środa, 24 lipca 2013

15. "Później wygrywasz."

EDIT: ostatniego akapitu nie było widać :( nie zauważyłam tego, ale już można przeczytać całość :D 
+ poprawa niektórych błędów


”Empty spaces - what are we living for?
 Abandoned places - I guess we know the score?
 On and on...
 Does anybody know what we are looking for ?

 Another hero, another mindless crime
 Behind the curtain in the pantomime
 Hold the line!
 Does anybody want to take it anymore?”
~ Queen “ The show must go on”

     Pojedyńczy Strażnik jest nieistotny. Pozbawiony nie tylko uczuć, ale i własnego zdania. Stworzony do bezwiednego przytakiwania i bezdusznego patrzenia na cierpienie, bezsilność innych. Aniołowie porządku i demony zastraszania. Nienaganni w swoim rzemiośle, którego mistrzami stają się niezauważalnie szybko nawet dla nich samych.
     Wiedział, że taktyka Strażników jest prosta,ale nikt nie zrozumiał jej w całości. Wiedział, że każdego można zmienić, ale od reguł zawsze są wyjątki. Wiedział, że uczucia są dla słabych, ale nawet najsilniejsi nie znajdą idealnej maski. Wiedział, że nie wolno bawić się strzałkami zegara, ale mimo wszystko to robił.
    Urgens już dawno zapomniał znaczenie słowa „prawdziwy”. Uważał, że jego teraźniejsze życie jest o wiele ciekawsze od chwil spędzonych w domu. Ciekawsze zajęcia, szacunek, poniżanie innych. Sięgał po niedostępną dla niego władzę... nie zamierzał się poddawać, a tym bardziej rezygnować.
    Nie przyznawał się do przeszłości. Zamiast tego grzebał w niej. Bez pozwolenia wyżej postawionych. I chociaż Kodeks Strażników zabrania zmieniania własnej przeszłości, on robił to bez wahania. Bo dla niego tamte lata nie istniały. Teraz był kimś zumełnie innym, wyjątkowym. Wydawało mu się, że dostał czystą kartę, na której własnoręcznie musiał napisać nową, własną historię. Nawet nie zauważył kiedy pióro przejął ktoś inny...
     Przed zapukaniem w wysokie, grube drzwi wygładził granatowy materiał munduru. Chwilę potem wszedł do niewielkiego gabinetu. Porządek w tym pomieszczeniiu został już nieco zaburzony. Brakujące na półkach książki leżały pośród dokumentów, aktów i grubych teczek. Na parapecie zagościła cieńka warstwa kurzu. Niewielkie kawałki papieru znalazły miejsce dla siebie na podłodze, lub pod stopami Mistrza.
- Wspominał pan o niezwłocznym pojawieniu się – oznajmił sztywno Urgens. Gerbung przeniósł na niego spojrzenie małych, biegłych oczu. Ściągnął brwi, wyraźnie się zastanowiając. Kiwnął głową i wskazał młodemu Strażnikowi miejsce naprzeciwko siebie.
- Sprawdzisz obecność Strażnika Faltey, na dworze Ludwika VIX, gdzie aktualnie przebywa jej brat – wytłumaczył krótko brodaty, podając Urgensowi jedną z cieńszych teczek. Wyszedł bez słowa, wiedząc, że czasem nie należy się odzywać.

