czwartek, 20 czerwca 2013

11. Piękno kryje się w szczegółach.

„[…] iluzje są  najcenniejszymi i najniezbędniejszymi
Ze wszystkich rzeczy, a osoby, które je stwarzają,
Należą do największych dobroczyńców świata […]”
~ Virginia Woolf „Orlando”

            Patrzyła na Michaela dość nieufnie. Nienawidziła być zaślepiana i oszukiwana, a to było właśnie złudne działanie iluzji.
- Skąd możemy mieć pewność, że pan nas nie wyda? – zapytała wątpliwie.
- Iluzjoniści są oszustami… - Michael uśmiechnął się tajemniczo. – Ale niezwykle wiernymi oszustami. Nam ufają… z jakiegoś powodu częściej niż zwykłym ludziom.
- Skąd się znacie? – nie spuszczała wzroku z Michaela, ale odpowiedział Chris:
- Długa historia… kiedyś trafiłem na jego występ. Byłem jeszcze dzieckiem. Wlazłem na scenę i uparłem się, że będę mu asystować.
- Ale pomocnik z ciebie był marny – zaśmiał się iluzjonista.
- Przejdźmy może do sedna sprawy? – zaproponowała Katherine niezbyt przekonana.
- Oczywiście – Michael klasnął w dłonie i wstał przewracając przy okazji krzesło, na którym siedział. - Może mały pokaz umiejętności? – zaproponował z błyskiem oku.
- Nie mamy czasu na… - zaczął Christopher.
- A ja bym z chęcią zapoznałabym się z pańskimi zdolnościami – zaprotestowała Kath.
      Michael patrzył na nią przez chwilę. Wydawało mu się, że zalicza się do ludzi, którzy potrafią uwierzyć, by zobaczyć. Jak mógł się pomylić!? Była łatwowierna. Uwierzy, jeśli zobaczy. A on wiedział, że zobaczyć można wszystko. Wystarczy patrzeć z odpowiedniej perspektywy…
- Chyba krótki występ nie zaszkodzi. Prawda, Chris? – stwierdził po dłuższej chwili milczenia. Nie spojrzał, czy otrzymał pozwolenie. Ruszył przed siebie ruchem dłoni nakazujący, by goście postąpili tak samo. Prowadził ich licznymi korytarzami nadal nie mogąc uwierzyć, że się pomylił.

***
  I choć wytrwali byli,
Szczęścia nie zaznali,
Gdyż z uczuciami lub się kryli,
Lub ich nie posiadali.
~ U. H. v. S.

       To był jeden tych dni, kiedy słońce świeciło mimo początku jesieni, a wiatr nie hulał między drzewami w szaleńczej pogoni za niewiadomym. Jednak nad nim zawisła nie jedna szara, deszczowa chmura. I wydawało mu się, że podjął już decyzję… dlaczego teraz się zawahał? Przecież to niemożliwe, żeby te kilka tygodni spędzonych samotnie go zmieniło. Nadal był tym kochającym i czułym na wołanie innych człowiekiem – a przynajmniej miał tak sobie wmawiał.
      Dość mały, pomalowany na biało pokój oświetlał tylko wpadający przez uchylone okno słoneczny blask. Umeblowanie było niezwykle skromne – metalowe łóżko, szafka nocna i niewielkie biurko z jedną szufladą. Szarą pościel wyprasowano idealnie, zostawiając na niej widoczne miejsca zgięć i charakterystyczny zapach krochmalu. Na brudnym blacie biurka stał talerz z resztkami wczorajszej kolacji, pusta szklanka, długopis i kilka zadrukowanych kartek.
      Otwierał oczy leniwie, powoli przyzwyczajając się do światła. Do jego nozdrzy dotarł powiew świeżego powietrza. Gwałtownie poderwał się z łóżka, po lenistwie nie było już śladu. Ze złością widoczną w gestach, dwoma krokami przemierzył odległość dzielącą go od okna i zamknął je z rozmachem. Wiedział, że otwierają je specjalnie by mógł się przyzwyczaić do tamtejszego powietrza. Jedyny problem stanowiło to, że on nie chciał się przyzwyczajać! Nie pragnął niczego innego, jak poczuć subtelną nieco słodkawą mieszankę zapachów polnych kwiatów, powietrza po burzliwej nocy. Powietrze Irrytu było, jak często mawiał – zepsute, martwe, gnijące.
       Odszedł od parapetu, nie mając ochoty patrzeć na monumentalne budynki i wąskie uliczki. Z westchnieniem opadł ponownie na materac. Na podjęcie decyzji zostało mu kilka dni, więc powoli tracił wiarę w jakikolwiek ratunek. Wziął do ręki pogięty zwitek papieru i jeszcze raz zagłębił się w jego treść. Szukając wskazówki, podpowiedzi, jakiegoś znaku… zaśmiał się z własnych myśli. Naiwny jak wszyscy.

