niedziela, 26 stycznia 2014

24. "Z każdą minutą coraz mniej."

"Za siódmą górą, za siódmą rzeką
Swoje sny zamieniasz na pejzarze.
Niebem się wlecze wyblakłe słońce,
Oświetla ludzkie wyblakłe twarze."
- "Choć, pomaluj mój świat!"


- Tato, a ty wierzysz w bajki? - miała sześć lat, to było tak dawno...
- Oczywiście, kochanie - dostała czułego całusa w czoło. - I zawsze, kiedy najbardziej się wacham, kiedy zapominam o nadzieji staram się pamiętać, że bajki są na tym świecie, bo przecież każdy pisze własną.
- A ty już swoją napisałeś? - uśmiechnęła się delikatnie słusząc chichot taty. - Znalezłeś swoją księżniczkę?
- Jakby inaczej! - zaśmiał się i zamknął książkę. - Moja księżniczka jest tutaj, przede mną.
- A ja już napisałam swoją bajkę?
- Księżniczko, to możesz wiedzieć tylko ty - uśmiechnął się jeszcze raz całując córkę w czoło. - Dobranoc, skarbie. Słodkich snów.
     Tej nocy długo nie spała, a kiedy w końcu opadły jej powieki śniła jak to za siedmioma górami, za siedmioma lasami żyła w małej chatce, głęboko w puszczy, nikt jej tam nie widział i nie słyszał. Była prawdziwą księżniczką własnej wyobraźni. Miała tylko sześć lat. Jak łatwo jest być dzieckiem...
     Mimo, że nadal nie znalazła chociaż jednego krasnoludka, ani domka z piernika, ani nie rozmawiała ze zwierzętami i nie spotkała księcia, wciąż wierzyla w bajki. Czemu nie? Przecież tak nieoczekiwanie się starzejemy, cieszmy się każdym dniem. 

      Ale dzieciństwo bardzo szybko się skończyło. Jej oczy nagle straciły młodzieńczy blask. Nadal wierzyła w bajki. Że kiedyś ucieknie tam, gdzie nikt jej nie znajdzie. Była pewna, że tam daleko, gdzie nie sięga oko, za siedmioma górami i za siedmioma lasami ukryta jest chatka, jej własny dom. Niektórzy tak szybko dorastają... 
Czas dla ludzi nie jest łaskawy.

     Lubiła się uśmiechać. Kiedyś często to robiła, nawet bez powodu. Tylko szczęście i beztroskość potrafią się szybko skończyć. Odpowiedzialność, ponoszenie winy nie tylko za własne czyny spadła na nią tak nagle, że nie mogła sobie tego wyobrazić.
    Kiedyś, kiedy jeszcze była mała miała w pokoju, na biurku pod oknem pudełko farb i kilka pędzli. Potrafiła być najzdolniejszą artystką, jeśli chciała.
Wszystko można osiągnąć, jeśli się chce...
Ale niektóre farby się skończyły, inne zaschły, pędzle nie nadawały się do malowania. Każdy szczegół, każdy dzień, wszystkie przedmioty - czas swój bieg odbija na wszystkich po równo. Otrzymujemy uszczerbek na ciele i duszy.
Zbyt szybko przepijamy.

     Bywały dni, kiedy siedząc na parapecie i patrząc się w ciemność nocy marzyła o wybraniu innej drogi. W takich chwilach czas zwykł zwalniać, deptać wszystko, ale nie ją i jej marzenia. Później zawsze, kiedy przypominała sobie o rzeczywistości, bolało. Noc powoli się kończyła, a niedoścignione gwiazdy gasły w słońcu. 

Wspomnienia potrafią być boleśniejsze od marzeń i snów.

***

"- Czego się dowiem?
- Że na całym świecie najbardziej 
samotnym miejscem jest tłum w wielkim mieście."


