. Zdania, które wypowiedział i chciał zapomnieć.
  Tylko nigdy mu się to nie udało. Zawsze coś trzymało przy ziemi.
- Wiem - przyznał. - I przepraszam, ale nie mogłem inaczej. Zbyt wiele było obietnic, żebym zdążył wszystkich dotrzymać. 
- Obiecuj mniej, co to za problem? - jej rada była tak oczywista! I jednocześnie znajdywała się na tyle daleko, poza jego zasięgiem.
- Nie mogę - zaśmiał się. - To sposób na zaufanie. Jedna przysięga i po sprawie. Ludzie są łatwowierni, uwierzą.
    Kiwnęła głową, choć nie mogła tego zrozumieć. Kłamał w imię dobra? Gdzie więc całe to dobro, gdzie szczęście?!
- Co z Kath i Chrisem? - zmieniła temat na mniej zobowiązujący, starała się polepszyć sytuację. De Barten uśmiechnął się pod nosem.
- Nie tak dawno Dervendu urządził mi aferę, mniej więcej o tej samej treści co ty dziś, ale o wiele bardziej emocjonalnie. Chyba to przez jego długi brak kontaktu ze Strażnikami, coraz więcej uczuć - stwierdził ze skromnym rozbawieniem.
- Sugerujesz, że jestem zbyt oschła? - zaśmiała się i pstyknęła go w nos. Również się rozweselił.
   Czas leciał nieubłaganie naprzód. Przyśpieszał, zwalniał, cofał się, ale nigdy nie zatrzymał. Daremnie wyczekiwali dnia, gdy nie nastanie świt. Był zmrok i noc, i gwiazdy wraz z księżycem na niebie, i zawsze był też świt. Oślepiał, bawił, zachwycał, a poźniej znikał. Oni nadal walczyli i stawiali się przeznaczeniu. Dzień w dzień pokonywali nowe przeszkody.
Od wschodu do zachodu słońca.

***

"Kto wierzy w wolność woli,
Ten nigdy nie kochał
I nigdy nie nienawidził."
- Marie von Ebner - Eschenbach "Aforyzmy Eschenbach"


     Wrócił nad ranem. Był potwornie zmęczony i pewny, że jest w stanie przespać cały dzień.
- Znów tam byłeś - zauważył Chris. Stał oparty plecami o ścianę z rękami w kieszeniach spodni od piżamy. 
- Zgadza się - Michael ostrożnie powiesił kurtkę na wieszaku, niepewny koleinych słów Dervendu. Chris jednak nie odpowiedział tylko wpatrywał się w niego z konsternacją i czymś na krztałt rozgoryczenia. - Masz coś konkretnego do powiedzenia, czy mogę iść spać? - nie udało mu się ukryć ziewnięcia. Christopher ponownie się nie odezwał, więc de Barten ruszył korytarzem w stronę swojej sypialni.
- Kilka dni temu odbyła się rozprawa Liama - oznajmił nagle Dervendu. Michael zamarł w pół kroku. Obrócił się i spojrzał na rozmówcę, ale Chris nie zmienił pozycji. Wciąż wpatrywał się drzwi wejściowe.
- Skąd wiesz? - zapytał spokojnie, jednak z ukrywanymi pokładami złości. Po koleinych sekundach ciszy dodał: - Wychodziłeś?! Skąd się dowiedziałeś?
- Z gazety - odpowiedział nieśpiesznie. Michael stał tuż przy nim. - I nigdzie nie wychodziłem, nie mógłbym kupić jej w okolicy. Sprawdzałem tylko pocztę. Gazeta nie była w kopercie, ani nic podobnego. Leżała w slrzynce luzem, przejżałem z ciekawości.
     Wydawał się spokojny i zupełnie nieprzejęty. 
- Z ciekawości? - zdziwił się de Barten. 
- Tak - zgodził się. - Z czystej ciekawości, nudy. Siedzimy tu od ponad miesiąca i wyszliśmy tylko raz. Ani ja, ani Kath nie mamy pojęcia co się dzieje, nie wiemy nic, co mogłoby pomóc i jak chciałeś to wykorzystać? Zamykając nas w klatkach nic nie osiągniesz!
- Czyli przyznałeś, że wychodziliście - warknął iluzjonista. - Niech cię, Chris! Nie rozumiesz, wszystko było złudzeniem? Widzisz to, co oni chcą byś widział! Nie ufaj zmysłom, pamiętasz jak cię tego uczyłem? 
- A zaufanie, ten cały cyrk, po co to wszystko? To też złudzenie, iluzja?! - zapytał Dervendu. - Wyszliśmy jeden raz, a dla ciebie to już za dużo. Nie było cię, nie potrzebowaliśmy pozwolenia.
- Miałeś siedzieć tutaj, aż pozwolę wygrzebać się wam z tej nory, czy to aż tak trudne?! - podniósł głos, ale uważał by nie obudzić Kath. 
- A co by to dało? Siedziałbym w tym twoim zamknięciu kilka miesięcy i co?! Jaki miałeś w tym cel, co chciałeś osiągnąć? - powiedzał Chris. Nie krzyszał, nie mrużył oczu, nie wymachiwał rękami. Ale Michaela właśnie ten spokój rozwścieczył. Od lat przecież wściekamy się o to, czego nie możemy posiąść.
- Nie wiem - westchnął. Odszedł kilka kroków i stojąc wciąż twarzą do Dervendu powtórzył już o wiele głośniej: - Nie wiem!
- Co w takim razie wiesz? - zawałał za nim. - W co wierzysz?
- Wiem, że wszystko kiedyś się skończy - odparł cicho Michael. - I tylko w to chciałbym wierzyć.