***

Drogi Liamie,
Wątpię w Twoją pamięć o mojej osobie, gdyż sam widziałem Cię tylko kilka razy w życiu.
Jednak śmiem twierdzić, że ostatnie spotkanie zapadło Ci głęboko w pamięci.
Nie będę przytaczał tego wydarzenia ze względu na brak czasu.
Jesteś jedną z niewielu osób, z którymi odważyłem się skontaktować idąc na pewną śmierć.
Jednak w Twoim przypadku nie piszę, by się pożegnać.
Piszę by ostrzec!
Pamiętaj jednak, że nawet z najgorszego niebezpieczeństwa można wyjść bez szwanku.
Wystarczy mieć odpowiednie… no, powiedzmy znajomości.

    Dalsza część listu była oderwana. Jakby ktoś specjalnie nie chciał pozwolić na dalsze czytanie. Teraz Liam nie wiedział nawet, kto napisał ten list! Nawet nie mógł mieć podejrzeń…

***

Kochana córeczko!
   Chyba wiesz, że nigdy nie wiem jak zacząć list... Wspominałem Tobie o tym nie raz. Pewnie tego nie pamiętasz... Byłaś za mała, żeby móc wspominać te dni.
   W każdym razie; jeśli to czytasz, pewnie jestem już martwy... Brzmi jak wyjęte z jakiejś tandetnej komedii lub powiastki, prawda? Nad wyraz ckliwe, ale tak już jest. W razie czego nie martw się, jeśli będę odbiegał od tematu, ale piszę szybko i nie mam czasu, ani ochoty zastanawiać się nad sensem moich słów.
    Pewnie po tych kilku tygodni odkąd zniknąłem zdążyłaś już zapomnieć o swoim stary ojczulku, co? Ten list prawdopodobnie jest wyłącznie dorzuconą przeze mnie kłodą do powolnie gasnącego ogniska, ale nie mogłem się powstrzymać... Chciałem się pożegnać.
             Nie myśl, że jesteś jedyna! Wiesz, że nie lubiłem nikogo faworyzować. Takie koperty dostaną też Philip, Anna i pewien Pan X, a w zasadzie dwóch. Nie chcę zdradzać Ci ich nazwisk, na wypadek, gdyby ten list trafił w niepowołane ręce. Wątpię, że skaczesz z radości na tych ostatnich. Od małego nienawidziłaś rozwiązywać zagadek, wolałaś je wymyślać. O tak... komplikować komuś życie, byłaś w tym świetna! Pamiętam nawet, jak raz Andrew i Mary przyszli do nas na kolację... 
 Przepraszam, zamyśliłem się i przestałem zwracać uwagę na słowa wychodzące spod długopisu.
              A więc wracając do tematu... Ktoś kiedyś mi powiedział, że wybory są trudniejsze od czynów. Nie wierzyłem! Przecież zazwyczaj mówi się na odwrót. Teraz wiem, że miał rację. Nie mam czasu na przywoływanie z pamięci takich sytuacji, ale Ty będziesz miała jeszcze okazję żeby się przekonać.
Pamiętaj, że zawsze będę Cię kochał. Jak to brzmi... Nienawidzę pisać listów, pamiętasz? Wszystkie zwroty w nich są tak przereklamowane!
Żegnaj, tata.

P.S. 3.1; 3.2; 2.3; 4.2; 12.2; 13.1; 1.2; 12.3; 3.2; 2.4; 2.3;