***
     Kiedy minął pierwszy wstrząs, zastanowił się nad treścią listu. Wizyty mógł się spodziewać w każdej chwili, a czasu na wymyślenie rozwiązania brakowało. Nim zdążył się zastanowić w pomieszczeniu pojawił się Urgens. Lekkie zawroty głowy po przeniesieniu umożliwiły Philipowi skrycie szoku i zdezorientowania z oczu, wyprać twarz z wyrazu.
- Jak widzę oczekiwałeś mojego przybycia – mruknął Urgens nadal dochodząc do siebie. Dervendu natychmiast pogratulował sobie w duchu dobrej maski.
- Owszem – potwierdził ostrożnie. Teraz najważniejsze było nie palnąć jakiejś głupoty. – Może herbaty? – zapytał z czystej grzeczności, jednocześnie starając się przeciągnąć czas przejścia do sedna sprawy.
- Nie, dziękuję – odmówił grzecznie, ale nieco podejżliwie Urgens. Faltey miał przyjacielską naturę, ale z nim nigdy się specjalnie nie kolegował. Można nawet powiedzieć, że byli do siebie nieco wrogo nastawieni. Skąd więc te grzeczności...? – Przybyłem tu tylko na chwilę. Zaprowadziłbyś mnie do lochów, sprawdzę obecność Certus i się zmywam – oznajmił.
     Schodzili po zagrzybionych schodach do najgłębszych lochów dworu. Philip długo plątał się w nieznanych mu labiryntach podziemi. Niezauważlnie zaglądał do poszczególnych cel, szukając odpowiedniej osoby. Nikt nie pasował. Jeden więzień za gruby, drugi zypełnie nie podobny. Choć Philip uważał zazwyczaj, że liczba zatrzymanych jest za duża, teraz wydawała mu się diametralnie mała. Przy tym żaden więzień nie przypominał Katherine. Jego ostatnią nadzieją był zwykły fart.
- To ona – wskazał na wychudłą sylwetkę kobiety o czarnych, kręconych włosach łudząco podobnych do włosów jego siostry. Urgens podszedł do krat i spojrzał na zatrzymaną. Kobieta podniosła pozbawione nadzieji oczy na Strażnika. Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby rozwiały się wszystkie jego wątpliwości.
- Wszystko się zgadza – stwierdził z fałszywym uśmiechem. – To ja już wracam do naszego Czasu, a ty od czasu, do czasu przypilnuj tej tu – wskazał na zmęczoną postać kobiety. Po wyprowadzeniu Urgensa na powierzchnie, pożegnał się z nim i został sam. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście w wyprowadzeniu w pole Strażników. Uśmiechnął się tryumfalnie nie będąc świadomym, że właśnie teraz Urgens wypełnia akta świadczące o zdradzie i okłamywaniu władz, oskarżając przy tym Philipa. I wspominając matowo zielone oczy zatrzymanej... tak niepodobne do głębokiego, błękintego spojrzenia Katherine Faltey.

***

„Najpierw Cię ignorują. Potem śmieją się z Ciebie.
Później z Tobą walczą. Później wygrywasz.”
~ Mahatma Gadhi
     Figurki były zakurzone, ale piękne. Wyrzeźbione ręką mistrza w szlachetnym drewnie z nielicznymi złoceniami. Deska szachowa zupełnie nie pasowała do zestawu. Wyglądała na niezwykle starą. Na wyszlifowaniej powierzchni marmuru widoczne były liczne zadrapania. Niektórych elementów brakowało, ale szachy nadawały się do gry. Zwłaszcza, gdy do głowy nie przychodził żaden inny pomysł „zabicia czasu” , mimo tego, że głowy były dwie.
- Nadal smujesz te absurdalne teorie? – zapytał Dervendu przesówając pionek.
        Siedziała na miękkim fotelu z wysokim oparciem. Słońce już chowało się za horyzontem porażając swoją doskonałością, której Katherine mogła tylko pozazdrościć. Od kilku, ciągnących się niemiłosiernie wolno minut trzymała przed sobą kilka kartek zapisanych jej drobnym pismem. Jedyne, do czego doszła to kropka. Uznała, że ktoś zwyczajnie się nimi bawi. Podsuwa fałszywe informacje, zmusza do główkowania. Bała się, że rozwiązanie może być proste. Na tyle, by nie wzięła go pod uwagę. Kiedy wytłumaczyła swoje podejrzenia Christopherowi zaczął sie śmiać... nie mogła pozbyć się myśli, że on podchodzi do tego zbyt lekkomyślnie. I choć na początku sprawy były w rękach Dervendu, to ona przejęła pałeczkę, gdy tylko okazało się, że jest w to zamieszany jej ojciec. Michael natomiast nie wyraził opinii na jej poglądy. Jednak w jego oczach widać było, że nie jest mu to obojętne. Jedyne pytanie stanowiło... „Dlaczego?”
    Drgnęła, przypominajac sobie, że zostało zadane pytanie. Co więcej, było ono skierowane do niej.
- Nadal – odpowiedziała pewnia, lecz nie do końca zgodnie z prawdą. – Przynajmniej coś robię. To tobie powinno bardziej zależeć na ratunku brata.
- Wiesz... doszłem do wniosku, że... – zastanowił się, starając dobrać do swoich myśli odpowiednie słowa. - ... skoro wydaje ci się, iż oni bawią się z nami w kotka i myszkę, możemy odwrócić role. Poczekać, aż pomyślą, że się poddaliśmy i wtedy zagonić ich w pułapkę.
- Proponujesz siedzieć bezczynnie? – prychnęła z oburzeniem. – Po za tym, nawet nie wiemy, co może być „pułapką”.
- Pułapką może być wszystko – zauważył Michael odrywając się od szachów. – Przeważnie wybiera się miejsca najbardziej przyjazne. Tak, by nie było podejrzeń o ich istnieniu.
- Gada od rzeczy – stwierdził Chris. – Nie sądzisz chyba, że na wszystko znajdziesz odpowiedź?
Pytanie było retoryczne, ale odpowiedziała:
- Nie ma pytań bez odpowiedzi.
- Tylko ty tak uważasz – mruknął Dervendu przeciągając sylaby. Później wrócił do przerwanej gry w szachy.

