piątek, 29 listopada 2013

21. "A jednak się spotykamy..."

"Absurdem jest, żeśmy się urodzili, i absurdem, że umrzemy."
— Jean-Paul Sartre

     A gdyby tak zacząć kreślić, odliczać dni na ścianie celi? Nie... Czas zacząłby płynąć wolniej, każdy dzień wydawał by się dłuższy. To zdecydowanie zły pomysł, ale czymś trzeba zabić myśli i świadomość o porażce. Nie minął nawet tydzień. Wszystko działo się za wolno... A może za szybko? Zależy od perspektywy, od niej zawsze zależy wszystko lub nic.
   Ziewnął i się przeciągnął. Nie było sensu się kłaść, bo od twardego łożka tylko bardziej rozbolą plecy. Co chwila pstrykał kostkami palców, by usłyszeć coś innego niż własny oddech. Był sam, ale nie czuł się samotny. Wiedział, że gdzieś, może blisko, może daleko, ale na pewno jest Katherine. Jego mała siostrzyczka... Ta, z którą toczył walki o huśtawkę w ogródku i o ostatni kawałek ciasta. Ta sama, której jak tylko poszedł do szkoły i zaczął się uczyć, czytał bajki na dobranoc kiedy mama była zajęta, bądź zmęczona, a tata jeszcze nie wrócił z pracy. Pamiętał jak go denerwowała, a on w akcie desperacji i braku samokontroli obcinał włosy jej ulubionym lalkom.
    Westchnął po raz kolejny. Chciałby teraz móc przylulić ją życząc szczęścia, pocieszyć w razie gdyby była smutna i doradzić, jeśliby nie mogła się zdecydować. Chciał być przy niej. Pomóc nawet w błachej sprawie jaką jest dobór butów do sukienki... Pobyć ze swoją małą siostrzyczką choć przez chwilę. 
    Kraty zaskrzypiały ni to złowieszczo, ni to obiecująco. Strażnik zgarbiony i wyraźnie utykający na jedną nogę nie podpierał się na lasce. Może chciał pokazać, że nie jest tego godzien, może to co inni? Znał go z widzenia, kiedyś jak oprowadzano grupę kursantów po więzieniu również była jego warta. Ochroniaż spojrzenia miał ciężkie, podejrzliwe i czujne, mimo to jednym okiem niewyraźnie widział. 
- Twoja kolej - powiedział bezemocjonalnie, ale jakby z nutką żalu. Może pragnął towarzystwa? - Schodzisz dwa piętra niżej, później trafiasz w łapska tych od Czasu - głos miał pełen pogardy, ale Philip wyczuł, że nie była ona skierowana do niego, już nie. 
   Wstał o własnych siłach i do wartownika.
- Philip Faltey - przedstawił się nieco ochrypłym głosem, już od kilku dni nie powiedział żadnego słowa. Strażnik spojrzał na niego krzywo, mlasnął językiem podniebienie i dopiero wtedy uścisnąl dłoń.
- Strażnik Meldow - mruknął zatajając swoje imię.
- Meldow? Słyszałem już to nazwisko.... Chwila, zaraz sobie przypomnę - powiedział pod nosem do siebie Philip. Był pewny, że gdzieś czytał o osobie z tym nazwiskiem.
- Kolego, już czas na ciebie - oznajmił niemrawo i pchnął Faltey w stronę czegoś na krztałt windy, gdzie już czekali na niego pracownicy Ministerstwa Ogólnego Zarządzania Czasowymi Przeniesieniami. Z plakietek rzeczytał, że są dokładniej z działu Eliminacji Czynników Wrogich Dla Historii. Philipowi przez myśl przeszło, że on może być z tym bezpośrednio powiązany. Ciarki przebiegły mu po plecach żwawym truchtem gdy pomyślał, że "czas na ciebie, kolego" można przyjąć dość dwuznacznie...
   Niewątpliwie stara, zardzewiała już winda w towarzystwie podejrzanych dzwięków ruszyła na dół. Robiło się coraz chłodniej i Faltey zdawało się, że są głęboko pod ziemią. Po krótkim namyśle uznał, że nie chce wiedzieć nawet gdzie się znajduje. Tak było lepiej dla jego poczucia bezpieczeństwa.