   Spotkanie umówione było na 15 minut po północy w jednej z całodobowych kafejek w centrum, gdzie w weekendy zawsze o tej godzinie jest pełno ludzi. W takim tłumie najłatwiej się zgubić, najłatwiej jest poczuć się samotnym. 
   Pomieszczenie było zadymione, nikt nie upominał o zakazie palenia, przecież nawet o niektórych zasadach trzeba czasem zapomnieć. Jako osoba młoda prezentował się w takim towarzystwie niezwykle naturalnie. Siedział wygodnie przy ladzie baru, na wysokim stołku. Nie wyróżniał się spośród innych ludzi. Równie niezauważalny jak każdy w wielkim mieście. Łatwo być nieistotnym. Przetarł twarz dłonią starając się odgonić od siebie dym, barmen zaproponował my papierosa, ale odmówił starając się nie brzmieć pogardliwie. Każdy ma prawo mieć własny nałóg. Drzwi się otworzyły i nie zamykały przez dłuższą chwilę. Ktoś usiadł obok niego, podejrzewał, że był to Gerbung, ale nie chciał na niego spoglądać, mogło to wzbudzić podejrzenia. 
     Już kiedy usłyszał jakie jest ich miejsce spotkania miał wątpliwości. Kafejka, zwłaszcza o tej godzinie nastawiona była na młodzież szukających odstresowania i ucieczki. Mistrz, choć nie należał do najstarszych, swoje lata i posturę miał. Nie pasował do tego miejsca nawet z wyglądu.
    Zdziwił się więc, kiedy usłyszał nieznajomy głos, który - nia miał co do tego żadnych wątpliwości - zwracał się do niego.
- Osobiście nie mógł się pokazać? - mruknął na tyle głośno, by nieznajomy usłyszał go w morzu rozmów i graniu muzyki. - Czy zwyczajnie brakowało mu motywacji?
- Nie wiem, co nim kieruje - zauważył chłopak. Urgens zmierzył go czujnym wzrokiem. Twarz miał młodą, nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat, choć możliwe, że wszystko to było tylko przykrywką i dobrą charakteryzacją. Mistrzowi musiało przecież zależać na dyskrecji. - Dostałem polecenie, więc je wypełniam. 
- Jak każdy, przechodź do konkretów szybciej.
- Jak wolisz - zgodził się nowoprzybyły. - Mistrzowi zalerzy na szybkim działaniu. Mówił, że rozumiesz coś z pradawnej magii.
- Kiedyś w tym siedziałem, kontynuuj - poganiał Urgens.
- Mistrz oczekuje mikstury, zaklęcia, czegokolwiek co będzie w stanie zatrzymać Dervendy i Faltey. 
- Ile mam czasu?
- Przeniesienie nastąpi za równe dwa tygodnie - powiedział nieznajomy, po czym zastanawiał się dłuższą chwilę. - Jeśli założyć, że czar rzucony na Zegar Strażniczy zadziała zgodnie z oczekiwaniem możemy dodać jeszcze kilka godziń, przypuszczalnie połowę doby. Ochrona jest przygotowana, ale nie wiemy na ile ich starczy. Nie możemy przypuszczać, że Faltey i Dervendu się poddadzą. W najgorszym wypadku straż przetrzyma ich przez godzinę.
- Godzinę? - zwątpił Urgens. - Nie wierzę, że Gerbung na tyle wątpi w możliwości obronne tak strzeżonego budynku, jak Irrycki ośrodek. 
- Należy zakładać najgorsze - wytłumaczył towarzysz Urgensa.
- Skoro Mistrz tak mówi - westchnął. - Czyli mam czternaście dni i niecałe trzynaście godzin.
- Z każdą minutą coraz mniej czasu.

*********

"Czy tak pachnie strach? 
Sam go sobie wymyśliłem 
Stoję twarzą w twarz 
Z tym człowiekiem, którym byłem 
Zimno patrzy na mnie - 
Jakby chłodem zabić chciał 
Lecz to przecież ja 
A sam siebie nie zabiję"
~ Ira "Taki sam"


    Oddech zamieniał się w ledwo widoczną parę. Z każdym przebytym krokiem zdawało się robić coraz zimniej. Palce u stóp zaczęły mu zamarzać, gdy zjechali jeszcze dwa piętra niżej. Strażnik pchnął go w stronę masywnych drzwi, a sam ochroniaż nie ruszył się z miejsca. Obejrzał się widząc, że jeden krok w tył, a pożałuje. Wziął głęboki oddech i z duszą na ramieniu przebył kilka metrów. Podczas, gdy on zastanawiał się czy wypada zapukać, czy raczej wejść bez zaproszenia, drzwi jakby rozpłynęły się przed nim. 
     Zrozumiał i choć wcale nie miał ochoty zrobił kolejny krok. Jego twarz ogarnął podmuch ciepła, ale serce pozostało zimne, tak samo jak dziesiątki par oczu, które wpatrywały się w niego. 

Kto mieczem wojuje od miecza ginie.

    Widział wszystkich. Niegdyś i jego Mistrz siedział na prawo od komicznie wyglądającego sędziego w klasycznej białej peruce pełnej loczków. Czarne oczy Gerbunga były chłodne i zupełnie obojętne na to, co się dzieje i gdzie się znajduje. Zmarczył czoło, gdy ich spojrzenia się skrzyrzowały po czym przeniósł wzrok na innych zebranych. Strażnicy Czasu najwyższego stopnia siedzieli na sali obserwójąc przebieg rozprawy w gotowości do zamieszek.
    Sędzia mówił coś, co do niego nie docierało. Spojrzał na niego nierozumiejącym wzrokiem.
- Proszę się przedstawić: nazwisko, imię, wiek, zawód - powtórzył starszy mężczyzna o ziemnistej cerze i nieprzyjemnym głosie.
- Philip Sebastian Faltey, 22 lata, Strażnik Czasu IV stopnia.
- Były Strażnik - Gerbung powstał i zaśmiał się basowo. - Nie oczekujesz chyba, że po twoich czynach zostaniesz ułaskawiony. 
     Philip podniósł jedną brew. Sędzia upomniał Mistrza, że nic jeszcze nie jest potwierdzone. 
- Philip Sebastian Faltey: oskarżony o zabójstwo w  Czasie błędnym oraz oszustwo w stosunku do samego Mistrza Czasu i niestosowanie się do poleceń. Czy potwierdza pan oskarżenia? - cisza, która zapanowała po słowach sędzi wydawała się pusta. Philip przełknął ślinę i starając się doprowadzić głos do porządku nie przyznał się do zarzutów. 
       Był pewny, że niejedna osoba znajdująca się na sali z oburzenia wstrzymała oddech z nadzieją oczekując dalszego przebiegu wydarzeń. To jedni z tych osób, które oczekują od życia sensacji, prastiżu i pozycji. Zapominając o uczuciach stawiają się w coraz lepszym świetle. Niedoskonałości ze zdradzieckim błyskiem w oczach i krzywym, cynicznym uśmiechem. Idealni Strażnicy.
    Sędzia zręcznie operując słowami, które w jego ustach układały się płynnie i po myśli wszystkich załagodził sytuację. Następnie poprosił o zeznania głównego świadka.
    Philip spojrzał na ławę, gdzie zapanowało lekkie poruszenie. Przed sądem stanął Liam Antonii Dervendu.

*******

"Na zboczach gór biały śnieg nocą lśni
i nietknięty stopą trwa.
Królestwo samotnej duszy,
a królową jestem ja.
Posępny wiatr na strunach burzy w sercu gra.
Choć opieram się, to się na nic zda...

Niech nie wie nikt,
nie zdradzaj nic!
Żadnych uczuć,
od teraz tak masz żyć!
Bez słów,
bez snów,
łzom nie dać  się...
Lecz świat już wie."
~ "Mam tę moc!" Kraina Lodu

    Nie godził się, by czakać. Rozumiała, że chciał działać, ale nadal uważała decyzję za zbyt pochopną. Przeklinała się za te kilka słów, które wypowiedziała, które skłoniły go do działania. Ostatnie minuty tego wieczara spędziła na zachodzeniu w głowę, jak udało mu się zostać Strażnikiem z sercem tak podatnym na adrenalinę. Myślał niezwykle pochopnie
    Wyruszyć mieli pod osłoną nocy, kiedy Michael będzie spał, bądź w lepszym wypadku podczas jego niobecności. Termin typrawy wybrany był na za dziesięć dni, ale Chris oznajmił, że muszą być gotowi do nagłego działania. Ubrana była ciepło i takie też ubrania pakowała do plecaka.
- Gotowa? - Christopher pojawił się w progu jej pokoju.
- Prawie, właśnie się dopakowuje - spokrzała na niego. Włosy miał w nieładzie, oczy podkrążone. Nieprzespane noce odbiły się na nim niezwykle wyraźnie. - Wiesz, że nie chcę tego robić.
- Wiem, ale nie masz wyjścia - przyznał. - Złożyłaś Przysięgę Strażniczą. Nie złamiesz danego słowa, sumienie ci nie pozwoli.
- Nie musisz mi tłumaczyć podstaw magii - zaśmiała się dopinając główną część plecaka. 
- Napewno wszystko zabrałaś?
- Tak mi się wydaje - mruknęła i usiadła na łóżku. - Myślisz, że uda nam się cokolwiek zmienić? Uratować kogoś?o
- Podobno nie należy tracić nadzieji - wyszedł z jej pokoju i ruszył dalej plontaniną korytarzy.
- Podobno... - westchnęła i mocno wbiła zeby w dolną wargę starając się nie upuścić łzy. Pamiętała, jak ktoś bardzo bliski jej sercu już tak mówił. Pamięć boli. Pstryknęła kostkami u palców ręki. Schowała plecak w roku szafy, pamiętając by w razie wypadku schować do niego niezbędne przedmioty. 
      Podchodząc do biurka wiedziała, że tylko sypie sól na rany. Zawartość szyflady nie uległa zmianie. Na jej dnie leżało kilka poplamionych kartek, jej Zegar Strażniczy oczywiście nadal działał, ale lata świetności miał już za sobą. Co dwa tygodnie go otwierała i delikatnie czyściła, pilnując by nie zaszkodziła mu wilgoć. W szufladzie leżało jeszcze zdjęcie. Przedstawiało kilka twarzy, kilka uśmiechów i zdecydowanie zbyt wiele wspomnień. Tuż obok fotografii znajdował się naszyjnik białych pereł...
    Pamiętała, jak w rocznicę ślubu rodziców tata wrócił szczęśliwy do domu. Ucałował mamę i wręczył jej prezent. Miała wtedy oczy pełne radości. Nikt nie podejrzewał wtedy, że te same oczy tak szybko zgasną. Pamiętała też, jak mama zakładała ten naszyjnik w połączeniu z elegancką, prostą suknią i jak ładnie wtedy wyglądała. 
    I równie nagle przypomniała sobie, jak jeszcze w szpitalu, przed śmiercią, mama podarowała jej ten naszyjnik. Ukrywała go ostrożnie w niewielkiej, drewnianej szkatułce. Teraz, kiedy nawet jej najtwrdsze przekonania okazały się błędne, doszła do wniosku, że ozdoba ta musi zmienić właściciela.

****

    Drogi Michaelu!