***

     Od trzech dni miał zakaz wychodzenia z izolatki. Od trzech dni do jego pokoju wchodziły tylko pielęgniarki z porcją jedzenia i lekarstw. Od trzech dni odzyskiwał nadzieję na pozytywny przebieg wyznaczonego mu zadania. Od trzech dni podawane mu mikstury skutecznie otumaniły rozum i zabroniły myśleć logicznie. Od trzech dni wmawiał sobie, że się nie podda, z każdą godziną świadomie tracąc szanse na zwycięstwo.
    Dziś ten stan nareszcie się zakończył. Zaczął dostawać mniejsze dawki leków, niektóre podawano w tabletkach i kapsułkach, których nie połykał. Tylko to pozwalało mu myśleć trzeźwo. Coraz częściej rozwarzał podpisanie papierów. Cały ich plik leżał na stole w jego pokoju, tylko czekając, aż dotkie je pióro. Rozległo się pukanie do drzwi. Mógł być pewien, że to nie pielęgniarka. Pukanie było pewne, twarde i szorstkie. Nie doczekawszy się odpowiedzi gość wszedł do pomieszczenia. Liam postanowił grać nieszczęsnego, wymęczonego pacjenta, który nie nadaje się do konwersacji, a co dopiero myślenia i ruchów. Pułkownik podszedł do łóżka, na którym siedział jego rozmówca.
- Zastanowiłeś się już? – zapytał szorstko.
- Zastanawiałem się dość długo – wybełkotał Dervendu. – Ale najpierw oczekiwałbym wyjaśnień od pana – wiedział, że nie gra do końca czysto. Jednak to on jest tutaj „poszkodowany” i ma zamiar to wykorzystać.
- Wyjeśnień? – zdziwił się Davis. Liam przytaknął ruchem głowy.  – Od kilku dni twój brat jest w zatrzymaniu. Zarzuty przeciw niemu są duże, ale to ty najlepiej powinieneś zdawać sobie sprawę z tego, że mogą być większe. Nic więcej nie mogę powiedzieć, gdyż informacje są zatajone – wyjaśnił gładko. Darvendu spojrzał na niego przenikliwie.
- Będę zeznawał przeciwko Christopherowi – oznajmił z tajemniczym błyskiem w oku. Na twarzy pułkownika zagościł szok, zmieszany z nutką samozadowolenia. – Ale... pod trochę innymi warunkami – zakończył spektakularnie Liam, przywołując na oblicze Davisa lekko zdenerwowane spojrzenie.

***


        Zapachniało świeżo skoszoną trawą. Ten aromat zawsze się kojarzył z domem... przynajmniej jej i Philipowi. Po chwili do mieszanki zapachów dołączyły aromat wilgotnego drewna, palącej się gazety i woń  irysów. Wydawało się, że ponownie znalazła się w domu, w ogródku. Rozpalane ognisko przez tatę i Philipa, perfumy mamy... najpiękniejsze ze znanych jej aromatów. Irysy. Ulubione kwiaty mamy. Mieli ich w ogródku naprawdę wiele, różnorodnych kolorów i rodzajów. Jej rodzicielka często powtarzała, że każdy kwiat jest niepowtarzalny, jedyny w swoim rozdzaju. Tak samo jak ludzie. Nie znajdziesz dwóch identycznych.
      Wydawało jej się, że zarejestrowała ruch. Powolnie otworzyła ociężałe powieki. Widok, który zastała napawał ją szczęściem, jakich mało. Zadbany, skoszony trawnik, barwne kwiaty, skromna weranda, liczne figurki ogrodowe, palenisko w odległym rogu sadu. Ich rodzinny ogródek! Tutaj razem z Philipem spędzili najpiękniejsze chwile w ich dzieciństwie. Pamiętała każdy dzień w towarzystwie zapracowanej matki i wieczne wyjeżdżajacego ojca.
      Od zawsze byli z Philipem zgranym, żadko spotykanym rodzeństwem. Wychowywała ich matka, ale w pewnym momencie musiała porzucić opiekę nad swoimi pociechami, na rzecz pracy. Mimo wszystko nadal się niemi zajmowała. Jednak nie miała wpływu na przyszłość. Choroba połączona ze zmęczonym organizmem nie wróżyła dobrze. Ich rodzicielka spędziła kolejne pół roku swojego życia w szpitalu, z zapewnioną najlepszą opieką nie tylko lekarzy, ale także kochającej rodziny. Philip i Kath odwiedzali ją codziennie. Czasem udawało im zostać przy łóżku matki całymi nocami. Jednak żadko się to zdarzało. Przeważnie gdy ojciec z nieszczęścia zaczął zaglądać do kieliszka. Tylko wtedy zapominał zabrać swoich dzieci do domu.
      Po pół roku Katherine nauczyła się kilku ważnych rzeczy... trzeba stawiać czoło każdemu nieszczęściu i, że czasem, nawet mimo najcięższych starań może dojść do klęski.
   


        Aromat sie zmienił. Teraz wyczuła słabnącą z każdą sekundą woń taniego alkoholu... jej ojcec. Po śmierci matki jeszcze długo znajdował się w stanie nieużywalności. Ale udało mu się stamtąd wybrnąć... głównie przy pomocy Katherine, bo jej brat w tym czasie szkolił się na Strażnika Czasu. Tata wrócił do pracy. Po kilku tygodniach dostał nawet służbowy wyjazd. Później jeszcze dwa kolejne. I skończyło się na czwartej delegacji, pod koniec której Dervendu dowiedziała się kolejnej ważnej rzeczy... cierpliwość nie zawsze popłaca.

........................................................................................................................................................................................................................................

Nie jestem zadowolona z tego rozdziału, zwłaszcza z ostatniego akapitu... ale pole do oceny pozostawiam Wam :)

4 komentarze:

  1. Przede wszystkim muszę się przyczepić :D Nie pisze się "zapachło", a "zapachniało" :P
    Co do rozdziału to ja nie wiem czemu narzekasz. Mi czytało się bardzo dobrze i lekko. Może nie było zbyt wiele akcji, ale tekst nie był nudny i nie męczył :) Oby tak dalej.
    Pozdrawiam,
    DiaMent.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudo, Skrzacie kochany.
    Za każdym razem gdy czytam mam łzy w oczach i to wzbudza mój podziw.
    Rozdział bardzo mi się podobał i nie zgadzam się z tobą, bo jest fenomenalny XD !
    Pozdrawiam, Rouse:*

    PS. Mam prośbę... Chodzi o mojego bloga. Wstawiłam tam opinie jednego z czytelników, którą ponoc usunęłam.
    Trochę mnie on zmartwił i chcialabym poznać opinię innych czytelników. Mogłabyś powiedzieć co o tym sądzisz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do mojej opini, to juz ja wyrazilam na Twoim blogu :D

      Usuń
    2. Skrzacie, Skarbie nawet nie wiesz jak poprawiłaś mi humor. Oficjalnie będę jeszcze dziękować, ale oj.. Naprawdę nie wiesz ile to dla mnie znaczy...
      Musze przyznać, że z niecierpliwością czekam na następny rozdział i dwa razy dziennie zerkam czy przypadkiem nie ma czegoś nowego. Połowa wejsć moja :D XD
      Jeszcze raz dziękuję i polecam się na przyszłość :D
      Pozdrawiam, Rouse :**

      Usuń