***

    Kubek przechylał się pod niebezpiecznym kątem i choć był kuż opróżniony nadal groził mu upadek i roztrzaskanie się na drewnianych deskach. Chris najdelikatniej jak tylko mógł wyjął z dłoni Katherine ciepłe jeszcze naczynie. Zaniósł tace do kuchni, posprzątał okruszki i... Nie wiedział co dalej robić. Spojrzał na zegar, dochodziła północ, nic więc dziwnego w tym, że Kath usnęła. O wiele bardziej podejrzany wydawał mu się brak gospodarza mieszkania. Jednak już po chwili usłyszał zgrzyt zamka, uderzanie butów o podłogę, charakterystyczne skrzypienie skórzanego ubioru i przysłowiowy wilk, o którym to się mówiło staną w progu salonu. W ręku miał parasol, z którego krople deszczu skapywały na drewniane panele. Czubki obuwia miał przemoczone, tak samo jak rękawy kurtki orzy nadgarstkach.
- Światło było zapalone, więc się zdziwiłem. Jest już późno... - powiedział na usprawiedliwienie wtargnięcia do pomieszczenia zostawiając po drodze brud. Christoher kiwnął głową. Michael zniknął na kilka sekund, ale tylko na kilka, bo w przeciągu chwili znalazł się w salonie w swetrze, który miał pod kurtką i szarych skarpetkach. - Czemu jeszcze nie kesteście u siebie? - zapytał niczym opiekuńczy rodzic. 
- Rozmawialiśmy i się zasiedzieliśmy - wytłumaczył Chris bez cienia zawstydzenia, bądź podejrzeń. De Barten kiwnął głową i skrył się za ścianą kuchni. Dervendu ponownie oczyścił stolik z okruszków, których teorytycznie już nie było i nie widząc innej opcji wziął Kath na ręce i odniósł do jej pokoju.
    
***
"Bo kto nie był nigdy człowiekiem,
Temu człowiek nic nie pomoże."
- Adam Mickiewicz "Dziady"

    Jeszcze żując kanapkę zobioną na szybko wrócił do salonu. Widział już tylko plecy Christophera, ale nawet w cieniu zauważył jak niesie Faltey. Postanowił nicego nie sądzić pochopnie i myśląc, że został już sam wziął jedną z książek, założył okulary i zaczął czytać. Przeliczył się jednak, bo nie minęło i dwóch minut, a Chris usiadł w fotelu naprzeciw niego.
- Gdzie byłeś? - zapytał go odrywając od lektury.
- W kuchni, a ty?
- Wiesz o co pytałem, więc odpowiedz, zanim zdążę wysnyć własne wnioski - prookował go Chris.
- Odpowiedziałem, teraz twoja kolej - wpatrzony był w kartki książki, ale jego oczy nie przemieszczały się po tekście.
- Dziś cały dzień siedziałem w domu, a gdzie ciebie nosiło?! - Dervendu podniósł głos. - Mieliśmy wspólnie szukać wyjścia! Obiecałem ci pomagać, choć nie byłem ci nic winny. Spełniałem każdą twoją zachciankę, przyprowadziłem Katherine ryzykując daniem się namierzyć, byłem pośrednikiem w przekazywaniu wszystkich liścików. A ty wystawiasz mnie do wiatru? To przez ciebie zabrali Liama, bo nie dotrzymałeś słowa, byłeś lekkomyślny! Stchużyłeś, schowałeś własną skórę i wykorzystywałeś wszystkich dookoła, by tobie służyli! Kazałeś im pomagać tym, których ty zostawiłeś!
    Zapadła chwilowa cisza. Zegar jak zawsze i od zawsze odmierzał czas mściwie i niekorzystnie dla innych. Ogień trzaskał ciesząc się nie dla wszystkich dostępnym ciepłem. Wiatr hulający za oknami i uderzające o szyby krople deszczu przypominały, że one wszystko słyszą, wszystko widzą.
- Cóż... - Michael zamknął książkę i spojrzał na Christophera. - Nie wiedziałem, że tak się czujesz. Jak... Chłopiec na posyłki, zgadza się? 
- Bardziej jak ten szczeniak, który skomli pod drzwiami i nikt go nie wpuszcza, któremu podrzucą czasem jakieś resztki i karzą się wynosić.
- Pamiętasz umowę? Pamiętasz, bo lubisz czepiać sę szczegółów - stwierdził bez wachania de Barten. Christophem mimo, że bardzo chciał zaprzeczyć, nie mógł. Może i miał wiele wad, ale nie był kłamcą. - Wiedziałeś, że będę ukrywał niektóre fakty, znałeś ryzyko, więc co cię skusiło, co? - ciągnął Michael, choć bardziej przypominało to grę, a może labirynt?
- Chęć przygód, pragnienie poczucia się ważnym, ucieczka? Nie wiem, nie mam pojęcia - przyznał.
- Adrenaliny miałeś pod dostatkiem, miałeś przyjaciół i brata dla których się liczyłeś, a uciec... Mogłeś wszędzie, były setki możliwości. A gdzie ten prawdziwy powód? Poszłeś na to, zgodziłeś się, więc teraz ponosisz odpowiedzialnośc za swoje czyny. Wiedziałeś, że plan ma swoje niedociągnięcia i potrzeba ogromnego fartu, żeby wszystko się powiodło.
- Podobno tylko głupi ma szczęscie - sarknął Christopher.
- Od kiedy jesteś tak łatwowierny? - zaśmiał się de Barten. - To tylko przysłowie. Ma w sobie równie wiele prawdy co wróżenie z kart. 
- Nic nie dzieje się bez powodu.
- Jaki wtedy był powód twojej zgody? - Michael szybko i zwinnie obrócił jego słowa na niekorzyść.
- Nie wiem, naprawdę - Christopher wzruszył ramionami. - Może w sercu?
     Propozycja była banalna, śmieszna, ale na tyle szczera, że chyba prawdziwa.
- Wszystko ma początek w sercu - zgodził się gospodarz. - Tylko nie każdy ma serce, niestety.
- To miała być aluzuzja? - zaśmiał się Dervendu. Atmosfera nagle zrobiła się lżejsza, powietrze mniej gęste. 
- Może - mruknął Michael, po czym zachichotał. Wrócił do czytania. Christopher siedział z łokciami opartymi na kolanach, pochylony i wpatrzony w dogasający ogień.
- Ciekawe? - zagadnął przerywając nieco niezręczną ciszę. Michael spojrzał na niego, ale gdy zobaczył, że Dervendu wpatruje się w żarzące się drewno przeniósł wzrok na książke.
- W miarę, czytałem ciekawsze opowieści - stwiedził. - Sam pomysł ciekawy, wykonanie nie najlepsze, ale to częsty problem wielu książek. Mało jest idealnych, może nawet żadnej. Zawsze czegoś brakuje... Cóż, książki jak ludzie, posiadają swoje wady i jednocześnie nie ma tekiej bez żadnej zalety. 
- A co z tymi, które są praktycznie nałożeniem na siebie kilku innych historii? Z książkami, gdzie nie ma niczego nowego, co one pokazują? - mruknął Chris.
- Upartość autora? - stwierdził, choć raczej zapytał de Barten. - Choć pewnie jego naiwność. Zależy od charakteru pisarza. Poza tym nie wierzę, że istnieją dwie identyczne książki. Każda powinna być inna, wszystkie opowieści czymś się różnią. Wiesz, ludzka wyobraźnia nie zna granic. 
- A co z tym wyjątkiem, który powinien potwierdzić regułę?
- Jest niszczony. Musi udawać. Robić dobrą minę do złej gry bez scenariusza, rekwizytów i scenografi. Musi się starać, poświęcić wszystko, by przedstawienie się powiodło, by usłyszeć aplauz.

***

"Żyli pamięcią nieprzydatną do niczego."
- Albert Camus "Dżuma"

   Obudziła się we własnym łożku, choć była pewna, że zasypiała w salonie. Już świtało. Bardzo nieprzyjemnie spała. Zasnęła na chwilę, a gdy otworzyła oczy było już jasno. Miała wrażenie, że spała tylko kilka minut, chwile. Było już za późno, żeby spać, więc postanowiła się przejść. 
   Szybę pokrywała lekki przymrozek, na zewnątrz gościła mgła i choć nie była gęsta, znacznie ograniczała pole widzenia. Kiedy mijała piekarnię już paliło się tam światło, a nawet przez drzwi przedostawał się przyjemny zapach pieczywa. Szyldy sklepów były oświetlone, lampy uwydatniały treść bilbordów.zaparkowane pod domami samochody grzecznie czekały na przybycie właścicieli. Na nocnym jeszcze niebie odznaczały się latarnie uliczne.
    Miasto spało, a razem z nim wszystkie rozmowy. Ucichły plotki, pogróżki, zaczepki. I mimo, że wrogowie nie śpią, bo zawsze pamiętają, to co groziło jej również zasnęło. Niestety nie wiecznym snem.
   Minęła kamiennicę, gdzie kiedyś była kwiaciarnia. Uliczny kundel przebiegł drogę goniąc szczura. Gryzoń znikł w kanalizacji, a pies szczeknął z niezadowoleniem. Myśl uciekła wraz z powiewem wiatru i nie chciała wrócić. Kath miała wrażenie, że zapomniała coś bardzo szczególnego, coś o czym miała pamiętać. Grzabała w umyśle, ale nic pożytecznego nie znalazła. Przypomniała sobie za to połowę piosenek, wiarszyków i haseł reklam, ktore wbiły się do głowy zupełnie niepotrzebnie. Zgubiła się tylko ta jedna myśl, jedna jedyna. Jak na klasówce w szkole, do której się pilnie uczyła i przez stres pozapominała najbardziej istotne informacje. 
   Była jak nieodpowiedzialna uczennica, zaniedbująca przedmiot, ale starająca się ze wszystkich sił. Tylko co znaczy zapał bez efektów?
    Kopnęła kamyk czubkiem buta. Podskoczył on kilka razy, odbił się od krawężnika i wrócił na środek drogi. Po którymś razie uciekł w krzaki. Spojrzała na ptaka siedzącego na dachu sklepu spożywczego. Wrona również utkiwiła swój wzrok w niej, machnęła skrzydłami - jakby chcąc przegonić Katherine ze swojego terytorium. Faltey prychnęła, ale spuściła wzrok. Może by nawet się zarumieniła, gdyby nie fakt, że wrona nadal jest tylko wroną.
- Przepraszam bardzo, zamyśliłam się - mruknęła nieśmiało, gdy zdeżyła się z ubranym na czarno mężczyzną. Pachniał bardzo nieprzyjemnie i chyba właśnie tę woń chciał zatuszować tenimi perfumami. Mężczyzna puścił jej rękę, bąknął coś w odpowiedzi i odszedł. 
   Kath ruszyła dalej nie obróciwszy się. Po paru krokach odkaszlnęła. Perfumy były naprawdę duszące. Kolejny kamyk uderzył o krawężnik. 
    Poczuła na sobie wzrok mężczyzny, przynajmniej tak jej się wydawało. Nie miała odwagi się odwrócić. Okrążyła teren szkoły i ruszyła nieświadomoe szybszym krokiem w stronę domu Michaela. 
   Przy skrzynce stał listonosz, wrzuciwszy ostatnią kopertę oddalił się w stronę centrum, autobusy jeszcze nie jeździły, więc czekała go długa wędrówka. Kath podeszła do skrzynki i otworzyła ją z cichym skrzypnięciem zardzewiałego metalu. Wyjęła list bez adresu, ale z wyraźnie zaznaczonym adresatem. Już z początku poczuła, jak od papier przesiąknięty był perfumami, tymi samymi, co miały duszący aromat. Spojrzała w stronę ulicy, ale mężczyzna zniknął za rogiem. 
    Na kopercie widniało jej imię i nazwisko.

***

A jednak się spotykamy....

***

    Treść była krótka, zwięzła, ale... Niekonkretna. Tajemnicą został również autor i te okropne perfumy, jakby zmieszane ze smrodem pleśni, wilgoci i posmakem alkoholu, co ją akurat nie dziwiło, bądź nie zwracała na to uwagi. Bardziej ciekawił ją fakt, że właśnie tym zapachem przesiąkł papier. Nie wachała się ze stwoerdzeniem, że autorem listu był ten, którego spotkała na ulicy. Było to jasne jak słońce!
    Ale w tych czasach słońce przysłoniły chmury i nawet cienie nie powstają dzięki naturalnemu światłu - nawet one są sztuczne.


*****************************

Przybyła Ludum na złamanie karku pędząca, żeby zdążyć dodać coś przed końcem listopada, a najlepiej jeszcze dziś - i najlepiej, by tym "czymś" nie była notka informująca, że na rozdział trzeba będzie poczekać :c
Tak więc udało mi się i jest! Nie musi Was już dziwić, że piszę na tablecie, gdyż za komputer ostatnio siadam tylko w celu naprawienie internetu - dysk mam zawalony różnymi plikami, które w wielu wypadkach nie należą do mnie, więc nie wiem czy mogę usunąć i filmami, czy zdjęciami, których poprostu nie mam serca zlikwidować :) w wyniku czego komputer strasznie mi się zacina, a iPad chodzi sprawnie i szebko, poza tym czas na pisanie zazwyczaj mam w drodze ze szkoły do domu, bądź późno wieczorek, kiedy już jedyne czego pragnę to położyć się i zasnąć, ale co mi szkodzipisać na leżąco?
Podsumowując... WPROWADZAM NOWĄ ZASADĘ!!! Rozdziały, bądź miniaturki pojawiały się będą z częstotliwością nie mniejszą niż 2 w miesiącu, co mogę zagwarantować. Może czasem uda mi się coś przyśpieszyć, na co mam nadzieję ;)
To już koniec na dzisiaj, słodkich snów :P
Ludum :*

środa, 13 listopada 2013

20. "Słowa są źródłem nieporozumień."