***

"Nie śmierć rozdziela ludzi, lecz brak miłości."
- Jim Morrison

       Atmosfera była identyczna, jak ostatnie kilka dni. Wywijał się od śniadania i kolacji, ale tradycyjny rodzinny obiadek zmuszony był jeść wspólnie z rodzicami i rodzeństwem. Pierwsze dwa posiłki matka starała się nawiązać jakikolwiek kontakt z Nickiem, bezskutecznie. Udzielał krótkich, zwięzłych odpowiedzi. Taki nawyk Strażnika.
- Przydzielono ci jakieś nowe zadanie? - ojciec zgodnie z prośbą żony próbował prowadzić konwersację. Jednak nim Nicolas zdążył przełknąć ziemniaka odezwała się jego siostra:
- Jest pierdołą, niczego by mu nie powierzyli.
- Dokładnie! Beztalencie - zawtórował jej kilkuletni brat, po czym oboje wybuchnęli śmiechem. Rodzicielka warknęła coś pod nosem o manierach i pokazaniu wychowania godnego tak dobrego domu. Sam Perfend wytarł kąciki ust serwetką i odsunął się wraz z krzesłem od stołu.
- Dziękuję za obiad, mamo - odrzekł uprzejmnie. Wychodząc z pokoju usłyszał, jak kobieta woła, by został i spróbował deseru. Jak tylko opuścił jadalnię słyszał nadal, że ojciec się śmieje razem ze swoimi młodszymi pociechami. Matka w tym czasie wspomina ponownie o wychowaniu, wypowiedź ubarwiając śmiechem z myślą, że Nick już nie słyszy. 
Słyszał, często słyszał więcej niż powinien.

- Skarbie, list do ciebie! - był już wieczór, kiedy musiał wyjść z pokoju i zejść na dół. Zignorował krzyki rodzeństwa. Bez słowa odebrał kopertę z zamiarem przeczytania jej na spokojnie w pokoju. Zerknął na adres nadawcy. Momentalnie poczuł jak wszystkie jego mięśnie się spinają, a włosy na karku stają dęba. 

Urgens.
    Odbyło się zebranie loży, a wraz z nim głosowanie za odsunięciem Ciebie od sprawy braci Dervendu. Tym razem wygrałeś i to przewagą tylko jednego głosu. Masz się stawić jutro o 14:00 w siedzibie głównej.
     Szczegółów dowiesz się na miejscu. Liczę na Twoją subordynację.

                                                                                               Mistrz Gerbung



- Pamiętaj, że cię kochamy i zawsze będziemy kochać - przypomniała mu matka składając na jego policzkach dwa soczyste buziaki. Uśmiechnął się krzywo i czym prędzej opuścił dok rodzinny, w którym nie czekało go nie ciepło, nie miłość.
  
     Był wolny i taki się lubił. Bez zobowiązań wobec nikogo i niczego. Kochał swobodę, lekkość ducha. Nie doceniał Czasu. Oswajał się powoli i nie zauważył, że przestał go szanować. Trwonił go, rozrzucał. Zwlekał z zadaniami. Nie zauważył, że stał się niewolnikiem własnego żywiołu.

***

     W bibliotece wszystko było alfabetycznie. Tomy musieli segregować poprzedni właściciele mieszkania, bo nie starczyłoby na taką robotę jednego życia. Kath uznała, że byli oni bardzo niezgrani. 
   Na półkach wisiały plakietki z literami, jednak na jednej szafce mogła znaleźć jednocześnie książke na A i dzieło, którego nazwisko bądź imię zaczynało się na tę samą literę. W efekcie straciła na samo przeszukanie biblioteki blisko połowę dnia. Jednak tym, co najbardziej ją uradowało, była stopka gazet ułożonych w miarę chronologicznie.  

*
      
  Każdy zna, lub przynajmniej kokarzy profesora i wykładowcę P. Meldowa (48 l.) znanego głównie ze swojego dzieła o "Problemach związanych z Międzyczasiem" przybywa do Anglii! Spotkanie ze znanym autorem odbędzie się w auli Uniwersytetu Strażniczego o godzinie 12:30. Program wystąpienie układał sam profesor Meldow z myślą o odbiorcach w różnej grupie wiekowej. Twierdzi, iż stara się zadowolić każdego. Bez względu na wiek, status społeczny i poglądy. Na ile okarze się to prawdą? Dowiedzcie się sami, zjawiając się 12 grudnia na spotkaniu.
   
[Artykuł o autorze na 10 stronie]

*

    Posztać Andrewa Meldowa budzi zainteresowanie od wielu miesięcy, kiedy to wypromowana został jego pierwsza książka. Do dziś nie wiemy skąd pochodzi tak znany wykładowca, gdzie mieszka? Nie znany jest jakikolwiek członek jego rodziny. To pytanie trawi świadomość wielu osobom. 
Kim jest Andrew Mel

*
 
   Dalsza część artykułu była, jednak na tyle zamazana, że nie warto się zagłębiać. Katherine nie widziała sensu w dalszej lekturze. Zabrała kilkanaście gazet, książek i wyszła z biblioteki.
To jedna z naszych wad - widzimy wszystko, co w danej chwili jest zbędne.
   


**********************************

Tak, wiem, skopałam rozdział. Zwłaszcza końcówkę :/
Ale jest w miarę wcześnie.... 
W każdym razie nie mi oceniać ;) czekam na Wasze opinie!
Pozdrawiam, Ludum :*