***

     Z lękiem patrzyła na taflę lustra, z której powoli znikały słowa. Mogłaby ręczyć głową, że akurat ta sztuczka, była niezwykle bujnym wymysłem Michaela, gdyby… nie ta dziwna prawdziwość słów. 
- Jak nazywa się ta sztuczka? – zapytała drżącym głosem. W pomieszczeniu byli teraz sami, bo Chris wyszedł „pozwiedzać” budynek.
- Iluzja, nie sztuczka, kochana! – upomniał ją mężczyzna uśmiechając się. Nie mogła tego jednak dojrzeć, gdyż wpatrywała się z niedowierzaniem w gładką już taflę lustra. – Infinite magna. Tak zwane „nieskończenie ważne”.
- Ważne – powtórzyła szeptem Kath, prawdopodobnie zupełnie nieświadoma własnych słów.
- Pokazać jeszcze coś? – zapytał iluzjonista, nawet nie próbując kryć entuzjazmu. Zaniepokoił się odrobinę, kiedy Faltey nie odpowiedziała po kolejnych siedmiu minutach. Owszem, Infinite magna miała nią wstrząsnąć, ale żeby aż tak…
- Chyba mamy jeszcze czas, skoro Chris nie wrócił – odezwała się w końcu nieco zamglonym głosem. Michael pokiwał głową uspokojony i zamyślił się na chwilę.
      Chciał pokazać coś, co nie będzie już tak zaskakujące, jak poprzednia iluzja, jednocześnie nie mogło podchodzić pod banały. Natychmiast odrzucił wszystkie karciane sztuczki, znikające i pojawiające się monety zupełnie odruchowo wykreślił z listy. Katherine nawet nie zauważyła jego milczenia.
      Powolnym krokiem podeszła do wysokiego, bogato zdobionego lustra i przejechała palcem po jego gładkiej tafli. Wydawało się poruszać delikatnie niczym fale na jeziorze popędzane przez wiatr.
- Nie dotykaj! – prawie krzyknął Michael. – Nie wolno ci niczego tknąć w mojej pracowni bez mojego wyraźnego pozwolenia!
- Przepraszam – szepnęła zawstydzona i spuściła wzrok na kamienną posadzkę.
- Podaj mi dłoń – rozkazał. Już trochę pewniej spełniła polecenie. Kolejne kilka minut spędzili na wspinaniu się po stromych schodach.
- Co zamierzasz mi pokazać? – zapytała trzymając się jedną ręką chropowatej powierzchni ściany, a drugą metalowej poręczy schodów.
- Niespodzianka.
       Aż do dotarcia na miejsce żadne z nich nie odważyło się naruszyć gęstej ciszy. Strych był wyjątkowo zagraconym pomieszczeniem. Pod wszystkimi ścianami stały półki uginające się pod ciężarem ksiąg, skrzyń i szkatułek. Dawało dostrzec się zarysy mebli, które zakrywały zakurzone prześcieradła. Pod sufitem radośnie kołysała się żarówka, mrugając nieregularnie, przyciągając wzrok i ćmy.
- Uważaj teraz – mruknął iluzjonista, po czym zwinnymi ruchami poprowadził ją przez labirynt krzeseł, walających się wszędzie opasłych tomów i kartonów. Zatrzymali się tuż przy ścianie, na której środku zawisł brązowy, obdarty kawałek materiału. Michael bez skrupułów zarwał prowizoryczną firankę. Ich oczom ukazało się wgłębienie w ścianie, na którego końcu znajdowało się przeciętnej wielkości okno. Iluzjonista przez chwilę szarpał się z zamkiem, by po kilku minutach okno otworzyło się skrzypiąc w ramach protestu. Mężczyzna wspiął się na szeroki parapet i wyjrzał przez otwór. Nim Kath zdążyła jakkolwiek zareagować, podciągnął się na rękach i zniknął z jej oczu.
- Idziesz? – teraz jego głowa zwisała do góry nogami. Wyciągnął jedną dłoń, pomagając Kath wspiąć się po czerwonych dachówkach. – Uważaj, trochę tu ślisko – upomniał ją, ostrożnie prowadząc do nieco spłaszczonego miejsca.
     Faltey ze zdziwieniem zauważyła, że jest już dość późny wieczór. Niebo przybrało subtelny odcień granatu z przebłyskami błękitu i fioletu. Cienka, prawie niewidoczna luna księżyca umiejscowiła się wygodnie pośród delikatnie świecących gwiazd. Budynek, w którym się znajdowali okazał się być wyższym od pozostałych w dzielnicy. Na dole drobnymi, złoto-żółtymi kropkami oznaczono latarnie uliczne, jedno piętrowe kamienice z tej wysokości można było porównać do pudełek po zapałkach, a ludzie upodobnili się do wiecznie śpieszących się mrówek. Liczne ogródki wydawały się być plamami zieleni o bliżej nieokreślonym kształcie i rozmiarze, a wystawy sklepowe drobnymi, świecącymi kawałkami szkła. Na ten widok zaparło jej dech w piersiach.

- Ładnie tu – stwierdziła z rozmarzeniem.  

...........................................................................................................................................................Ta daaaaam!!! Rozdział jak da mnie średni, chociaż podoba mi się zakończenie ;) nie jest też specjalnie krótki... bo całe 4 strony z kawałkiem w Wordzie, wiem, że dla pewnego DiaMenta to baardzo mało, bo ty piszesz mega długie rozdziały i za to Cię kocham :*     zakończenie takie sobie... niewinne, nieobiecujące, proste, ale nie miałam pomysłu jak Was zaskoczyć! Kończę już moje wywody i zapraszam do komentowania (Elfie - masz skomentować!) Pozdrawiam i całuję, Skrzat! 

4 komentarze:

  1. A powiem Ci, że nawet nie zwróciłam uwagi na długość :D
    Bardziej zaskoczyło mnie to, że tak szybko uporałaś się z rozdziałem, który nawiasem mówiąc jest naprawdę dobry ;)
    Wena widzę nadal Cię trzyma od dnia wczorajszego :D
    Mam nadzieję, że utrzyma się jak najdłużej <3

    Wielbię,
    DiaMent.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skrzaciku mój! <3
      Nominowałam Cię do Liebster Awards :)
      Więcej informacji znajdziesz tutaj:

      http://dramionovelove.blogspot.com/p/liebster-award.html

      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Proszę, komentuję <3 Tylko nie bij c;

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń