środa, 13 listopada 2013

20. "Słowa są źródłem nieporozumień."

"Mirror on the wall, here we are again
Through my rise and fall 
You've been my only friend 
You told me that they can understand the man I am
So why are we here talkin' to each other again?"
~ "Mirror"

Patrzył we własne, brudne i kłamliwe odbicie. Tak inne od tego, co widział przed laty. Tak bardzo chciałby się cofnąć. Choć... Choć z drugiej strony ciekawe co będzie za zakrętem, prawda? 
 Momentalnie przypomniał sobie jak jeszcze kiedy był pacjentem w Irryckim szpitalu i pułkownik przyszedł do niego "w odwiedziny" obiecywał mu... Nie mógł przypomnieć sobie czego. Ale był pewny, że było to coś istotnego i wiedział, że obietnicy dotrzymał mimo, iż wtedy za plecami skrzyżował palce. Zabawne... Jak rzeczywistość potrafi odbiec od naszych oczekiwań.  
    Tyle nieosiągniętych celów, tyle niepodjętych walk. Ile rzeczy przyrzekał sobie w tajemnicy przed lustrem. Jak wielu postanowien nie dotrzymał? 
    Rzucił w lustro pierwszą rzeczą, która trafiła mu się do ręki. Według oczekiwań pękło, po czym w drobnych kawałkach poleciało na podłogę. Na ścianie pozostała tylko kwadratowa rama. 
    Poczuł się lżej z chwilą, gdy nie musiał patrzeć w swoje odbicie. O jedną osobę w pokoju mniej. Teraz mógł pozostać ze swoimi myślami zupełnie sam. Jednak ten stan trwał niezwykle krótko. Już po chwili do pokoju wpadł strażnik. Zastał Liama klęczącego, z głową spuszczoną, oczami zamkniętymi i kawałkami szkła w dłoniach i ramionach. Jeszcze większa rana znajdywała się na sercu i honorze, tylko kto ją dostrzaże, kogo ona obchodzi?
   Nie wiedział czy samodzielnie odleciał, czy podano mu leki, ale nie pamiętał jakim sposobem znalazł się przywiązany do łóżka. Powieki mu ciążyły, a w ustach czuł nieoczekiwany smak zgnilizny. Przejechał językiem po zębach - na ich powierzchni znajdował się nalot. Zwilrzył diabelsko suche usta. Spróbował dźwignąć głowę, by rozejrzeć się po pokoju, ale był zbyt osłabiony by fokusować wzrok na konkretnych przedmiotach. Krztałty i kolory mieszały się tworząc jednolitą masę. Zabolały go nawet oczy. Miękko opadł na poduszkę, starając się skupić na suficie.
    Jeśli wzrok go nie mylił, to sufit był biały i przecinało go jedno, długie pęknięcie, którego ani końca, ani początku nie był w stanie dojrzeć. Ciekawe na ile się wyłączył? Czuł, ze było to więcej niż jeden, czy dwa dni. 
   Nogi i ręce mu zesztywniały, a kiedy nimi poruszał mrowiło go niemiłosienie, więc nawe nie próbował. Jego klatka unosiła się spokojnie i równomiernie. Mrugał powoli, niemal leniwie i niechętnie, może nawet bez sił. Jeszcze raz spróbował podnieść głowę. Spotkawszy się z niepowodzeniem przekręcił ją w bok, teraz patrzył na ścianę.
    Niczym nie różniła się od sufitu. Tak samo biała i nieidealna, możliwe, że w przeszłości splamiona krwią. Na podłodze nie było rozbitego lustra, nie znalazł też po nim ramy. Zauważył jednak kalendarz. Wisiał na ścianie, a na nim czernymi krzyżykami odznaczano kolejne dni. Jedyne jego pragnienie w tamtej chwili - dojrzeć jaki był dzień.
   Ale mimo, że świstek wisiał na tyle blisko, iż mógłby swoim normalnym okiem dojrzeć mikroskopijene w tej chwili cyferki i literki. Skupiał się całą siłą woli, ale rozmazana plama nie rozproszyła się ani na chwile. Oczy zaczęły go piec, więc zamknął szybko powieki nawilżając źrenice. Jednak kiedy spojrzał na kalendarz ponownie już go tam nie było. 
Znikł. Rozpłynął się.
A może nigdy go tam nie było.
Wyobraźnia przecież ma u niego niezaostrzone granice.

