piątek, 26 kwietnia 2013

4. Wiele porażek jest niczym, w porównaniu z jednym tryumfem.


„Ten, co przestaje szukać,
 przegrywa życie.”
~ Paulo Coelho  „Brida”
10 listopada 1950 (wtorek)
   Około południa usłyszałem cichy zgrzyt zamka. Wzdrygnąłem się, uświadamiając sobie, że najwidoczniej popadłem w drzemkę.  Nadaremnie oczekiwałem cudu. W wąską szparę między drzwiami tęgi mężczyzna przecisną porcję czerstwego chleba i gorzkiej wody. Do pomieszczenia wlazł jeszcze szczur. Mężczyzna ulotnił się równie szybko, jak się pojawił. Ponowny zgrzyt zamka i znów otoczyła mnie cisza. 
    Ale warto pamiętać, że jest wiele rodzajów cisz. Tej nie zakłócały żadne ludzkie głosy. Słychać było równomiernie uderzenia kropli o ziemię, skrobanie pazurów szczura w odległym kącie, szum wiatru i mój oddech. Coraz bardziej wątpię w jakikolwiek sposób ucieczki. Każdego
 dnia grzebię nadzieję.
   Już nawet ja i moje (jak zazwyczaj powiadał brat) osiołkowe uparcie przestaliśmy szukać wyjść z tej sytuacji. Mimo wszystko nie mam zamiaru gnić w otchłaniach ciemności tej piwnicy…  Ostatnią szansą jest przeniesienie się w czasie, bez pewności, że kiedyś tam to nadal będzie nie zamieszkana  piwnica. Nawet jeśli wyląduję w normalnym pomieszczeniu, to czy będzie z niego droga ucieczki.
     Ostatnią szansą jest zaryzykowanie. Ale... Bez ryzyka nie ma zabawy!

********************************
   Popatrzyła na czarną piątkę przed nią. Cyfrę otaczała srebrna poświata, która wręcz oślepiała swym blaskiem. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach spalenizny. Spojrzała na Philipa, który siedział przy miejscu oznaczonym rzymską cyfrą osiem. Brat uśmiechną się do niej pokrzepiająco. Z trudem powstrzymała się przed odwzajemnieniem uśmiechu. Popatrzyła mu hardo w oczy, po czym omiotła spojrzeniem błękitnych oczu zebranych przy stole. Po jej prawej siedział jeden z młodszych Strażników.
    Patrzył lekko niepewnym wzrokiem na brodatego mężczyznę, który stał przy cyfrze dwanaście. Na jego ustach błąkał się nieśmiały uśmiech, jakby wspominał dobry kawał z przed kilkunastu minut, ale nie miał odwagi do pokazania otwarcie swoich emocji. Przenosząc wzrok na prawo, z niechęcią przyznała, że Urgens nie zmienił zajmowanego od rozpoczęcia stażu miejsca. Blondynowi nadal przypisywała szóstka. Wędrując wzrokiem dalej badała wypisane, lub skryte na twarzach uczucia. 
   Zaraźliwy uśmiech Philipa przy ósemce. Na dziewiątce i dziesiątce siedzieli pewni siebie mężczyźni, na obliczach których nie odważył się wpełznąć uśmiech.  Jedenastkę zajmował wysoki szatyn, którego policzki pokrywał szkarłatny rumieniec zdenerwowania. Brodaty mężczyzna siedział pod dwunastką. Jego wargi wykrzywiły się we władczym uśmieszku. Pierwsze cztery miejsca zajmowali mniej lub bardziej zagubieni i niepewni, młodsi Strażnicy. 
   A siódemka? To właśnie był powód ich zebrania...
- Wydaje mi się, iż każdy - brodaty mężczyzna zmroził spojrzeniem zebranych, po czym kontynuował zimnym tonem. - Każdy zna powód naszego spotkania. Wszyscy również są zaznajomieni z sytuacji, w jakiej się znajdujemy. Proszę o raporty!
    Na rozkaz brodatego z miejsc podniosło się dwaj Strażnicy.
- Zostało nam powierzone sprawdzenie obecności Christophera Dervendu w mieście Foggia. Obecność Strażników w tym miejscu na przełomie 400 lat jest bardzo znikoma, więc zarówno baza jak i Kroniki są bardzo zaniedbane i pozbawione szczegółów...
    Mniej więcej w tym miejscu Katherine przestała słuchać monologu chłopaka. Powstrzymywała się przed aroganckim chichotem, podczas wykładu Strażnika. Może i była tylko marną piątką, której do dwunastki brakowało wielu lat starań. Ale nauczyła się i przyzwyczaiła do zasad. Jeśli siedzisz, masz siedzieć cicho. Jeśli coś robisz, rób to skrupulatnie. Ale jeżeli mówisz, mów krótko i zwięźle. Na uwadze jest każda sekunda. I kto jak kto, ale Strażnik czasu powinien to wiedzieć. 
    Czarna strzałka zegara już dawno przekroczyła dwunastkę, leniwie zbliżając się do pierwszej. Stłumiła ziewnięcie. Ostatnimi czasy nie wysypiała się szczególnie, jeśli w ogóle zmrużyła oko nocą. Dziś miała nadzieję zdrzemnąć się kilka godzin, ale najwidoczniej nie było jej to dane. Zebranie wypadło niespodziewanie.
- Cudownie! - powiedział z wyraźnym zadowoleniem brodaty. Urgens kiwną głową. Katherine mimowolnie wywróciła oczami. Mistrz przez kilka tygodnie nie widział swojego ulubieńca, bo kazał mu wyjechać do Florencji żeby odwalić jedną z najprostszych rzeczy na świecie. Kroniki Florenckie! Trzydzieści stron na krzyż.
- A teraz może posłuchamy naszej Certus - brodaty uśmiechną się z mieszanką satysfakcji i kpiny.
- Wenecja jako jeden z głównych ośrodków Strażników ma bardzo rozległe Kroniki. Przeszukanie ich zajmuje wiele czasu – zaczęła pewnym siebie głosem. -   Niemniej, natknęłam się na ślad Christophera, był on obecny w Wenecji zaledwie przez kilka godzin 12 sierpnia 1648 roku. To jedyna jego obecność w na przełomie tych lat. Śmiem twierdzić, iż Christopher nie przebywa teraz we Włoszech - zasugerowała odważnie Katherine delektując się każdym słowem. Obserwując swojego mistrza z niekrytą satysfakcją. 
- Bzdury! - żachną się brodaty, gwałtownie podnosząc się z miejsca.  - Zegary Strażników nigdy się nie mylą. W żadnej kwestii.
- To nie oznacza, że pokazują prawdę - zauważyła kobieta.
- Ty nie masz tu nic do gadania - zaczął zbliżać się do niej, wymierzając oskarżycielsko palcem w jej stronę.
- Dlaczego? - uniosła pytająco lewą brew. Pozostali przyglądali się tej scenie w milczeniu. Urgens patrzył z podziwem na mistrza. Philip natomiast trwał z półuśmiechem na ustach, obserwując z jawnym zadowoleniem odwagę swojej siostry.
- Jesteś tutaj tylko dlatego, że jakimś cudem udało ci się przejść szkolenie – zignorował je pytanie. – Wykonasz kilka moich poleceń, odsiedzisz tutaj minimalny okres Czasu i znikniesz z historii Strażników! – wysyczał podkreślając swoją pozycję i brak jakichkolwiek szans na zostanie stałym Strażnikiem.
- O ile mi wiadomo – powiedziała ze Stoickim spokojem – minimalny okres Czasu kończy się za dwa lata. A w tym czasie wiele może się zmienić. Wiele… - ostatnie słowo wysyczała mu prosto w twarz, nie wiedząc nawet ile jej słowa zawierają prawdy. – A teraz powtórzę pytanie: Dlaczego? Dlaczego nie mam nic do gadania w tej sprawie?
- Bo... Bo jesteś... - twarz brodatego przybrała kolor dojrzałego pomidora. Bardzo złego pomidora.
- Bo jestem kobietą - sprostowała z obrzydzeniem Certus. Odchyliła się i oparła na krześle, krzyżując ręce pod biustem. 
- Nie zaprzeczę - warkną brodaty wracając na swoje miejsce. 
     Katherine uśmiechnęło się z kpiną i mrugnęła porozumiewawczo do brata. Philip pokręcił głową z rezygnacją. Przejął inicjatywę przeprowadzenia dalszej części zebrania. 
- Nie przedłużając - powiedział - Natknęliśmy się na ślad obecności siódemki. Jeśli będziemy podążać tym śladem, istnieje możliwość odnalezienia Christophera.
- Zgadza się - brodaty odzyskał zdolność mówienia i normalny kolor skóry na twarzy. - Jednak omówimy to później. Jutro o tej samej porze. 
      Rozległe się szuranie krzeseł o zimne kafelki. Brodaty wyciągną kluczyk z zamka i zawiesił go sobie na szyi. Blask zgasł i na jego miejsce włączyły się lampy, oślepiając swoim blaskiem. Ludzie leniwie opuszczali pomieszczenie. Katherine wyszła jako jedna z ostatnich. Zamknęła drzwi zostawiając w pokoju Philipa, który już się zbierał i Urgensa.
- Żadnego poszanowania dla wyższych klasą - usłyszała jeszcze jak mistrz rozżala się nad jej postawą, a Urgens gorliwie mu przytakuje. 
     Śmiechem parsknęła dopiero, gdy drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem. Na jej ustach nadal błąkał się uśmiech, kiedy schodziła po skrzypiących schodach z zamiarem położenia się w wygodnym łóżku i zaśnięcia. Niestety jej marzenia zostały rozwiane. Poczuła jak czyjaś dłoń chwyta ją za nadgarstek. Chciała się wyrwać, ale chłopak nie pozwolił jej na taki ruch. Znał wszystkie jej humory, zachowania, słabe punkty.
- Wieczorna rozmowa z braciszkiem chyba jeszcze nikomu nie zaszkodziła - mruknął rozluźniając uścisk na nadgarstku. 
- Raczej rozmowa o bladym świcie - mruknęła odwracając się w stronę brata. - Philip, ja na prawdę jestem zmęczona - przez chwilę stali w ciszy. - Dobra, ale tylko na chwilę! - skapitulowała patrząc na jego minę zabitego psa. 
    Philip uśmiechną się z tryumfem. Ramię w ramię zeszli po schodach, które skrzypiały z podwójną siłą. Kiedy znaleźli się w okrągłym pomieszczeniu z licznymi drzwiami, Katherine chciała porozmawiać w swoim pokoju. Philip zaciągną ją do swojego lokum. 
     Nie wiele się różniły od jej. Łóżko, szafa, kanapa, dwa fotele i niski stolik. O dziwo znajdował się tu również barek. Inny kolor ścian i mebli. Okno z innym widokiem. Wyjrzała na zalane słonecznym blaskiem ulice Wenecji. Niebo przybrała już nieco bardziej błękitnych odcień. Kilka chmurek odważyło się pojawić na horyzoncie. Okna sąsiednich kamienic były pozamykane. Miasto trwało w stanie snu.
- Napijesz się czegoś? - zapytał ją brat, wyjmując dwie szklanki.
- Tak, jasne - mruknęła niezbyt przytomnie. Jak zahipnotyzowana podziwiała opustoszałe miasto. Philip uśmiechną się sam do siebie i nalał Katherinie wina. 
- Stary gbur – mruknęła z rozbawieniem. Philip zaśmiał się cicho i przytakną jej mruknięciem. – Nadal łatwo go wnerwić. Nawet tego nie zauważa – prychnęła z niedowierzaniem.
    Poczuła w ręce zimno szkła i ciepło ciała za sobą. Usłyszała jak Philip przełyka trunek. Sama również skosztowała zawartość szklanki. 
- Gdzie byłeś przez ten cały czas? - zagadnęła odsuwając się od okna i siadając na miękkim fotelu z czarnej skóry.
- Tu i tam - odpowiedział wymijająco. Teraz to on obserwował uśpioną Wenecję. 
- Jakie szczegółowe informacje - mruknęła, wyraźnie niezadowolona z odpowiedzi.
- Dużo ostatnio masz na głowie - zauważył przenosząc na nią wzrok.
- Skoro jesteś taki spostrzegawczy, to po co mnie tu trzymasz?
- Chciałem pogadać - usiadł na oparciu kanapy. - A dokładniej: chciałem omówić z tobą... Proszę! - ostatnie słowo wykrzykną odwracając się w stronę drzwi, które stopniowo się uchylały. Po chwili do pokoju wszedł drobny blondyn, na oko dziewiętnastoletni. 
- Mistrz Gerbung prosił pana do siebie na chwilę rozmowy... Powiedział, że to pilne - wydukał niezdarnie chłopak. Philip kiwną ze zrozumieniem głową i gestem ręki wyprosił blondyna. 
- Wrócę jak najszybciej to możliwe - zapewnił Katherine nim znikną za drzwiami. Z jego tonu wywnioskowała, że sprawa którą chciał omówić jest dość poważna i nie czeka zwłoki. Nie miała więc innego wyjścia. Dolała sobie wina i upiła jego łyk z zamiarem cierpliwego czekania…

********************************************

   Zastukał kilkakrotnie w dębowe drzwi. Wszedł do pomieszczenia, gdy tylko usłyszał zaproszenie. Wszędzie walały się papiery, dokumentacje, mapy, teczki, długopisy, pineski i wiele innych rzeczy. Wśród tego bałaganu królował gruby mężczyzna z bujną brodą i licznymi podbródkami, który zajmował krzesło przy szerokim biurku. 
- Philipie! Cieszę się, że przybyłeś tak szybko – od razu darował sobie formułkę per "pan". 
- Podobno chciał mnie Mistrz widzieć.
- Zgadza się! Usiądź proszę - wskazał na jakiś przedmiot po drugiej stornie biurka. Przez chwilę Philip nie był w stanie wyłapać przed sobą nic, oprócz przestrzeni zawalonej różnymi rzeczami. Jednak kiedy dostrzegł rozklekotany stołek na trzech nogach, któremu brodaty nie oszczędził ciężaru w postaci dwóch grubych segregatorów i górki równo ułożonych papierów, odmówił grzecznie twierdząc, że postoi. Mistrz skwitował jego słowa wzruszeniem ramion i przeszedł do sedna sprawy.
- Jak pewnie zdążyłeś zauważyć wzrósł poziom ochrony. Wszystko jest związane z poszukiwaniem siódemki - brodaty załamał ręce. - W nieoficjalnych Kronikach z roku... 1764 wynika, że w bazie pojawił się on lub ktoś zatrudniony przez niego i wykradł cenną rzecz.
- Można spytać: jaką cenną rzecz? - zapytał Philip.
- Mój chłopcze... Z chęcią bym ci to wyznał, ale nie jestem w stanie - brodaty wstał i zaczął krążyć po pokoju. - Pozostałe zapiski w tychże Kronikach utwierdzają nas w fakcie, iż ta osoba nie była Christopherem.
- Jakieś szczególne cechy?
- Kobieta! - Mistrz prychną z pogardą na te słowa, a Philip wyprostował się jak struna i zaczął śledzić ruchy brodatego. 
- Ktoś z zewnątrz? - zapytał Philip głosem, który mimo jego chęci zadrżał nieco.
- Nie... Nie i to właśnie powód Twojej obecności tutaj - ponownie zajął miejsce za biurkiem. 
- Nie do końca rozumiem - powiedział ostrożnie, chociaż rozumiał aż za dobrze.
- Katherine, Certus, cudowna piątka Strażników, klejnot w koronie! - powiedział to wszystko z obrzydzeniem. - Ja uważam jednak, że jest banalnym kawałkiem metalu, który... z czasem zaczyna rdzewieć.
- Czy Kroniki podają jej imię?
- Najważniejsze to czytać między wierszami - zauważył brodaty.
- Do czego pan dąży?
- Jesteśmy Strażnikami! - uśmiechnął się obrzydliwie. - Mamy do dyspozycji Czas! A żeby ten Czas dobrze wykorzystać, musimy udeptać sobie gładką dróżkę. Bez zakrętów, bez nierówności, BEZ PROBLEMÓW - ostatnie słowa niemal wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- A Katherine... - zaczął Philip z przerażeniem w oczach.
- Właśnie ona jest naszym problemem! Co trzeba zrobić żeby nie płakać nad rozlanym mlekiem?
- Nie wylać go - mruknął Philip nie patrząc Mistrzowi w oczy.
- Zgadza się - brodaty ponownie wstał i zaczął krążyć po pokoju zręcznie omijając wszystkie przeszkody. - Certus... Znajdą się inni na jej miejsce. Lepsi!
- Więc Katherine trzeba będzie...
- Usunąć! - przerwał Philipowi Mistrz - Sprzątnąć, sprawić by zamilkła, zapomnieć... Zabić.
    Typowe - pomyślał Philip. Pozbawieni uczuć, musicie przestać cierpieć, stworzono was do celów wyższych - przedrzeźniał w myślach słowa brodatego, które już kilka lat temu wyryło się w jego pamięci. 
- Oczywiście - powiedział głośno, najbardziej pewnym głosem na jaki było go w tej chwili stać. - Czego pan ode mnie oczekuje?
- To chyba oczywiste - Mistrz wyglądał na rozbawionego. - Ale jest już późno, omówimy to jutro... A raczej dzisiaj popołudniu. O której opuszczasz Wenecję?
- Wieczorem, około 20.
- Idealnie! - Mistrz grzecznie wyprosił Philipa.

********************************************

     Po co? - jedyne pytanie, które zawracało głowę Philipowi w drodze do jego pokoju. Był w pewni świadomy planów Mistrza. Pozbyć się Katherine, gdy tylko przestanie być użyteczna, lub zacznie stwarzać problem. Nic bardzie banalnego! Przynajmniej tak by uważał każdy poprawny Strażnik. I tego właśnie bał się najbardziej... Katherine była gotowa spełnić każdy rozkaz, kaprys Mistrza, tylko po to, by utrzymać swoją pozycję. Doskonale zdawała sobie sprawę z dyskryminacji, jaką Mistrz przejawiał wobec niej. Według brodatego kobiety były zbyt kruche i uczuciowe, żeby wstąpić w szeregi Strażników. Na jego nieszczęście nie miał prawa zmieniać kryteria na naboru, w których płeć nie grała żadnej roli. Philip wiedział, że Certus jest gotowa narazić własne życie, by tylko spełnić rozkaz. Była zaślepiona, tak jak większość Strażników.
     Chaotyczne myśli powolnie układały się w konkretne zdania. Jedno tracili na ważności względem drugiego. Niektóre miało wiele interpretacji. Leniwie, jakby nie mając wyboru jego podświadomość wypluła jedno słowo. Słowo, które było pod każdym względem jednoznaczne. Ucieczka...
      Mimo tego, iż pora była coraz wcześniejsza, jego pokój wydawał się być przytłaczająco ciemny. Nie wiedział co dokładnie spowodowało ten mrok, ale podejrzewał, że było to tylko jego wyobrażenie, spowodowane informacjami w których posiadanie wszedł. Już teraz postanowił wyjaśnić wszystko Katherine. Kazać uciekać, zmyć się, tak by słuch o niej zaginął. Wiedział, że będzie to trudne, znając temperament jego siostry. Ale kto nie próbuje, ten nic nie zyskuje! Jeszcze nie zdążył się dokładnie rozejrzeć  po pomieszczeniu, a już otwierał usta by wymówić jej imię. Uśmiechnął się z troską, widząc jak śpi w fotelu zwinięta w kłębek. Lampka wina w jej ręce przechyliła się niebezpiecznie, ale kobieta nawet podczas snu trzymała ją pewnie nie pozwalając wylać się kropelce. Podszedł do niej i jak najostrożniej potrafił, wyjął jej z dłoni wino. Wziął ją na ręce. Po kilku krokach położył delikatnie na łóżku i przykrył kołdrą. Katherine poruszyła się niespokojnie, jakby podczas niespokojnego snu. Szybko się jednak uspokoiła.
- Dobranoc… siostrzyczko – szepnął czule całując ją w czoło i opuszczając pomieszczenie. Wątpił, że zmruży jeszcze dzisiaj oko, nie miał nawet zamiaru próbować.
        Dębowe drzwi ustąpiły bez problemu, co go niemało zdziwiło. Nie spodziewał się braku jakiegoś zamku czy czegoś podobnego, znając ostrożność Katherine. Zamknęły się bez najcichszego dźwięku. W pokoju panował niemal idealny porządek. Zasłane łóżko, wszystkie szafki, parapety i ramy nie znały takiego słowa jak „kurz”. Obrazy i zdjęcia wisiały na ścianach w niemałej ilości pod perfekcyjnym kątem. Nie miał jednak czasu na podziwianie upodobania do porządku jego siostry. On przyszedł tu w zupełnie innym celu…

sobota, 20 kwietnia 2013

3. Zacznijmy od podstaw - Czas nie stoi w miejscu.

   Szybkim krokiem pokonywała kolejne wąskie ulice miasta. Pojedyncze pasemka czarnych jak węgiel włosów, które wyślizgnęły się z nienagannego niegdyś koka, zaczęły się kręcić pod wpływem dużej wilgoci. Bordowe buty na niewielkim obcasie czasami natrafiały na kałużę. Tego samego koloru suknia, choć długa nie dawała zbyt dużo ciepła. Tak samo, jak krótki płaszcz, który mimo tego, że było ocieplany futrem nie stanowił przeszkody dla rzęsistego deszczu. W powietrzu dawało się wyczuć burzę. Przyśpieszyła kroku, gdy poczuła jak wiatr wypędza kolejne kosmyki spod fryzury. Doskonale znała swój cel. Nie miała czasu na nic innego. Nie była marionetką. Miała całkowitą świadomość swoich czynów. Również tego do czego doprowadziły, a raczej mogą doprowadzić. Jej natura była idealna. Wyrafinowana i uprzejma. Doskonale potrafiła udawać skromną i cichą kobietę bez żadnych wyższych celów. Zwykły człowiek. Ale czy była człowiekiem? Czy człowiek mógł być niczym maszyna zaprogramowana w najmniejszym szczególe?
Strażnicy Czasu częściej byli robotami nastawionych na bezlitosne zabijanie osób, które na to zasłużyli, tych którzy bezprawnie wtopili się w bieg czasu. Zadanie strażników było dziecinnie proste – wymazać tych ludzi z kart historii, Po co komu coś, co jest zbędne?
       Uczuciowcy nie przetrwają z surowymi zasadami Kodeksu Przeniesień Czasowych. W szeregach nie było miejsca dla niepewnych mężczyzn udających bohaterów i dla… kobiet. Zawsze ktoś musiał być czarną owcą. Płci pięknej wcale nie traktowano łagodniej na szkoleniach Strażników. Większość z nich z łatwością zdawała egzaminy z teorii sztuk walki i podstawowych przedmiotów typu: łacina, geografia, historia lub francuski. Trudniej im przychodziły testy wytrzymałościowe i zręcznościowe. Nikt nie miał taryfy ulgowej… jak tu trafiła? Jak każdy inny dwudziesto-, lub dwudziesto-jedno latek. Strażnik Czasu to nie zawód dla słabeuszy. Tutaj, do ośrodka szkoleniowego przybywa wiele osób. Za wiele. Trzy miejsca na rocznik. Przyjdzie każdy; biedny, bogaty, silny, wytrzymały, załamany, zagubiony, niepewny, skromny, arogancki, wygadany, delikatny… każdy! Celem każdego jest zdobycie posady i tym samym zapewnienie swojej rodzinie dobrobytu. Emocje… coś od czego odzwyczaić się musi każdy Strażnik. To właśnie emocje sprawdzają jako pierwsze.
    Do Sali wchodzi wysoki, barczysty mężczyzna z rudymi włosami. W rękach trzyma czarną teczkę, do której przyczepione jest kilka kartek zapisanych z jednej strony. Obrzuca spojrzeniem wszystkich, którzy odważyli się przybyć na szkolenie. Widać było, jak próbuje powstrzymać szyderczy śmiech. Przenosi spojrzenie na listę.
- Anastasia Cartych! – głośno i wyraźnie odczytuje imię i nazwisko przy numerze 1. Wszyscy obecni go usłyszą, bez wyjątku. Z tłumu wyłania się niczym cień drobna blondynka. Jest blada jak kreda, a jej ręce drżą. Na miękkich nogach podchodzi do szklanych drzwi, przy których stoi rudowłosy. Mężczyzna patrzy na kobietę z nieukrywaną pogardą i przepuszcza ją w drzwiach. Sam również znika. Po pięciu minutach blondynka wychodzi. Wyraz jej twarzy się nie zmienił się wcale, nie licząc licznych łez zdobiących blade policzki. Mężczyzna mówi coś do niej, a kobieta kiwa głową i odchodzi grzebiąc swoje szanse na zostanie Strażniczką, których najwidoczniej już nie miała wcale.
    Sytuacja powtarza się kilkakrotnie. Niewielu z wywołanych zostaje w pomieszczeniu. Ta mała grupa, która wyszła zza drzwi z dumnym wyrazem twarzy, teraz siedziała na wygodnych kanapach rozstawionych przy ścianach pomieszczenia.
- Katherine Faltey! – rudowłosy wywołuje ją jako siedemdziesiątą drugą osobę. Jej już było wszystko jedno. Zrozumiała, że zostanie Strażnikiem nie będzie łatwe. Ale właśnie do tego przygotowywano ją całe życie, odkąd nauczyła się mówić. Pokaże im, kimkolwiek byli, z kim mają do czynienia. Udowodni, że jest czegoś warta. Pewna siebie. Chłodne opanowanie, emocje są tylko błahostką w porównaniu do jej zdolności. Chłodne opanowanie. tego nauczyli ją w domu…
     Wszyscy zabrani ze zdziwieniem patrzyli jak szklane drzwi otwierają się i do dużego, pomieszczenia wraca czarnowłosa. O ile jej poprzednicy odchodzili z ulgą, zatroskaniem lub przerażeniem wypisanymi na twarzach, jej oblicze nie mówiło nic. Chłodny wzrok błękitnych oczu wbity był w pustkę. Tak jak każdy wysłuchała słów rudowłosego i ruszyła w głąb pomieszczenia. Zdziwiła wszystkich, kiedy zamiast skierować się w stronę drzwi wyjściowych, skręciła gwałtownie, by po chwili usiąść na miękkiej kanapie obok innych, którzy tak jak ona przeszła pierwszą próbę.
     Zdusić uczucia. Pognębić, zranić psychicznie. To pierwszy test. Zero przygotowania. Każdy wie co go czeka, ale nie każdy rozumie przekazu, jaki kryje za sobą pierwszy krok. Wrażliwi nie będą w stanie zebrać się w sobie. Nawet najsilniejsi odpadną. Tego nie da się wyćwiczyć. To się nosi w sercu. Opanowanie, pewność siebie, cięty język i bezuczuciowość – podstawowe cech przyszłego Strażnika. Wiedziała, że ma ich pod dostatkiem. Nie dała się sprowokować. Pierwsza kobieta od pięćdziesięciu lat, która przeszła pierwszy etap. Udało jej się…
     Musiała zagłębić się w wspomnieniach, by przestać myśleć o przenikliwym zimnie. Po kilku, niemiłosiernie się ciągnących minutach dotarła pod XVII wieczną kamienicę. Pchnęła dębowe drzwi, które ustąpiły z lekkim skrzypnięciem. Przeszła przez długi, mroczny hol, nie przejmując się błotem wnoszonym do domu. Skierowała swoje kroki w stronę kamiennych schodów na końcu korytarza po prawej. Zwinnie pokonała kilka dziesiątek stopni i znalazła się w okrągłym pomieszczeniu. Ściany pokrywała ciemna boazeria. Między licznymi drzwiami żarzyły się pochodnie zawieszone na ścianach. Podeszła do drzwi z napisem „K. Faltey – Strażnik V stopnia, opiekun obozu nr.3, CERTUS”. Z kieszeni płaszcza wyjęła pęk drobnych kluczy. Przyjrzawszy się uważnie niektórym, wybrała jeden z nich i włożyła do zamka. Przekręciła go trzy razy w dziurce, nim drzwi ustąpiły pod naciskiem jej siły.
      Zatrzasnęła za sobą drzwi i pośpiesznie zdjęła ocieplany płaszcz, w którym teraz zrobiło jej się zdecydowanie za gorąco. Przerzuciwszy tą część garderoby przez oparcie krzesła, podeszła do drzwiczek szafy, na których wisiało duże lustro. Przyjrzała się sobie krytycznym wzrokiem. Z natury blada cera, błękitne oczy często pozbawione wyrazu, brzoskwiniowe, idealnie wykrojone usta i smukła, wysoka sylwetka. Ubrana w długą suknię o barwie krwi ze złotymi zdobieniami i nieskończoną ilością koronki tego samego koloru. Z trudem zdjęła z siebie ważącą kilka kilogramów kreację i z największą delikatnością odwiesiła ją do szafy.
    Kiedy wyszła spod prysznica, zaczynało już świtać. Wenecja… piękne miasto! Zawsze chciała je odwiedzić razem z  bratem i rodzicami. Pozwiedzać zabytki. Była tutaj od kilku tygodni, podczas których obeszła całe miasto dookoła kilkakrotnie. Nie miała czasu na podziwianie otaczających ją krajobrazów. Dostała rozkaz, który musiała wypełnić bez zbędnych przygód. Zgodnie z zasadami. A ona zawsze trzymała się zasad. Inaczej nie zaszłaby tak daleko. Mimo swoich dziecięcych marzeń, teraz nic nie kusi ją do tego, by cieszyć się z widoku zachodzącego słońca i purpurowego nieba, które powoli przechodzi w granat. Nie miała Czasu na takie błahostki. Nie miała na nic Czasu…
       Najchętniej padłaby już na łóżko zatracając się w głębokim śnie. Na wykonanie rozkazu straciła kilka cennych godzin, z czego nie wynikło nic nowego. Dodatkowo musiała działać pod osłoną nocy, by nie sprowadzać na siebie zdziwionych spojrzeń przechodniów. Mimo tego, że zimny prysznic zapobiegł ciągłemu opadaniu powiek, to jej umysł stale był nie do końca świadomy swoich decyzji. Wolnym krokiem podeszła do szafy owinięta w ręcznik, który zabrała razem ze sobą do XIX wieku. Znalazła odpowiednie ubrania i przebrawszy się  zabrała się za wysuszenie włosów. Suszarka była jednym z niewielu urządzeń, które jeszcze przetransportowała wraz ze sobą, a która okazała się bardzo przydatna. Nie miała siły, ani czasu na prostowanie włosów, więc dobrowolnie ułożyły się w gęste loki sięgające ramion. Narzuciwszy na ramiona jeszcze żakiet i założywszy buty, opuściła pomieszczenie.
      Cała ta plątanina korytarzy była niczym labirynt, lub sieć pająka, z której bez doświadczenia nie sposób się wydostać. Jednak ona doskonale znała drogę. Trafiła bez problemu. Drzwi większe od wszystkich innych w tym domu i bez wątpienia to właśnie one kryły największą tajemnicę kamiennicy. Przed drzwiami stała lekko zardzewiała zbroja.
- Hasło – powiedziała z znaczącym skrzypnięciem.
- Tempus vincere vim aliquam* – powiedziała płynnie, bez zająknięcia. Zbroja kiwnęła głową.
- Imię – zażądała ponownie.
- Certus** – podała imię, pod którym pracowała dla Strażników. Zbroja odsunęła się i umożliwiła Katherinie  przejście. Pewnie nacisnęła klamkę i weszła do pomieszczenia za drzwiami.
     Nie był to pokój w stylu XIX wiecznym, oświetlany wieloma lampami zawieszonymi pod sufitem, podobnych do szpitalnych. Od białych kafelków, którymi wyłożona była podłoga rozchodził się stuk jej obcasów, gdy zmierzała w stronę dużego stołu ustawionego pośrodku pomieszczenia. Trzy ściany zostały pomalowane na nieskazitelną biel. Na czwartej w odcieniu ciemnej szarości wisiała obszerna, papierowa mapa świata, na której widniała masa kolorowych pinesek i czerwone lub zielone karteczki pokryte drobnym, schludnym pismem. Pod dwoma ścianami ustawiono półki, na których piętrzyły się grube książki, głównie z zapiskami historycznymi. Przy ostatniej ścianie znajdował się malutki stoliczek na wysokich nogach, na którym leżała gruba księga otwarta mniej więcej w 1/3 swojej grubości. Na tym samym stoliczku był również kałamarz i długie pawie pióro, które jako jedyne stanowiły nawiązanie do przeszłości. Swoje spojrzenie skierowała na średniego wzrostu mężczyznę, pogrążonego w lekturze i opierającego się obiema rękami o szklany blat okrągłego stołu stołu. Blond włosy opadały na czoło.
- Co tak zachłannie czytasz? – z gracją usiadła na jednym z wielu krzeseł dookoła stolika.
- Hmmm… - mężczyzna powolnie podniósł głowę znad książki. – Certus! Nie oczekiwałem ciebie tutaj.
- To samo mogę powiedzieć o tobie, Urgens*** - patrzyła hardo w jego ciemnozielone oczy.
- Zostałem przeniesiony z Florencji, gdyż przeszukałem tamtejsze Kroniki zaczynając od 1800 roku i kończąc na 1965. Tutaj przybyłem po nowe rozkazy.
- Kroniki Strażników we Florencji nie są zbyt rozległe, o ile pamiętam – zaważyła Katherine chcąc zaznaczyć, że ona pamięta dużo. – Zazwyczaj ograniczają się do jednej, krótkiej zapiski na dzień.
- Zgadza się. Ale przeszukanie Kronik na przełomie 165 lat nie jest łatwym zadaniem. Mogę się dowiedzieć, na którym ty jesteś roku?
- Weneckie Kroniki są bardzo rozległe – wstała i ruszyła w stronę małego stoliczka z grubą księgą. – A… czemu zależy ci na tej informacji?
- Nie zależy mi. Czysta, ludzka ciekawość.
       Nigdy nie przepadała za Urgensem. Był o rok starszy od niej, ale nie przeszedł próby wytrzymałościowej na szkoleniu, więc spróbował swoich sił później. Arogancki, zawsze mający ciętą ripostę w zanadrzu, umiał wkurzyć każdego i jeszcze mieć z tego korzyści. Z niechęcią przyznawała, że te cechy były idealne dla jednego ze Strażników i doskonale zdawała sobie sprawę, że również jest ich posiadaczką. Starała się nie wchodzić mu w drogę, co było niestety ciężkie, gdyż Urgens na przekór jej staraniom odnajdywał ją i czerpał przyjemność z jej zdenerwowania. Jak wielkie okazało się jego rozczarowanie, kiedy Katherine zachowywała kamienną twarz przy każdych ich sprzeczkach? Praktycznie nie miało granic. Dlatego zaprzestał wszelkich starań, znajdując sobie nowy obiekt do wkurzania. Cieszyła się z takiego obrotu spraw. Teraz ich rzadkim rozmowom towarzyszył kpiące, przepełnione pogardą spojrzenia i jawna niechęć. Ale to jemu zawdzięczała swoje opanowanie i sztukę noszenia maski, którą opanowała bezbłędnie.
     A on? Żałował, że ta wysoka osóbka nauczyła się trzymać emocje na wodze. Tak zabawnie się złościła! Wiedział, że to dzięki niemu zdobyła takie opanowanie i często był zły na samego siebie. Ale nic nie mógł poradzić. Zazwyczaj o wiele trudniej jest coś zbudować, niż zniszczyć obiekt swoich starań. Tu było na odwrót. Nawet nie zauważył, kiedy zdążyła się tak zmienić. Mimo wielu starań, nie udało mu zmusić ją do pozbycia się maski. Dlatego zaprzestał wszystkich prób.
      Jak nakazywał zwyczaj, a raczej reguła odnalazła wolną stronę w księdze i napisała starannym pismem raport z dzisiejszego dnia, a ściślej mówiąc nocy.

                                                    Wenecja – główna siedziba Strażników, 24 listopada 1887 rok.
Weneckie Kroniki zostały dokładnie przeszukane w zakresie: 1860 (1 września – 29 listopada). Poszukiwania miejsca i Czasu pobytu Christophera Antoniego Dervendu nadal nie zostały zidentyfikowane. Nie został napotkany również żaden ślad jego obecności, lub jakichkolwiek przeniesień w Czasie na przełomie wyżej wymienionych miesięcy.
Raport: Katherine Faltey (Certus), Strażnik V stopnia.

      W prawdzie nie rozumiała sensu tej czynności, ale była obowiązkowa. A ona, jak na wzorową Strażniczkę przystało, sumiennie wykonywała każdy rozkaz. Odłożyła pióro i odwróciła się z zamiarem ruszenia w stronę szklanego stołu. Jęknęła w duchu, kiedy zorientowała się, że w pomieszczeniu nie przybyło żadnej osoby i co jeszcze gorsze, nikogo nie ubyło. Na chwilę jej usta wykrzywił grymas zniechęcenia, ale szybko przypomniała sobie KIM jest i ponownie przybrała maskę obojętności. Podeszła do jednej z wielu metalowo-szklanej półki i przejrzała znajdujące się na niej książki. Przejechała palcem po chropowatej powierzchni ich grzbietów, jednocześnie czytając tytuły. „Sekunda znaczy dużo… - przykłady wypadków Czasowych na tle historycznym”. Zatrzymała swój wzrok na granatowej okładce, z wybitymi srebrnymi literami.
    Z książką w ręku wróciła do stolika i usiadła na jednym z dwunastu metalowych krzeseł. Specjalnie wybierając miejsce nieco odległe od swojego niechcianego towarzysza. Zagłębiła się lekturze zupełnie zapominając o biegu czasu…
- Ciekawy temat – prawie podskoczyła ze strachu, kiedy usłyszała miękki męski głos tuż przy jej lewym uchu.
- Wiem –  warknęła próbując ukryć swoje zaskoczenie za złością. – Mógłbyś mi nie przeszkadzać? Próbuję czytać.
- Kusząca propozycja, ale… chyba nie skorzystam – powiedział przeciągając samogłoski, po czym usiadł po jej prawej stronie. Zacisnęła szczęki i jakby nigdy nic, wróciła do czytania. – Rzadko ostatnio tu bywasz – zauważył po dłuższej chwili.
- To, gdzie, kiedy i po co bywam nie powinno ciebie obchodzić. Po za tym sam przyjechałeś do Wenecji pierwszy raz.
- I tu się mylisz – uśmiechnął się, czego nie mogła zauważyć, gdyż nie oderwała wzroku od książki. – Przybywałem do Wenecji wiele razy, ale za nic nie mogłem natrafić na ciebie.
- Wielka szkoda! – warknęła, ciągle wgapiając się w czarno-białe kartki. – Wyobraź sobie, że niektórzy pracują, a nie obijają się.
       Blondyn najwyraźniej dał sobie spokój, przynajmniej na pewien czas. Po pięciu minutach czekania podniosła gwałtownie głowę i spojrzała na duży zegar naścienny.
- Spóźniają się – zauważyła rzeczowym tonem. Jak na zawołanie drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wpadło dziewięciu mężczyzn w różnym wieku, różnych strojach i w różnych humorach.
- Urgens – wysoki, gruby mężczyzna z kilkoma podbródkami i średniej długości szarawą brodą uścisną dłoń blondynowi.
- Witam – powiedział wyniośle Urgens. Dopiero po wymienieniu kilu zdań, nawiązujących do wyznaczonych mężczyźnie misji, brodaty przeniósł spojrzenie swoich małych, czarnych oczu na stojącą już obok Urgensa kobietę.
- Certus! – dżentelmeńsko ucałował dłoń ciemnowłosej. – Jak dobrze wiedzieć, że odrywasz się czasem od pracy – pomieszczenie wypełnił jego basowy śmiech.
- Nie mogłabym nie stawić się na zgromadzeniu loży, mistrzu – kobieta ukłoniła się lekko i również zamieniła z mężczyzną kilka stosunkowo miłych słów.
     W ciągu tych kilkunastu sekund pozostałych ośmiu przybyszy zamienili chłodne uściski dłoni. Kiedy brodaty starzec ruszył w stronę szklanego stołu, pozostali odważyli się przywitać się z Katherine. Siódemce z nich uścisnęła dłoń i wymieniła kilka słów wypranym z emocji głosem. Dopiero jak podszedł do niej wysoki brunet z zielonymi oczami, ucieszyła się w duchu.
- Witaj, siostrzyczko! – drugie słowo wyszeptał wprost do jej ucha przytulając ją bratersko.
- Cześć, braciszku – odszepnęła wtulając się w jego granatową marynarkę.
        Filip był jedyną osobą, przy której mogła ukazywać resztki swojego człowieczeństwa. Najbliższym, bo w zasadzie jednym z krewnych. Przy nim nie wstydziła się i nie powstrzymywała uśmiechu cisnącego się na usta. Bezwiednie zamieniała się w delikatną i kruchą dziewczynkę, która potrzebuje kogoś, kto ją obroni, potrzebuje bliskości drugiej osoby.
- Jak idzie ci twoja misja? – opanowanie przyszło z taką samą szybkością z jaką się ulotniło. Odsunęła się od bruneta na bezpieczną odległość, zaczynając prowadzić zupełnie bezsensowną pogawędkę.
- W porządku... trochę jestem zmęczony, ale jakoś daję radę - uśmiechną się blado. - A jak u ciebie?
- Wszystko idzie jak z płatka - skłamała gładko, bez mrugnięcia okiem.
- Bardzo mnie to cieszy.
- Proszę zająć miejsca! - zawołał brodaty mężczyzna. On, Urgens i jeszcze troje z przybyłych siedzieli już na krzesłach. Certus wraz z bratem wykonali niezwłocznie polecenie. Po kolejnych kilku sekundach przy stole brakowało już tylko jednej osoby. Mężczyzna skończył pisać raport w grubej księdze i zajął wyznaczone miejsce.
- A więc możemy zaczynać - powiedział uroczyście brodaty mężczyzna i zdjął z szyi złoty łańcuszek, na którym zawieszono drobny, stary klucz. Włożył klucz do równie małego zamka przed sobą.
     W jednej chwili światła zgasły. Przez chwilę panowała niezbita ciemność. Zaraz potem szklany blat stołu rozbłysł kilkoma kolorami naraz, które powoli blakły. Zostało tylko białe światło szkła i kilka sporych czarnych plam rozlanych po blacie niczym krew. Ciemne plamy zaczęły się poruszać, stopniowo układając się w rzymskie liczby od jednego do dwunastu, wiele drobnych czarnych kreseczek ustawionych w równych odległościach od siebie na konturze stołu i dwie czarne strzałki, których początki spotykały się w środku blatu. Końcówka krótszej z nich wskazywała na dziewiątą z kolei cyfrę. Dłuższa strzałka zbliżała się do dwunastki. 
     Blask zniknął i światła zapaliły się ponownie, tym razem o wiele bardziej blado niż poprzednio. Jednak tarcza zegara na blacie stołu została. I towarzyszyła jej nikła, srebrzysta poświata.


*Tempus vincere vim aliquam - Czas pokona każdą siłę.
**Certus - pewny/pewna
***Urgens - pilny

.................................................................................................................................................Wiem, że rozdział miałam dodać w piątek, ale się rozchorowałam :( Teraz wszystko ze mną w porządku, więc postaram się pisać regularnie ;) Zapraszam do komentowania!!! Zapraszam na bloga mojej przyjaciółki: smierciozerca-bellatrix.blogspot.com


niedziela, 14 kwietnia 2013

2. Niema nic wiecznego. Wszystko blaknie, albo przemija...


"Czymże jest imię? To co zwiemy różą,

Słodko pachniałoby pod każdym innymImieniem.”
~ W. Szekspir „Romeo i Julia”

    Wszystko można ubrać w słowa. Bez wyjątku. Wszystko ma swoją definicję. Choćby wyjaśnienie było jak najbardziej absurdalne, nie zmienia to faktu, że ciągle jest swego rodzaju wyjaśnieniem. Jednak to wciąż będą tyko marne słowa, które można zastąpić. Nic wyjątkowego. Tylko słowa...
    Tak samo Czas... Bo czym w istocie jest Czas? Jak wiele innych rzeczy ma swój pomiar. Sekundy, minuty, kwadransa, godziny, doby, lata, wieki... Ale to wciąż tylko nieistotne cyfry, które w słowa ubrali równie nieistotni ludzie. Bo czym jest Czas? 
   Przeminie... Zostawiając tylko cierpienie i cień uśmiechu, który kiedyś był tak częsty. Zostając Stanikiem Czasu żegnasz się z dotychczasowym życiem. Zapominasz jak smakowała radość, złość, zazdrość, czy miłość. Chowasz dumę do kieszeni. Przestajesz być sobą. Zostając Strażnikiem narażasz swój świat na zgubę...

24 października 1950 (sobota)

   Według moich przypuszczeń znajduję się w dość nieskomplikowanej budowli, która jest czymś na kształt posiadłości Strażników. Nie wydaje mi się, żeby był to zamek, czy pałac, ale z pewnością ten dom nie należy do małych i skromnych. 
    Z każdym dniem coraz bardziej dziwię się zwyczajnym ludziom. Kieruje nimi strach. Każdego poranka, kilka chwil po świcie słyszę zgrzyt zamka w drzwiach mojej celi. Kilka razy próbowałem nawiązać dyskretny kontakt z człowiekiem, który codziennie pojawia się z porcją czerstwego chleba oraz wody, której smak jest wyjątkowo gorzki. Jest przerażony, dlatego już po trzech dniach zrezygnowałem z jakichkolwiek prób zamienienia chociaż jednego słowa z tym niskim i tęgim mężczyzną. Teraz wraz z jego przybyciem udaję "śpiącego więźnia". Pełnię rolę zupełnie nieszkodliwej i obojętnej na otoczenie parodii człowieka. Jestem marną podróbką czegoś co już i tak nie jest idealne. Niedoskonałością niedoskonałości. 
    Uświadamiam sobie, że jestem zazdrosny. Banalnie zazdrosny o tego człowieka. Tylko dlatego, iż jest człowiekiem, odczuwa strach i ból. Doliczyłem się już drugiej emocji w ciągu kilku dni. Sukces!
     Przytłoczony... Jedyne co teraz czuję. Obojętny jest mi głód, pragnienie, czy nawet zimno otaczające mnie ze wszystkich stron. Martwię się o brata. Uciekliśmy z domu przed Strażnikami Czasu. Złamaliśmy jeden z najbardziej przestrzeganych przepisów. Kolejny zakaz... "Każdy Strażnik Czasu jest zobowiązany do znania całego Regulaminu Przestrzegania Przeniesień Czasowych" brzmi jedna z głównych regułek. Każdy, bez wyjątku. Czyli również i ja. Trzysta osiemnaście stron Regulaminu wyryło się w mojej pamięci.
   "Zabrania się, by jakikolwiek Syn Ziemi dostrzegł pozostałość po przeniesieniach czasowych zgodnie z Prawem Zmian Czasowych ustalonych w 1312 roku Czasu właściwego na podstawie uchwały głównego Posiadacza Czasu - Vincenta Gabriela Horacego. Za naruszenie uchwały grozi kara dziewiętnastu lat pozbawienia Zegara Strażniczego oraz pozbawienie wolności na czas trzech lat właściwych."
    Mówiąc prościej: Jeżeli jakiś Syn Ziemi (inaczej człowiek bez daru przeniesień czasowych) zobaczy jak znikasz, lub materializujesz się grozi ci więzienie Czasowe, gdzie spędzisz trzy lata właściwe, czyli równo trzy razy 365 dni, bez przyśpieszeń czasowych. Najgorsze jest jednak zabranie Zegara Strażnika, co jest gorsze od śmierci. Zabierając Zegar Strażnika pozbawiają go czegoś droższego niż serce, czy oddech. Zabierają mu zdolność samodzielnego myślenia, wymazują wspomnienia z pamięci. Zabijają nie ciało, a duszę.
    
28 października 1950 (środa)

   Liam nie opuszcza mojej głowy. Nic dziwnego... Każdy by się martwił o młodszego brata. Kiedy wyruszyliśmy w podróż Liam miał 19 lat i kilka miesięcy. W świecie Czasu Właściwego pełno lecie osiąga się mając 20 lat. W dzień swoich 20 urodzin można zapisać się na szkolenie Strażników Czasu. Wcześniejsza edukacja jest sprowadzają do podstawowych nauk szkolnych z nieistotnym rozszerzeniem w historii i geografii. Jednak Liam miał inaczej... Gdy nie miał jeszcze 19 lat zacząłem go nauczać Przeniesień w Czasie narażając się tym samym całą i tak już niepełną rodzinę. Był niezwykle uzdolniony w tym kierunku. Podstawy opanował już po dwóch miesiącach, co było rzadkością wśród nowicjuszy. 
   Gdy przyszedł czas na ucieczkę był w stanie przenosić się o kilka sekund wstecz, w przeciągach do pół minuty. W lesie zaskoczyli nas Strażnicy. W dzikiej ucieczce rozdzieliliśmy się. Kazałem Liamowi biec i jak tylko będzie wystarczająco daleko przenieść się w Czasie. Miałem zamiar zrobić to samo. I udało mi się! Cofnąłem się o 50 lat, ale na własne nieszczęście natrafiłem na Synów Ziemi, którzy zobaczyli moje pojawienie się. Nie pojmując mojego nagłego zmaterializowania się, zabrali mnie i zamknęli w tej prowizorycznej celi mając zamiar wyjaśnić tą sytuację później. Nieświadomie odcięli mi jedyną drogę ucieczki - Czas. 

30 października 1950 (piątek)

   Podobno nadzieja umiera ostatnia. Ostatnio coraz więcej myślę o śmierci. Czy ciało umiera przed duszą? Tracę nadzieję na ucieczkę, jednocześnie grzebiąc nadzieje na to, że moja dusza jest jeszcze żywa. Wiem, że muszę dbać o Zegar Strażnika, bo gdy jego wskazówki się zatrzymają moje serce również przestanie bić. A mówiąc dokładniej dusza przestanie istnieć. Będę żył bez żadnych wspomnień, niezdolny do uczuć. Ślepy na otaczające mnie twarze, kiedyś tak bliskie.
   Tracę siły. Nie zajmuje się już zegarkiem. Nie sprawdzam codziennie czy nie jest jeszcze zardzewiały. Wątpię nawet w moje zdolności mówienia. Nie odzywałem się od kilku tygodni i nie chcę się odzywać, żeby nie napędzić strachu ludziom. Jestem pewny, że zapomniałbym wielu słów gdybym nie prowadził tego dziennika. Ostatnio coraz częściej się zastanawiam po co w ogóle to robię? Czy szukam czegoś, gdzie można się wyżalić? Chyba można tak to nazwać. Muszę mieć kogoś, komu można zaufać. Ale jestem osamotniony. A co lepiej ukryje tajemnice jak nie stary zeszyt z wyblakłymi kartkami, którego nikt już raczej nie otworzy?

4 listopada 1950 (środa)
  Jeżeli kiedykolwiek musiałbym wybierać między życiem wolnego samotnika, a żywotem ubogiego i cierpiącego człowieka otoczonego rodziną i przyjaciółmi bez wahania wybrałbym to drugie. Dopiero jak coś tracimy, uświadamiamy sobie jak ważną rolę odgrywało w naszym życiu.
   W moim wypadku tracę dużo - cierpliwość. Najgorsze jest to, że jestem w tej kwestii bezradny. Poczekać, czy zaryzykować? Mam dość życia na krawędzi, ale czy czasami nie warto postawić wszystko na jedną kartę? Wiem, że muszę podjąć decyzję. A opcji mam niewiele...

6 listopada 1950 (piątek)
     Pogoda coraz bardziej daje mi się we znaki. Przez wybitą szybkę do mojej celi wcieka duża ilość wody. Czuję się pusty w środku. W głowie mam jedną, ale niezwykle dużą dziurę, przez którą wyfrunęły wszystkie wspomnienia. Zastały tylko zamazane obrazy.
    Coraz trudniej jest mi sklejać zdania ze sobą. Są pozbawione jakiegokolwiek sensu. Bez wyrazu, bez emocji. Decyzja zapadła. Jeżeli w ciągu najbliższych dni nie uda mi się wydostać na powierzchnię ziemi, ryzykuję.
   Muszę czymś zapełniać puste karty w mojej głowie... boję, a raczej martwię się o wszystkie moje wspomnienia, których pozostały już tylko marne resztki. Przywrócić do życia coś, co nigdy się nie powtórzy? Jedyna opcja... a raczej jedyna, która mi pozostaje.

środa, 10 kwietnia 2013

1. Marionetka - pozbawieni dusz.


STRAŻNICY CZASU

Czas... Nie wyniknie z niego nic dobrego. Przeminie... Jedyne co zostawi to blaknące z każdym dniem wspomnienia i cierpienie. Cierpienie, smutek, żal, złość... Dlaczego negatywne emocje zakorzeniają się w naszych sercach o wiele lepiej niż szczęście, radość? Dlaczego ludzie częściej wylewają łzy smutku, a nie płaczą ze szczęścia? To wszystko czas! Zdradziecki i śmiertelnie niebezpieczny. Ale również niepewny. 
      To właśnie będzie opowieść o takim życiu. Życiu w którym więcej jest zagadek, niż rzeczy pewnych. Życiu, w którym śmierć jest równie możliwa jak to, że po nocy następuje dzień. Jednak najważniejsze, to nie przegapić świtu...
  Poznacie historię na którą nie wpłyną Czas. Która nie zginie, jeżeli jest ktoś, kto wierzy... Bo wierzyć znaczy dużo więcej niż wiedzieć.
***
14 października 1950 (środa)

     Z trudem odzyskałem rachubę czasu. Według moich niepewnych obliczeń zamknięto mnie tu dwa  dni temu. O ile dobrze pamiętam sobota była 10 dniem miesiąca... Od rozpoczęcia podróży przeze mnie i mojego brata - Liama, minęło około dwóch tygodni. Aktualnie mam 22 lata, chociaż urodziłem się w 1984 roku. To może się wydać dziwne... Ale przyzwyczailiśmy się, że w życiu nie powinno być nic normalnego. To nie ma prawa bytu. 
       Zamknięto mnie dwa dni temu. Ubranie jest podarte w wyniku zahaczania o liczne gałęzie podczas ucieczki przed Strażnikami.  Niezliczone ilości kieszeni w spodniach zostały dokładnie przeszukane. Teraz cała ich zawartość leżała starannie poukładana w kącie pokoju, czyli tam, gdzie właśnie siedzę. Niewiele rzeczy ocalało. Tani, zardzewiały scyzoryk, który kupiłem wiele lat temu, zeszyt, w którym właśnie prowadzę swoje rozmyślenia, kilka słabo zatemperowanych ołówków. Żadnego jedzenia, picia, czy zapałek. Marne zapasy. Jedynym przedmiotem który wyszedł bez szwanku jest pięknie zdobiony i mimo swojego wieku, działający zegarek, na długim srebrnym łańcuszku - niezbędne wyposażenie każdego Strażnika Czasu, którym kiedyś byłem. 
     Jak to dziwnie brzmi! "Byłem..." Ludzie myślą, że zostanie jednym ze Strażników to nieopisany zaszczyt. Nic bardziej mylnego! Większość początkujących Strażników to zwyczajni ludzie, ale nielicznym udaje się pozostać człowiekiem... 
    Strażnicy Czasu... W dzieciństwie wyobrażałem sobie ich jako kilku panów siedzących przed dużymi zegarami i pilnującymi każdej minuty. Marzyłem o zostaniu jednym z nich! Dlaczego? Odpowiedź jest równie prosta jak pytanie. Bo dla kogo rzekome siedzenie i wgapianie się w tykające wskazówki zegara jest trudne? Była to perspektywa łatwej, ale niezwykle dobrze płatnej pracy, gdyż nie da się zaprzeczyć, że Strażnicy nie byli biedni. Należeli do arystokracji. Wysokie zarobki pozwalały im na wszystkie wygody. I nikt nie wiedział jaką ceną zdobyli to wszystko. Kto by podejrzewał, że jego sąsiad zbudował sobie kilku piętrową willę ceną... Własnego serca?

15 października 1950 (czwartek)

    Staram się rzetelnie zapisywać wszystkie dni, które spędzę w niewoli. Dziś powinna minąć trzecia doba. Kilka godzin temu odkryłem, że na pograniczu sufitu i ściany znajduje się mała szybka. Wybiłem czarne już od kurzu szkło, więc teraz mam dostęp do powietrza i jestem w stanie określić porę dnia. 
    Zegary Strażników Czasu... Niczym się nie różniące srebrne zegarki wielkości piłeczki golfowej. Zawieszane na srebrnym sznurku, którego drugi koniec przymocowuje się do wewnętrznej strony kieszeni płaszcza, lub paska od spodni. Nie łudźcie się, że zegarku wskazują godzinę. Dla Strażników godzina nie jest ważna. Zewnętrzna oś ich zegarka pokazuje rok, w którym się znajdują oraz ich wiek, obliczany z dokładnością co do sekundy. Wewnętrzne kółko zdobią złote literki, układające się w słowa - nazwę najbliższego wydarzenia historycznego. Dlatego też Strażnicy nie mogą przenosić się dalej niż żyją naprawdę. Jeżeli przenieśliby się w przyszłość, część ich zegarka zaburzałby się. A razem z nią skończyłaby się ich nieludzkie życie. Jesteśmy niewolnikami. Niewolnikami i sługami Czasu. Oddajemy dusze we władanie marnego przedmiotu, by przez resztę życia strzec własnego zegarka jak oczka w głowie. Zwykły srebrny zegarek, na również zwyczajnym łańcuszku włada ludzkim życiem. Jeżeli Strażników można jeszcze nazywać ludźmi.
     W miejsce szybki nie dałbym rady zmieścić nawet pięści, nie wspominając już o ucieczce. Kawałki rozbitego szkła walają się po podłodze małego pomieszczenia w którym się znajduję, nakazując mi poruszać się jeszcze ostrożniej. Jednak dzięki wybitemu okienku, mogę dokładniej określić swoje położenie: na moje nieszczęście znajduję się bliżej ziemi. Nie jestem na piętrze, gdyż śpiew ptaków jest tu bardzo niewyraźny, ale jestem w stanie dosłyszeć ludzkie kroki. Są przygłuszone, co może świadczyć o tym, że część pomieszczenia jest pod ziemią. Na moje nieszczęście. Nie mogę przenieść się w czasie z dwóch dość istotnych powodów: po pierwsze pod ziemią przeniesienie jest znacznie trudniejsze i wymaga dość dużego doświadczenia, którego nie posiadam. Innym aspektem jest miejsce w którym się znajduję...
     Nie od razu zostaje się Strażnikiem Czasu. Wcześniej przechodzisz wiele szkoleń zaczynając na najważniejszym, czyli umiejętności przenoszenia się w czasie, poprzez sztuki walki każdej ze znanych epok, naukę wielu języków w tym głównie łaciny i francuskiego, sięgając aż po jazdę konną i zwyczajną historię, którą każdy Strażnik musi znać nad wyraz szczegółowo. Przenoszenie się w czasie jest niezwykle skomplikowane... Wymaga całkowitej koncentracji, wszystkie myśli muszą opuścić twój umysł zostawiając miejsce dla najważniejszej z nich wszystkich: dokładny rok, miesiąc, dzień i godzina w których chcesz, lub o wiele częściej musisz wylądować. Nie możesz zażyczyć sobie miejsca. Zmaterializujesz się w zupełnie innym czasie, ale w tym samym miejscu, w którym byłeś przed przeniesieniem. Nawet Strażnicy Czasu muszą przestrzegać niektórych reguł. 
     Tak, więc mogę się przenieść pod warunkiem, że wyląduję w tej samej piwnicy. Problem w tym, że nie mam pewności, iż w innym czasie to też jest lub była piwnica. Nie mam wystarczającego światła, żeby określić wiek cegieł, z których wykonane jest pomieszczenie, czego też nauczają sługusów Czasu. Mogę zaryzykować, ale nie chcę tego. Wolę przecierpieć, poczekać, aż zmienią miejsce mojego położenia, albo... Nie mam więcej wymówek. Spójrzmy prawdzie w oczy... Boję się! Najzwyczajniej w świecie się boję. Przeraża mnie niepewność. Ja po prostu chcę żyć! 
    Czuję się jak tchórz. Co najdziwniejsze... Cieszy mnie to. Jestem zwyczajnym tchórzem. Ale tchórzostwo oznacza strach. Strach jest emocją... Mam emocje, uczucia, więc jestem człowiekiem. Teraz moim jedynym obowiązkiem jest przedłużyć ludzki żywot, o ile to jeszcze możliwe... ...................................................................................................................................................Witam, witam, witam serdecznie wszystkich czytelników!!! Mama nadzieję, że rozdział 1 przypadnie Wan do gustu ;) Zapraszam do komentowania!