   O ile mogę jeszcze tak się do ciebie zwracać... Skoro to czytasz, jesteśmy już w drodze. Ckliwe, prawda? Ale Ty też napisałeś kiedyś do mnie ckliwy list. Kiedy przez ostatnie tygodnie regularnie znikałeś ani ja, ani Christopher nie mieliśmy czym się zająć. Z braku innego zajęcia włóczyłam się po Twojej rezydencji. Dopiero teraz zrozumiałam, że nie bez powodu nie wiedziałam o istnieniu niektórych pokoi.
   Możliwe, że będziesz na mnie zły - tak samo jak niezadowolony będzie Chris, gdy dowie się, że zostawiłam ci jakąkolwiek wiadomość. Ale ktoś powiedział mi, kiedy byłam jeszcze mała, że przyjdą takie dni, w których słuchać trzeba nie rozumu, a serca. Możliwe, że to właśnie jeden z takich dni, możliwe, że nie. Być może popełniam właśnie jeden z największych błędów rozdrapując stare rany nie tylko na swoim sercu, ale również na Twoim.
   Tak więc, kilka razy włóczyłam się po korytarzach, wchodziłam do zamkniętych z pozorów pomieszczeń. I wiesz, w jednym z takich pokoi znalazłam kilka zakurzonych pudeł z jakimiś zapomnianymi, jak mi się w tamtym momencie wydawało, przedmiotami. Znalazłam tak tak wiele naszych wspólnych zdjęć! Całej czwórki... Z wakacji, wiosennych dni spędzanych w ogrodzie, fotografie kwiatów mamy, o które tak dbała. Już dawno aż tak nie tęskniłam za dzieciństwem.
    I pamiętam też jak ten ktoś mówił mi też, że można ukryć swój wygląd, stłamsić uczucia, zepchnąć w kąt serce, ale nigdy nie uda się człowiekowi o czysej duszy zabić siebie we własnym ciele. Nie wiem czy się śmiać z własnej głupoty, czy płakać, że nie dostrzegłam podobieństwa! Ten uśmiech i spojrzenie... Nawet przyzwyczajenia i umiejętności. Moja spostrzegawczść musiała ucierpieć podczas bycia Strażniczką. 
    Wiem doskonale, że zbyt późno się zorientowałam i być może właśnie na tym polegała podstawa tego wielkiego błędu.

    Trochę trudno mi się do tego przyznać, ale czytałam też wszystkie zapiski, ktore znalazłam w tamtych pudłach. Nie podejrzewałam nawet, że dowiem się z nich prawdy. Oczywiście mogłam je odłożyć kiedy znalazłam jeden z listów, ale chyba nie muszę Ci tłumaczyć, że ciekawość zwyciężyła. 

Przepraszam jeszcze raz, nia miałam złych zamiarów,
Katherine Anna Faltey.

P.S. Obiecuję, że Philip o niczym się nie dowie.

*

   W dłoni niczym pacież trzymał naszyjnik z pereł, który kilkanaście lat temu jeszcze miał okazję podziwieć zza wystawy sklepowej, a później na smukłej szyi żony. Z krzykiem bólu, którego nie jest w stanie ugasić żadne lekarstwo padł na kolana. Pamięty list z eleganckim i niezwykle oficjalnym podpisem Kath wylądował obok jego pięści, którą ze złością udeżył w podłogę. 
   Jednym ruchem cisnął naszyjnik w stronę ściany. Jednak biżuteria zachaczyła o kant biurka i cienka nić trzymająca wszystkie perły razem pękła, kiedy Michael trzymał jeszcze je w ręku. Jego druga pięść wylądowała na drewnianych panelach. Nastąpiła seria cichych uderzeń o ziemię. 
Perły z naszyjnika rozsypały się po podłodze.

niedziela, 19 stycznia 2014

23. "Jak wielką władzę ma człowiek, gdy zna słabości innych... "

Starałam się, żeby było w miare długo :)
Przepraszam, że już od tak dawna nie dodałam nowego rozdziału
Postaram się, by kolejny pojawił się jeszcze w tym miesiącu!
Ludum :*

*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*

"Ciągle pada! Asfalt ulic jest dziś śliski jak brzuch ryby, 
Mokre niebo się opuszcza coraz niżej, 
żeby przejrzeć się w marszczonej deszczem wodzie.[..]"
~ Czerwone gitary "Ciągle pada!"

    Deszcz był ostatnio coraz częstszym zjawiskiem. Atakował przeważnie w nocy, ale i w dzień pogoda nie dopisywała na tyle, że mieszkańcy Londynu nie wychylali nosa za drzwi, jeśli nie mieli pilnej sprawy. Najwyraźniej więc to, co do załatwienia miał Michael de Barten było pilne, bo nie czekając zwłoki, bez względu na kaprysy klimatu opuszczał swoje mieszkanie i udawał się w odległą dzielnicę zostawiając dom pod opieką Katherine i Christophera. Zakupił nawet kilka parasoli, bo te po częstych wycieczkach nie nadążały z wyschnięciem. 
    Nadal był tak samo milczący i tajemniczy w stosunku do Faltey i Dervendu. Ale o ile Chris starał się codzień nawiązać kontakt, przynajmniej nikły, Kath nie przyczyniła się nawet do tych bezowocnych prób. Michael widział to wyraźnie, ale nie przeszło mu przez myśl, że Faltey nie zależy na informacji. Jednocześnie miał ogromne wątpliwości, iż Kath czeka na właściwe miejsce i właściwy czas.
    Momentalnie ogarnął go lęk, że dowiedziała się czegoś, co było tajemnicą, całkiem dobrze skrywaną. Jeśli się domyśliła pozostawało mu złożyć jej ukłon uznania, ale pytanie "w jaki sposób?" wciąż nasuwało się na jezyk w pełni chciane, ale wciąż bez odpowiedzi. 
- Nie, niemożliwe - mruknął pod nosem. Nikt nie zauważył nawet jak porusza ustami, a co dopiero usłyszał słowa. Deszcz lał zwartą ścianą napadającą na człowieka z ukosa za sprawą porywistego, zimnego i chuczącego w uszach wiatru. Miał ochotę zaśmiać się z własnej naiwności, ale nie mógł uchodzić za niepoważnego, a takie zachowanie mogło przywołać wiele niepotrzebnych spojrzeń.   Zszedł do metra, przejechał kilka przystanków, po czym zmienił linię. Ponownie wsiadł do pociągu wzrokiem wędrując po przemokniętych ubraniach, sennych twarzach i zmęczonych oczach anglików. Każdy z nich był już dawno przyzwyczajiny do takiej pogody, ale nadal nie jest to przyjemne. Zwłaszcza po tak upalnym lecie.
     Kilku pasażerów wysiadło, na ich miejsce wstąpiło parę innych osób. Strzepywali krople wody z parasoli po czym jedni zawieszali wzrok, druszy wędrowali nim po wagonie, rozkładzie jazdy, wiadomościach na wyświetlaczu, stronach książki, niekiedy przysypiali. Było jeszcze wcześnie, na długo przed dziewiątą, ale punktualność jest podstawą. No i jeszcze maniery - to też jest niezwykle ważne. Kilku osobowa grupka młodzieży, prawdopodobnie jadąca do szkoły na wczesne lekceje rozmawiała próbując dosłyszać słowa towarzyszy przy szumie pociągu. Jakieś dziecko dłubiąc palcem w nosie zadawało pytanie z odpowiedziami na tyle oczywistymi, że rodzicom ciężko było znaleźć stosowne wyjaśnienie, ale z łatwością przychodziło im przypominanie małemu o kulturze osobistej. Inny pasażer, pan w starszym wieku i pogardzie do nowoczesnych wyświetlaczy czytający gazetę, jedną z tych, gdzie piszą mądre artykuły, mądrymi słowami i istotnych sprawach, z których większość nie może pojąć ani słownictwa, ani tym bardziej treści. Ale kto wie? 
    Kto wie, czy ten dziadek nie jest profesorem wykładowncą preferującym gazetę, bo choć to mniej ekologiczne nie niszczy aż tak wzroku. Może malec nie dostawszy odpowiedzi na pytanie tylko z tego powodu, że była zbyt oczywista nie będzie w stanie odkryć coś wielkiego? A jeśli ktoś z grupki młodzieży, która przekrzykuje się, żeby być usłyszanym na niezwykły słuch, kocha muzykę?
   Co jeśli marzenia są odnierane nam przez innych, zupełnie nieświadomych tego ludzi?
    Tajniki przyszłości nie są dostępne dla wszystkich nie bez powodu. Są zbyt cenne, trzeba słono płacić. Wpierw wytrzymałością i nauką na błędach, a poźniej bólem, piekielnym doświadczeniem, tak ciężkim, że aż nie do uniesiania na nieprzygotowanych barkach. 

   Mężczyzna, na oko trzydziestoletni stał, chociaż były wolne miejsca. Wsiadł przed chwilą, bez parasol w ręce, co wydawało się całkiem abstrakcyjne w taką pogodę. Ale to, co przykuwało wzrok była cała sylwetka pasarzera, na której nie sposób znaleźć ani jednej kropelki deszczu. Przejechał tylko jeden przystanek, wysiadł w okolicach centrum.
To tylko kolejny nieznaczący dla innych człowiek.
Tylko człowiek. Jego serce też kiedyś stanie.
Zamilknie jak każdy.

***

"Zazwyczaj ludzie podleją stopniowo."
— Edgar Allan Poe

- Dawno go już nie ma? - zapytała kichając niemal od razu po skończeniu zdania.
- Pojęcia nie mam - wzruszył ramionami. - Wydawało mi się, że słyszałem coś, ale to równie dobrze mógł być wiatr.
- Albo deszcz. Paskudna pogoda - znów kichnęła przyciskając do policzka kubek z gorącą herbatą. - Nienawidzę jesieni. Wszędzie mokro, jakieś kałuże. Kiedy byłam mała zawsze rozchorowywałam się jesienią.
    Dopiła herbatę obserwójąc jak Chris rozpala w kominku. Płomyk z zapałki przeszedł na pomiętą i wciśniętą między drewno gazetę. Ogień szybko połkną papier, momemtalnie cieńsze kawałki drzewa zaczęły się palić. Jak łatwo coś zniszczyć... Wystarczy zaledwie iskierka, płomyczek.
- Lubie patrzeć na ogień - przyznał Dervendu. - Ma w sobie coś hipnotyzującego, skrywa mnóstwo tajemnic. Jest jak zdradliwy przyjaciel... Daje ci ciepło, ale wystarzczy chwila nieuwagi, a pali wszystko na swojej drodze. 
- Ogień to ogień - Kath wzruszyła ramionami nie pojmując fascynacji Chrisa. - Co z tego, że ładnie wygląda? 
- Jesteś ignorantką. Nawet nie próbujesz dostrzec kszty piękności w zwykłych, szarych dniach - Chris prychnął, zamknął okap kominka i usiadł na fotelu. W szybę uderzył mocny powiew wiatru, ta zadygowała w okiennicy. 
- A kiedy byłeś mały... Czy też tak lubiłeś wpatrywać się w ogień? - zapytała przyglądajac mu się spod przymrużonych powiek. Jego oczy posmutniały, kąciki ust opadły. - Przepraszam.... Jeśli powiedziałam coś nie tak. Wiem, że trochę ciężko jest ci opowiadać, przepraszam.
    Cisza zapanowała, ale tylko przez chwilę.
- Nie przepraszaj. Ciekawość to przecież nic złego.
- Podobno prowadzi do piekła - kichnęła ponownie sięgając po chusteczkę w kieszeni. - Chociaż czasem wątpię, że ono w ogóle istnieje.
    Pociągnęła nosem, wiatr naprzemian z ciężkimi kroplami deszczu uderzał w okna.  To był jeden z tych dni, kiedy nie ma ciszy, kiedy coś drży z obawy przed jutrem. Zegar cicho odpierzeł sekundy, wybijając godzinę i jej połowę. 
- Czemu wątpisz? - zainteresował się.
- Jakoś tak - wzruszyła ramionami. - Czasem ciężko jest mi uwierzyć, że istnieje miejsce gorsze od tego, gdzie są ludzie. Bardzo łatwo jest się na nich zawieść. 
- Zawsze uważałem to za jeden z ludzkich uroków. 
- Nienawiść? - prychnęła z pogardą.
- Nie, przebiegłość. Potrafimy jak nikt zdobywać zaufanie i wbijać nóż plecy. Umiemy najlepiej udawać i to tylko po to, że y osiągnąć własne cele - zrobił krótką przerwę zastanawiając się nad własnymi słowami. - To potwornie podłe, ale tacy już jesteśmy. Każdy ma swoje wadę.
- Nigdy bym nie podejrzewała akurat ciebie o takie myślenie - stwierdziła Kath z westchnieniem, wygodniej ułożyła się w fotelu głowę umieszczając na podłokietniku, a przed drugi przewieszając nogi. - Już prędzej Liama.
- Nawet go nie znałaś - zauważył Chris, marszcząc czoło i spoglądając na nią. - To jak książki po okładce.
- Każdy ma swoje wady - zacytowała go. - Często tak robię. Oceniam po okładce, podążam za stereotypami. To czasem nawet śmieszne. A ty, jakie masz wady, jakie błędy popełniłeś?
   Zaśmiał się pod nosem. 
- Dużo do wymieniania - zironizował Chris. 
- Zacznij od początku - poradziła. Dervendu spojrzał na nią z powątpiewaniem. - Jak nie chcesz, to ja mogę zacząć.
- Po co ci to?
- Jak to po co? - powiedziała z udawaną złością. - Muszę znać twoje słabe punkty. Dobra, to ty zaczynasz?
- Żeby później móc w nie uderzyć? - zaśmiał się, trochę sztucznie. - Ty zacznij, panie przodem.
     Zastanawiała się przez chwilę. Zegar wybił godzinę pierwszą po południu. Jeszcze raz kichnęła i i dopiero wtedy zaczęła:
- Oceniam książki po okładce... Ale to już wiesz. 


"Bo dla niektórych to warto się roztopić."
~ "Krina lodu"


      Deszcz wciąż przecinał ze świstem powietrze, by po chwili roztrzaskać każdą kroplę wody o dachy domów, parasole, kapelusze, korony drzew i asfalt ulic. W domu, którego wnętrza nie widział prawdziwy człowiek, który do nie dawna był pusty siedziała dwójka sojuszników. Rozmawiali śmiejąc się często, nie martwili się o czas, bo na to też znajdą chwilę. Z pozorów tacy zżyci, pogodni, prawdziwi. Jak mylne bywają pozory...
   Katherine Faltey i Christopher Dervendu nigdy nie czuli się przyjaciółmi lub wrogami. Nigdy nie łączyło ich żadne silne uczucie, nawet nienawiść. Byli w stosunku do siebie obojętni, chłodni jak lód. Tylko wszystki lody trzeba kiedyś stopić, bo dla niektórych warto.
    Chris doliczył się trzech uderzeń zegara, gdy Kath zastanawiała się nad kolejnym wyznaniem. Dowiedział się już, że za swój największy bład uważa wiarę w bajki, a jej najgorszą wadą jest mała tolerancja co do niektórych charakterów. 
     Minęły już dwie godziny. Jak szybko ucieka czas...
     Zdążył już wyznać, iż jedyne czego sobie nie wybaczy to zostawienie Liama w momencie ucieczki. Po tych słowach zamilkł na dłuższą chwilę. Milczenia nie odważyło się przerwać żadne z nich.
- Coś co mnie najbardzie denerwuje...? - zastanawiała się na głos Kath, gdyż to była kolejna kategoria ich zwierzeń. - O, wiem! Denerwuje mnie jak ktoś ciągle powtarza oczywiste rzeczy i pytanie. Albo jak nieprzerwanie chce dowiedzieć się czegoś, czego się już dowiedział. I jak zapomina o kimś, na kim mu kiedyś zależało.
     Chris w duchu przyznał, że też nie przepada za takimi sytuacjami. 
- Teraz twoja kolej - zawyrokowała Kath i krzyżując ramiona na piersi oparła plecy o fotel, postawiła nogi na podłodze. 
- Denerwuje... Denerwuje mnie de Barten! - wyznał nagle i z taką mocą, że Kath aż podskoczyła w fotelu. -  Każe nam siedzieć w tym zamknięciu, a sam stale gdzieś znika! Prawie go nie widzimy i to tylko dlatego, że on tak chce, a nie z powodu przypadku. Zwróciliśmy się do niego z prośbą o pomoc, którą obiecał nam ofiarować. I co?! Gnijemy tu jak w jakiejś klatce nie mogąc się uwolnić. 
    Sam zaskoczony takim obrotem spraw usiadł ponownie w foletlu z którego wstał w trakcie mówienia i opuścił ręce, którymi żywo i z przejęciem gestykulował. Kath miała oczy szeroko otwarte ze zdziwienia.
- Jeśmi chcesz to możemy zająć się szukaniem Liama na własną rękę - zaproponowała odważnie dopiero po chwili rozumiejąc co też najlepszego zrozumieć. Nim jednak zdążyła się zrugać za pomysł przynajmniej w myślach, idea ta zdążyła się spotkać z ogromną aprobatą Christophera.
     Przeklinała własną impulsywność, gdy Dervendu w entuzjastycznym błyskiem w oku ciągnąj ją w stronę ich pokoji ze słowami "pakujemy się!".

***

"Gdzie jest ta moc, co serce spina?
Gdzie jest ta moc, gdy już jej nie ma?"
- Rynkowski "Bez miłości"


    Jak cienie leniwie sunące w czasie nocy. Nie widać sylwetki, nie ma oczu ani twarzy. To coś bez wyrazu, co przybrało ludzką postać i schronienie znalazło na Ziemi. Udaje człowieka, jednak w pogardzie ma wszystko co człowiek prawdziwy uważa za cenne. Dla Strażników Czasu ważne są pieniądze, życie i Czas. Czyli wszystko czego mają pod dostatkiem. Ale brakuje jednego szczegółu. Czegoś co nadaje sens dniom i zabrania spać w nocy. Strażnicy nie mają uczuć, żyją bez miłość, bez serc. Pełno mają rozsądku i inteligencji... I niby tacy mądrzy, a nadal głupi. Tacy zamknięci. Tacy nieczuli.
   Ile lat to już minęło? Nie wie. Nie liczy się to dla niego, bo Czas jest pojęciem względnym. Czym jest Czas? Siedział w swoim gabinecie, pił herbatę trzymając filiżankę dwona palcami za delikatne uszko. Czas to właśnie to, co tracił, marnował. Ale mógł sobie pozwolić, Czasu mu nie zabraknie.
    Ludzie się śpieszą. Tak upracie i bezsensownie. Pośpiech... To takie ludzkie.

  Oczekiwał pukania, ale i tak go zaskoczyło, musi przestać zatracać się w myślach, paskudne nawyki na starość. Szczelne dzwi się otworzyły i w progu pojawił się Urgens.
- Mistrzu, wzywałeś.
- Usiądź, Urgensie - rozkazał chłodno Gerbung. Poczekał, aż podopieczny wykona polecenie, po czym kontynuował: - Pamiętasz pewnie naszą rozmowę o modyfikacji Zagara Strażniczego?
- Egzemplaża, który został skradziony przez Certus? - Mistrzy kiwną głową w ramach potwierdzenia. - Oczywiście, ale Mistrzu, z całym szacunkiem, czy nie uważasz, że to nieodpowiednie miejsce na takie rozmowy. Bądź co bądź wszelkie zmiany w struktórze Zegarów Strażniczych są zakazane i całkowicie niezgodne z prawem. 
- Właśnie dlatego cię tu zaprosiłem - wąskie wargi Gerbunga wygięły się w grymasie mającym prawdopodobnie być uśmiechem, a czarne oczy zabłysły. - Nadal nie mogę wyjść z podziwu. Swoją drogą, jak udało ci się osiągnać taki efekt?
- Pradawna magia. - wyznał Urgens. - Mało kto o niej pamięta. Jest starsza od Ziemi, ale nadal silniejsza niż cokolwiek co na niej powstało. Ciężko ją opanować, jeden błąd i skutki mogą być kolosalne.
- Kolosane, powiadasz - Mistrz pomownie się zaśmiał trzęsąc podbródkami. - A jaką mam gwarancję, że ty takiego błędu nie popełniłeś?
- Zaufanie, Mistrzu. Gdyby nie ono nie byłoby mnie tutaj, wiesz to równie dobrze jak ja. 
- Gdyby nie fakt, że nauczał cię mój własny przodek nie miałbyś nawet krzty zaufania - sarknął Gerbung. - Więc bądź na baczności, bo wystarczy jedno słowa, a stracisz wszystko. 
- Mistrzu, czy to naprawdę odpowiednie miejsce na takie rozmowy?
- Ahhh... Faktycznie, odbiegłem od tematu, to przez mój wiek, ciągle się zapominam - Gerbung ponownie zachichotał. Dopiero po chwili postanowił przejść do rzeczy: - Mam dla ciebie kolejną propozycję... 
- Czy to wykracza poza prawa Strażników?
- Tylko po części - westchnąć Mistrz. - Zbieram najlepszych. Dostałem raport, że Dervendu i Faltey zechcą się przenieść...
- Zabrania się udostępniać informacji z przyszłości, nawet tobie, Mistrzu, tego nie wolno. To zdrada i to jeszcze popełniona przez najwyższego z członków loży! - piekielił się.
- Czyżbyś chciał mnie wydać, Nicolasie? - Urgensa momentalnie ścięło z nóg. Nigdy nawet nie podejrzewał, że usłyszy swoje prawdziwe imię z ust tego człowieka. Nie wiedział nawet czy odebrać to jako wyróżnienie, obelgę, czy groźbę. Wyróżnianie się i faworyzowanie lub zaniedbywanie w gronie Strażników nie było chwalone. Gerbung uśmiechnał się przebiegle. Jego asy w rękawie często bywały zaskakująco trafne. Jak wielką władzę ma człowiek, gdy zna słabości innych... Jaką siłą włada, skoro opanował tajniki zaskoczenia...
Jak bardzo jest niebezpieczny, jeśli manipuluje i zastrzasza...
Jakiej mocy odwaga jest w stanie go poskromić...?

***

"Zaufane to odwaga.
Wierność to siła"

    Tutaj - na dole - było piekielnie zimno. Temperatura pewnie wachała się w okolicach dwóch stopni, ale odczucia były zupełnie inne. Możliwe, że było to spowodowane tak małą ilością osób, z oczy których bił ten niwyobrażalny chłód. Po ciału Philipa Faltey przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Jego przeczucia nie były pozytywne. Jeszcze jako uczeń był na spotkaniach ze Strażnikami wysokiej rangi, którzy zaprowadzali klasę w jedne z sektorów należących do najbardziej strzeżonych. Ale nigdy jeszcze nie odwiedził tego miejsca, był o tym przekonany. 
    Poczuł się jeszcze bardziej wstrząśnięty, gdy dopuścił do siebie myśl, że jeśli przebywa w tak szkaradnym i chronionym miejcu, iż jako Strażnik nawet wysokiej rangi o nim nie wiedział, Gerbung musi mieć co do niego paskudne plany. Gdy już trafił w, jak to określił strażnik celi więziennych, łapska tych od Czasu, został prowadzony prze kręte korytarze. Nie zdołał zapamiętać ilości zakrętów, a wszystkie ściany wyglądały tak odrażająco identycznie, że od samego patrzenia na nie robiło mu się niedobrze. 
    Nieświadomie zwolnił, czym zezłościł Strażnika. Mężczyzna warknął na niego, by przebierał nogami szybciej. Zarknął za siebie chcąc zobaczyć swojego ochroniaża. Oczekując Strażnika raczej potężnej, pasującej do twardego głosu budowie przeżył szok, gdy jego oczom ukazał się wysoki i chudy, o młodzieńczej twarzy chłopak. Mógł się założyć, że odbywał karę za nieposłuszeństwo na kursach. Inaczej nie zostałby wystłany w takie miejsce. Naturalnie później usunął mu pamięc o tym wydarzeniu, ale niepokój w sercu pozostanie.
    Chłopak ewidentnie próbował zachować pozory odwagi, jednak jego oczy ze strachem patrzyły na mijane osoby, od których biła pewność siebie i wyższość. Philip był pewny, że jeśli taki chuderlak nawet w chwili dla niego nieprzyjemnej, nawet kiedy się bał potrafił zapanować nad tonem głosu, jeśli potrafi udawać będzie świetnym Strażnikiem.
    W jednej chwili poczuł do tego chłopaka ogromny żal, jakby zawiódł się na kimś bliskim, kimś komu ufał. Będzie wspaniałym Strażnikiem - pomyślał ponownie.
Byłby jeszcze lepszym człowiekiem.