***

    Już z rana miała podły humor. Mleko w kamie okazało się wcale nie spienione, ciasteczka twarde, spaliła wszystkie naleśniki i rozbiła krzyształową waze stojącą w salonie domu. Później jeszcze omało co nie spadła z chodów, a i to tylko dzięki refleksowi Christophera, który zdążył w porę ją złapać.
   Tak więc teraz, kilka minut po południu siedziała na kuchennym blacie z trzecią już szklanką soku, ponieważ poprzednie dwie pękły w jej dłoniach. Naczynie trzymała jak najdelikatniej, ale wystarczająco mocno, by nie wypadło jej z rąk.
   Co chwila poprawiała również warkocz zapleciony z czarnych jak węgiel włosów, jakby w obawie sprawdzając czy i ich przez przypadek sobie nie spaliła. 
      Jednak fryzura nie ucierpiała ani przez wiatr, ani przez ogień. Na szczęście szklanka również była jeszcze w całości,a jej zawartość nie wylądowała na którymkolwiek dywanie. Spokojnie więc ostatnie 5 minut można było określić jako "stan stabilny". Miała tylko nadzieję, że w 6 minucie nic nie ulegnie zmienie. 
    Jedynym niepokojącym czynnikiem był ponowny brak gospodarza, który kilka dni temu nie wrócił nie tylko na całą noc, ale również i dzień. Ani Katherine, ani Christopher nie mieli pojęcia gdzie szlaja się Michael de Barten, podobno sławny iluzjonista, o którym wiedzieli tyle co nic.
    
    Intuicja podpowiadała jej, że stanie się coś "złego". Nie chciała się żalić Dervendu, więc postanowiła samodzielnie zdusić w sobie ten dziwny żar i uporać się ze wszystkimi przywidzeniami. 

    W 6 minucie nie wydarzyło się nic niepokojącego.

   Kolejne 30 sekund jeszcze raz rozważała pójście do swojego towarzysza broni, problemów, z którym ostatnie kilka dni niemal dzieliła sumienie. Nim jednak zdążyła się zdecydować obiekt jej myśli przyszedł do kuchni.
   Christopher przystanął w drzwiach zdziwiony widokiem Katherine w tak okazyjnie odwoedzanym przez nią pomieszczeniu. Jadać wolała w jadalni, a większość posiłków przygotowywał i podawał de Barten, oczywiście o ile był w domu. 
- Cześć - zagadnął podchodząc do lodówki. Przywitała się gestem dłoni w wróciła do nerwowego sprawdzania włosów i picia soku. - Wszystko... W porządku? - zawachał się widxąc jej stan i zastanawiając się czy nie rozgniewa jej jeszcze bardziej. Nie podejrzewał nawet, że nie była wcale rozgniewana.
- Tak, oczywiście - prawie krzyknęła i ledwo powstrzymała się przed obgryzieniem kilku przydługich paznokci. Łzę upuściła dopiero po chwili,a i ją wytarła szybko nie chcąc, by schowany za drzwiami lodówki Chris zauważył. 
- Płaczesz?! - wypalił jak tylko ponownie spojrzał na Kath. Była pewna, że po oczech nie było już widać.
- Nie, dlaczego tak uważasz. Coś ty sobie ubzdurał? - wypaliła zła i zdziwiona. Czy on miał oczy z tyłu głowy? Dervendy jednak nie odpowidział tylko podszedł do niej. Z chusteczką w ręku zbliżył dłoń do jej policzka i otarł delikatnie jego powierzchnię. 
- Rozmazałaś się - szepnął tak, że ledwie dosłyszała. Zawstydzona odwróciła wzrok. Dopiero po chwili doszła do wniosku, iż i tak już zauważył, więc nie ma co się ukrywać. 
Rozpłakała się niczym małe dziecko.

***
 "Cisza nie tylko wyraźniej mówi, 
Ale i dokładniej słyszy."
~ Władysław Grzeszczyk 

    Jeszcze w domu nauczył się, że najlepszym sposobem na pocieszenie kobiety było przytulenie jej. Ojciec zawsze tak podnosił na duchu nawet niego bezemocjonalną matkę. Widziony przeczuciem i instynktem otoczył Faltey ramieniem. Ta wtuliła się w niego ufnie, niczym w brata.
    Poczuł się nieco dziwnie i niekomfortowo. Nie mieli ze sobą szczególnych więzi, tak mu się zdawało. Wiele ich różniło, a łączyło tylko wspólna bitwa i to od niedawna. Jednak ciężar jej głowy na jego ramieniu był przyjemny, a jej uspakajający się z każdą chwilą oddech przyjemnie drażnił szyję. 
    Dopiero po kilku chwilach Katherine przestała drgać i poluźniła ucisk. Odsunęła się, ale tylko na kilka centymetrów. Pociągnęła nosem.
- Przepraszam - szepnęła niewyraźnie zawstydzona. - Za to, że musiałeś zawracać sobie głowę moimi problemami... i za koszulkę - dodała widząc jego pytającą minę. Podbródkiem wskazała na poplamiony materiał.
- Nieszkodzi - zapewnił. - To co? Może wspólne topienie smutków w gorącej czekoladzie?
    Nie zdziwił się, że przyjęła propozycję ochoczo. To był drugi sposób na pocieszanie - rozmowa.

"Im mniej ludzie myślą,
Tym więcej mówią."
    
     Siedziała w salonie na jednym z nowych foteli, tuż naprzeciwko palącego się kominka. Christopher krzątał się po kuchni przygotowując napoje i szukając przekąsek. Pojawił się po kilku minutach z parą kubków gorącej czekolady w jednej i talerzem ciasteczek w drugiej ręce. Postawił wszystko na niskim stoliku, a sam usiadł na identycznym fotelu jak ten, w którym siedziała Katherine. 
    Nie odzywali się, ciesząc ciszą i spokojem, chwilami beztroski oraz pewnego rodzaju akceptacji. Faltey była mu naprawdę wdzięczna, że nie wypytywał, opowiadał, zasypywał słowami małej wagi i wartości. "Słowa są źródłem nieporozumień", a trafiając w niepowołane ręce mogą stać się najlepszą bronią. Są sprawcami litości, żalu, dumy i załamania - wszystkiego co złe, bo do "dobrych rzeczy" przyczyniają się głównie czyny, a słowa są do nich tylko pikantną przyprawą. 
     Syknęła z bólu, gdy poparzyła się gorącym napojem i natychmias odstawiła kubek na stolik. Czekając aż ostygnie spróbowała domowych wypieków Michaela. 
- Cicho tu - powiedziała cicho, niewinnie. - Ciekawe, czy ktoś wcześniej tu mieszkał... No wiesz, przed Michaele.
- Nie wiem - odpowidział nie do końca zgodnie z prawdą, ale skąd ona miałaby to widzieć. - De Barten zawsze opowiadał mi, że kiedy się tu wprowadził dom stał opuszczony. Kupił do tanio, bo był w tragicznym stanie. Poprzedni właściciel nie chciał mieszania się w sprzedarz rzadnych agencji nieruchomości. Podobno załatwili wszystko w cztery oczy - kłamał jak z nut, recytował starą już i wymyśloną historyjkę zgadzającą się z aurą domu. Wiedział, że uwierzy, ale nie oczekiwał braku pytań. To było tak do niej nie podobne. 
    Znów cisza. Trochę bardziej napięta niż przedtem, ale nadal lepsza od słów. Czekolada nie była już gorąca, płomiń w kominku zaczynał się tlić. Czas leciał, a oni siee zatrzymali. Wypadli z rytmu wiecznej pogoni i nawet jeśliby przegrali, trafili na metę jako ostatni nie załamaliby się.
   Wygrali ten wyścig, ten jeden najważniejszy - zwalczyli właśne słabości, obrócili koszmar w sny i nauczyli się ufać wrogowi. Nauczyli się żyć bez przekoanania o jutrze - być, ale tylko przez chwilę. Istnieć ze świadomością, że kiedyś przyjdzie koniec. Bo nic nie trwa wiecznie.
- Faktycznie cicho - szepnął nie głośniej niż ona wcześniej. 
- Opowiedz mi o Liamie - poprosiła nie patrząc na Christophera. Uśmiechnął się pod nosem. Lubiła słuchać, a on lubił opowiadać.
- Kiedy byliśmy mali często się kłuciliśmy. O takie banalne sprawy... Zabawki, bajkę do oglądania, miejsce na kanapie, grę, w którą będziemy grać - przeniósł spojrzenie na kominek. Ogien trzaskał beztrosko i energicznie, raz po raz zorpalając kolejne iskierki. - Uspokoiliśmy się kiedy miałem z cztery lata... Tak mi się wydaje. Kiedy byłem w pierwszych klasach szkoły, a on kończył przedszkole często mówiono nam, że jesteśmy podobni. Później wiele rzeczy się zmieniło, dawno już nie słyszałem takiego wyznania - przyznał z bólem w sercu. 
- Nie - zaprotestowała leniwie. - Nie o to mi chodziło. Opowiedz mi jaki był... No w środku.
     Zastanowił się przez chwilę. 
- Miał trochę czarne poczucie humoru - przyznał uśmiechając się do wspomnień. - Nie akceptował porażek, ale najczęściej stawiał sobie cele na tyle niskie, że nie było trudno je osiągać. Nie wiem po części co powiedzieć. Liam jest moim bratem... I po prostu... - przerwał wpatrując się w dogasające płomienie.
- Po prostu... - zachęciła go, ale to nic nie dało, więc skończyła sama podejrzewając co chciał powiedzieć - : Po prostu go kochasz?
- Tak - zgodził się po chwili wachania. - Ja go po prostu kocham. Jest moim bratem.

    Ponownie cisza. Już nie zrodzaju tych nieprzyjemnych, choć do najcudowniejszych rodzajów cisz też się nie zaliczała. Nie było śpiewających skowronków, szumu wiatru między gałęziami drzew.
    Mieli ogień trzaskający w kominku, tykanie zagara i własne oddechy. Nie było dwóch uzupełniających się połówek, nie. Mieli dwie całości w sercach, ale na jak długo? Kto mógł zagwarantować, że nie pęknął one na części, nie rozlecą się na kawałki?

     Do dziś dnia nie wiedziała dlaczego podjęła wyzwania i zaczęła mówić. Może to prze zbyt długo skrywane uczucia, bądź chęć poczucia bliskości drugiej osoby. Jednak nie żałowała. Nie żałowała żadnej decyzji podjętej oo tej rozmowie, z wyjątkiem jednej - tej natrudniejszej i największej wagi. Tej decyzji, po której nie ma już nic.

- Moja... - zaczęła, ale natychmiast się poprawiła. Mówiła nieskładnie i z przerwami, jakby nie mogąc dobrać słów. - Nasza mama... Moja i Philipa... Ona zachorowała. 

    Nie wiedział czy zmieniła zdanie i nie chciała więcej wyznawać, zawstydziła się, czy zwyczajnie odwagi starczyło jej tylko na to jedno zdanie. Najwyraźniej żadne z tych opcji, bo nie minęło kilka minut, a Kath przmówiła raz jeszcze:
- I często ją odwiedzaliśmy, ale to nie pomogło. Ona... Ona odeszła. Nigdy nie wróciła - dodała szeptem tak cichym, że Chris dziwił się, iż dosłyszał. Fakt był oczywisty i banalny, ale bolał. Tak cholernie piekł serce i powiększał na nim szczelinę. Przeszłość tak bardzo bolała. - Tata... Chciał zapić smutki. Tak mi się wydaje. Chyba nigdy mu to nie wyszło - wyznała. - Starałam się mu pomóc. Philip był wtedy już na szkoleniach. Udało mi się... Wrócił do pracy. W każdym razie ne stoczył się już nigdy. Zaczął wyruszać na misje służbowe. A kiedyś, kilka dni po jego urodzinach miał wrócić do domu i mieć wakacje, zasłużony odpoczynek... - nie chciała kończyć. On znał dalszy ciąg historii, a ona nie była w stanie wypowiedzieć tych słów. 
     I tak już wyznała za dużo. To wystarczyło na zakleszczenie ich więzi. Wspólne wyznania, zbliżenie się w stopniu emocjonalnym. 

    Katherine już dawno nie mówiła tyle prawdy naraz. Tak dawno ukrywała uczucia, tak długo pokazywała swoją silną stronę. Tylko skorupa pękła. Ale dziś... Dziś przeżywała stratę sprzed lat. Pokazała emocje. Pokazała ich tak wiele, że teraz mogła znów kryć się z uczuciami. Pytanie tylko na jak długo wystarczy tej powłoki bezpieczeństwa?

***

Troche krótko, ale już dawno rozdziału nie było :[
Mam wolne do 17 (musiałam się pochwalić :P)
Nie mam czasu na pisanie, mimo braku szkoły
Jestem, u rodziny i muszę zobaczyć się w przynajmniej częścią licznych krewnych i znajomych

P.S. Tych, co jeszcze nie czytali zapraszam na MINIATURKĘ V
P.P.S. karty-marzen.blogspot.com nowy blog prowadzono przeze mnie i Rouse Karmem

Pozdrawiam, Ludum :*
 

4 komentarze:

  1. Świetnie jak zwykle!!!
    Jestem pod wrażeniem twojej wyobraźni! :DD
    A opis końcówki moim zdaniem najlepszy :D
    A kiedy nowy rozdział? Albo miniaturka?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tam nie zauwazylam zeby bylo krotko. Przeczytalam na jednym wydechu, co oznacza, ze wyszedl Ci naprawde dobrze :)
    Czekam na kolejny i pozdrawiam,
    DiaMent.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tam nie zauwazylam zeby bylo krotko. Przeczytalam na jednym wydechu, co oznacza, ze wyszedl Ci naprawde dobrze :)
    Czekam na kolejny i pozdrawiam,
    DiaMent.

    OdpowiedzUsuń
  4. Skomentuję zanim powiesz "nie skomentowałaś ;c ".
    Świetne jak zawsze. (((:

    OdpowiedzUsuń