"Mirror on the wall, here we are again
Through my rise and fall 
You've been my only friend 
You told me that they can understand the man I am
So why are we here talkin' to each other again?"
~ "Mirror"

Patrzył we własne, brudne i kłamliwe odbicie. Tak inne od tego, co widział przed laty. Tak bardzo chciałby się cofnąć. Choć... Choć z drugiej strony ciekawe co będzie za zakrętem, prawda? 
 Momentalnie przypomniał sobie jak jeszcze kiedy był pacjentem w Irryckim szpitalu i pułkownik przyszedł do niego "w odwiedziny" obiecywał mu... Nie mógł przypomnieć sobie czego. Ale był pewny, że było to coś istotnego i wiedział, że obietnicy dotrzymał mimo, iż wtedy za plecami skrzyżował palce. Zabawne... Jak rzeczywistość potrafi odbiec od naszych oczekiwań.  
    Tyle nieosiągniętych celów, tyle niepodjętych walk. Ile rzeczy przyrzekał sobie w tajemnicy przed lustrem. Jak wielu postanowien nie dotrzymał? 
    Rzucił w lustro pierwszą rzeczą, która trafiła mu się do ręki. Według oczekiwań pękło, po czym w drobnych kawałkach poleciało na podłogę. Na ścianie pozostała tylko kwadratowa rama. 
    Poczuł się lżej z chwilą, gdy nie musiał patrzeć w swoje odbicie. O jedną osobę w pokoju mniej. Teraz mógł pozostać ze swoimi myślami zupełnie sam. Jednak ten stan trwał niezwykle krótko. Już po chwili do pokoju wpadł strażnik. Zastał Liama klęczącego, z głową spuszczoną, oczami zamkniętymi i kawałkami szkła w dłoniach i ramionach. Jeszcze większa rana znajdywała się na sercu i honorze, tylko kto ją dostrzaże, kogo ona obchodzi?
   Nie wiedział czy samodzielnie odleciał, czy podano mu leki, ale nie pamiętał jakim sposobem znalazł się przywiązany do łóżka. Powieki mu ciążyły, a w ustach czuł nieoczekiwany smak zgnilizny. Przejechał językiem po zębach - na ich powierzchni znajdował się nalot. Zwilrzył diabelsko suche usta. Spróbował dźwignąć głowę, by rozejrzeć się po pokoju, ale był zbyt osłabiony by fokusować wzrok na konkretnych przedmiotach. Krztałty i kolory mieszały się tworząc jednolitą masę. Zabolały go nawet oczy. Miękko opadł na poduszkę, starając się skupić na suficie.
    Jeśli wzrok go nie mylił, to sufit był biały i przecinało go jedno, długie pęknięcie, którego ani końca, ani początku nie był w stanie dojrzeć. Ciekawe na ile się wyłączył? Czuł, ze było to więcej niż jeden, czy dwa dni. 
   Nogi i ręce mu zesztywniały, a kiedy nimi poruszał mrowiło go niemiłosienie, więc nawe nie próbował. Jego klatka unosiła się spokojnie i równomiernie. Mrugał powoli, niemal leniwie i niechętnie, może nawet bez sił. Jeszcze raz spróbował podnieść głowę. Spotkawszy się z niepowodzeniem przekręcił ją w bok, teraz patrzył na ścianę.
    Niczym nie różniła się od sufitu. Tak samo biała i nieidealna, możliwe, że w przeszłości splamiona krwią. Na podłodze nie było rozbitego lustra, nie znalazł też po nim ramy. Zauważył jednak kalendarz. Wisiał na ścianie, a na nim czernymi krzyżykami odznaczano kolejne dni. Jedyne jego pragnienie w tamtej chwili - dojrzeć jaki był dzień.
   Ale mimo, że świstek wisiał na tyle blisko, iż mógłby swoim normalnym okiem dojrzeć mikroskopijene w tej chwili cyferki i literki. Skupiał się całą siłą woli, ale rozmazana plama nie rozproszyła się ani na chwile. Oczy zaczęły go piec, więc zamknął szybko powieki nawilżając źrenice. Jednak kiedy spojrzał na kalendarz ponownie już go tam nie było. 
Znikł. Rozpłynął się.
A może nigdy go tam nie było.
Wyobraźnia przecież ma u niego niezaostrzone granice.

***

    Już z rana miała podły humor. Mleko w kamie okazało się wcale nie spienione, ciasteczka twarde, spaliła wszystkie naleśniki i rozbiła krzyształową waze stojącą w salonie domu. Później jeszcze omało co nie spadła z chodów, a i to tylko dzięki refleksowi Christophera, który zdążył w porę ją złapać.
   Tak więc teraz, kilka minut po południu siedziała na kuchennym blacie z trzecią już szklanką soku, ponieważ poprzednie dwie pękły w jej dłoniach. Naczynie trzymała jak najdelikatniej, ale wystarczająco mocno, by nie wypadło jej z rąk.
   Co chwila poprawiała również warkocz zapleciony z czarnych jak węgiel włosów, jakby w obawie sprawdzając czy i ich przez przypadek sobie nie spaliła. 
      Jednak fryzura nie ucierpiała ani przez wiatr, ani przez ogień. Na szczęście szklanka również była jeszcze w całości,a jej zawartość nie wylądowała na którymkolwiek dywanie. Spokojnie więc ostatnie 5 minut można było określić jako "stan stabilny". Miała tylko nadzieję, że w 6 minucie nic nie ulegnie zmienie. 
    Jedynym niepokojącym czynnikiem był ponowny brak gospodarza, który kilka dni temu nie wrócił nie tylko na całą noc, ale również i dzień. Ani Katherine, ani Christopher nie mieli pojęcia gdzie szlaja się Michael de Barten, podobno sławny iluzjonista, o którym wiedzieli tyle co nic.
    
    Intuicja podpowiadała jej, że stanie się coś "złego". Nie chciała się żalić Dervendu, więc postanowiła samodzielnie zdusić w sobie ten dziwny żar i uporać się ze wszystkimi przywidzeniami. 

    W 6 minucie nie wydarzyło się nic niepokojącego.

   Kolejne 30 sekund jeszcze raz rozważała pójście do swojego towarzysza broni, problemów, z którym ostatnie kilka dni niemal dzieliła sumienie. Nim jednak zdążyła się zdecydować obiekt jej myśli przyszedł do kuchni.
   Christopher przystanął w drzwiach zdziwiony widokiem Katherine w tak okazyjnie odwoedzanym przez nią pomieszczeniu. Jadać wolała w jadalni, a większość posiłków przygotowywał i podawał de Barten, oczywiście o ile był w domu. 
- Cześć - zagadnął podchodząc do lodówki. Przywitała się gestem dłoni w wróciła do nerwowego sprawdzania włosów i picia soku. - Wszystko... W porządku? - zawachał się widxąc jej stan i zastanawiając się czy nie rozgniewa jej jeszcze bardziej. Nie podejrzewał nawet, że nie była wcale rozgniewana.
- Tak, oczywiście - prawie krzyknęła i ledwo powstrzymała się przed obgryzieniem kilku przydługich paznokci. Łzę upuściła dopiero po chwili,a i ją wytarła szybko nie chcąc, by schowany za drzwiami lodówki Chris zauważył. 
- Płaczesz?! - wypalił jak tylko ponownie spojrzał na Kath. Była pewna, że po oczech nie było już widać.
- Nie, dlaczego tak uważasz. Coś ty sobie ubzdurał? - wypaliła zła i zdziwiona. Czy on miał oczy z tyłu głowy? Dervendy jednak nie odpowidział tylko podszedł do niej. Z chusteczką w ręku zbliżył dłoń do jej policzka i otarł delikatnie jego powierzchnię. 
- Rozmazałaś się - szepnął tak, że ledwie dosłyszała. Zawstydzona odwróciła wzrok. Dopiero po chwili doszła do wniosku, iż i tak już zauważył, więc nie ma co się ukrywać. 
Rozpłakała się niczym małe dziecko.

***
 "Cisza nie tylko wyraźniej mówi, 
Ale i dokładniej słyszy."
~ Władysław Grzeszczyk 

    Jeszcze w domu nauczył się, że najlepszym sposobem na pocieszenie kobiety było przytulenie jej. Ojciec zawsze tak podnosił na duchu nawet niego bezemocjonalną matkę. Widziony przeczuciem i instynktem otoczył Faltey ramieniem. Ta wtuliła się w niego ufnie, niczym w brata.
    Poczuł się nieco dziwnie i niekomfortowo. Nie mieli ze sobą szczególnych więzi, tak mu się zdawało. Wiele ich różniło, a łączyło tylko wspólna bitwa i to od niedawna. Jednak ciężar jej głowy na jego ramieniu był przyjemny, a jej uspakajający się z każdą chwilą oddech przyjemnie drażnił szyję. 
    Dopiero po kilku chwilach Katherine przestała drgać i poluźniła ucisk. Odsunęła się, ale tylko na kilka centymetrów. Pociągnęła nosem.
- Przepraszam - szepnęła niewyraźnie zawstydzona. - Za to, że musiałeś zawracać sobie głowę moimi problemami... i za koszulkę - dodała widząc jego pytającą minę. Podbródkiem wskazała na poplamiony materiał.
- Nieszkodzi - zapewnił. - To co? Może wspólne topienie smutków w gorącej czekoladzie?
    Nie zdziwił się, że przyjęła propozycję ochoczo. To był drugi sposób na pocieszanie - rozmowa.

"Im mniej ludzie myślą,
Tym więcej mówią."
    
     Siedziała w salonie na jednym z nowych foteli, tuż naprzeciwko palącego się kominka. Christopher krzątał się po kuchni przygotowując napoje i szukając przekąsek. Pojawił się po kilku minutach z parą kubków gorącej czekolady w jednej i talerzem ciasteczek w drugiej ręce. Postawił wszystko na niskim stoliku, a sam usiadł na identycznym fotelu jak ten, w którym siedziała Katherine. 
    Nie odzywali się, ciesząc ciszą i spokojem, chwilami beztroski oraz pewnego rodzaju akceptacji. Faltey była mu naprawdę wdzięczna, że nie wypytywał, opowiadał, zasypywał słowami małej wagi i wartości. "Słowa są źródłem nieporozumień", a trafiając w niepowołane ręce mogą stać się najlepszą bronią. Są sprawcami litości, żalu, dumy i załamania - wszystkiego co złe, bo do "dobrych rzeczy" przyczyniają się głównie czyny, a słowa są do nich tylko pikantną przyprawą. 
     Syknęła z bólu, gdy poparzyła się gorącym napojem i natychmias odstawiła kubek na stolik. Czekając aż ostygnie spróbowała domowych wypieków Michaela. 
- Cicho tu - powiedziała cicho, niewinnie. - Ciekawe, czy ktoś wcześniej tu mieszkał... No wiesz, przed Michaele.
- Nie wiem - odpowidział nie do końca zgodnie z prawdą, ale skąd ona miałaby to widzieć. - De Barten zawsze opowiadał mi, że kiedy się tu wprowadził dom stał opuszczony. Kupił do tanio, bo był w tragicznym stanie. Poprzedni właściciel nie chciał mieszania się w sprzedarz rzadnych agencji nieruchomości. Podobno załatwili wszystko w cztery oczy - kłamał jak z nut, recytował starą już i wymyśloną historyjkę zgadzającą się z aurą domu. Wiedział, że uwierzy, ale nie oczekiwał braku pytań. To było tak do niej nie podobne. 
    Znów cisza. Trochę bardziej napięta niż przedtem, ale nadal lepsza od słów. Czekolada nie była już gorąca, płomiń w kominku zaczynał się tlić. Czas leciał, a oni siee zatrzymali. Wypadli z rytmu wiecznej pogoni i nawet jeśliby przegrali, trafili na metę jako ostatni nie załamaliby się.
   Wygrali ten wyścig, ten jeden najważniejszy - zwalczyli właśne słabości, obrócili koszmar w sny i nauczyli się ufać wrogowi. Nauczyli się żyć bez przekoanania o jutrze - być, ale tylko przez chwilę. Istnieć ze świadomością, że kiedyś przyjdzie koniec. Bo nic nie trwa wiecznie.
- Faktycznie cicho - szepnął nie głośniej niż ona wcześniej. 
- Opowiedz mi o Liamie - poprosiła nie patrząc na Christophera. Uśmiechnął się pod nosem. Lubiła słuchać, a on lubił opowiadać.
- Kiedy byliśmy mali często się kłuciliśmy. O takie banalne sprawy... Zabawki, bajkę do oglądania, miejsce na kanapie, grę, w którą będziemy grać - przeniósł spojrzenie na kominek. Ogien trzaskał beztrosko i energicznie, raz po raz zorpalając kolejne iskierki. - Uspokoiliśmy się kiedy miałem z cztery lata... Tak mi się wydaje. Kiedy byłem w pierwszych klasach szkoły, a on kończył przedszkole często mówiono nam, że jesteśmy podobni. Później wiele rzeczy się zmieniło, dawno już nie słyszałem takiego wyznania - przyznał z bólem w sercu. 
- Nie - zaprotestowała leniwie. - Nie o to mi chodziło. Opowiedz mi jaki był... No w środku.
     Zastanowił się przez chwilę. 
- Miał trochę czarne poczucie humoru - przyznał uśmiechając się do wspomnień. - Nie akceptował porażek, ale najczęściej stawiał sobie cele na tyle niskie, że nie było trudno je osiągać. Nie wiem po części co powiedzieć. Liam jest moim bratem... I po prostu... - przerwał wpatrując się w dogasające płomienie.
- Po prostu... - zachęciła go, ale to nic nie dało, więc skończyła sama podejrzewając co chciał powiedzieć - : Po prostu go kochasz?
- Tak - zgodził się po chwili wachania. - Ja go po prostu kocham. Jest moim bratem.

    Ponownie cisza. Już nie zrodzaju tych nieprzyjemnych, choć do najcudowniejszych rodzajów cisz też się nie zaliczała. Nie było śpiewających skowronków, szumu wiatru między gałęziami drzew.
    Mieli ogień trzaskający w kominku, tykanie zagara i własne oddechy. Nie było dwóch uzupełniających się połówek, nie. Mieli dwie całości w sercach, ale na jak długo? Kto mógł zagwarantować, że nie pęknął one na części, nie rozlecą się na kawałki?

     Do dziś dnia nie wiedziała dlaczego podjęła wyzwania i zaczęła mówić. Może to prze zbyt długo skrywane uczucia, bądź chęć poczucia bliskości drugiej osoby. Jednak nie żałowała. Nie żałowała żadnej decyzji podjętej oo tej rozmowie, z wyjątkiem jednej - tej natrudniejszej i największej wagi. Tej decyzji, po której nie ma już nic.

- Moja... - zaczęła, ale natychmiast się poprawiła. Mówiła nieskładnie i z przerwami, jakby nie mogąc dobrać słów. - Nasza mama... Moja i Philipa... Ona zachorowała. 

    Nie wiedział czy zmieniła zdanie i nie chciała więcej wyznawać, zawstydziła się, czy zwyczajnie odwagi starczyło jej tylko na to jedno zdanie. Najwyraźniej żadne z tych opcji, bo nie minęło kilka minut, a Kath przmówiła raz jeszcze:
- I często ją odwiedzaliśmy, ale to nie pomogło. Ona... Ona odeszła. Nigdy nie wróciła - dodała szeptem tak cichym, że Chris dziwił się, iż dosłyszał. Fakt był oczywisty i banalny, ale bolał. Tak cholernie piekł serce i powiększał na nim szczelinę. Przeszłość tak bardzo bolała. - Tata... Chciał zapić smutki. Tak mi się wydaje. Chyba nigdy mu to nie wyszło - wyznała. - Starałam się mu pomóc. Philip był wtedy już na szkoleniach. Udało mi się... Wrócił do pracy. W każdym razie ne stoczył się już nigdy. Zaczął wyruszać na misje służbowe. A kiedyś, kilka dni po jego urodzinach miał wrócić do domu i mieć wakacje, zasłużony odpoczynek... - nie chciała kończyć. On znał dalszy ciąg historii, a ona nie była w stanie wypowiedzieć tych słów. 
     I tak już wyznała za dużo. To wystarczyło na zakleszczenie ich więzi. Wspólne wyznania, zbliżenie się w stopniu emocjonalnym. 

    Katherine już dawno nie mówiła tyle prawdy naraz. Tak dawno ukrywała uczucia, tak długo pokazywała swoją silną stronę. Tylko skorupa pękła. Ale dziś... Dziś przeżywała stratę sprzed lat. Pokazała emocje. Pokazała ich tak wiele, że teraz mogła znów kryć się z uczuciami. Pytanie tylko na jak długo wystarczy tej powłoki bezpieczeństwa?

***

Troche krótko, ale już dawno rozdziału nie było :[
Mam wolne do 17 (musiałam się pochwalić :P)
Nie mam czasu na pisanie, mimo braku szkoły
Jestem, u rodziny i muszę zobaczyć się w przynajmniej częścią licznych krewnych i znajomych

P.S. Tych, co jeszcze nie czytali zapraszam na MINIATURKĘ V
P.P.S. karty-marzen.blogspot.com nowy blog prowadzono przeze mnie i Rouse Karmem

Pozdrawiam, Ludum :*