czwartek, 11 lipca 2013

14. "Przecież nie od dziś wiadomo, że Czas jest najcenniejszą walutą."



"Nie wolno być bo stronie zarazy."
~ Albert Camus

   Jej buty pozostawiały na puszystym dywanie wgniecione ślady. Na gzymsie kominka nadal stały oprawione w ramki zdjęcia. Nieliczne i większość z nich przedstawiała ją i Philipa, ale słone łzy zabłysły w kącikach oczu, gdy spojrzała na fotografię całej czwórki. Uśmiechnięci, beztroscy, szczęśliwi...
- Nie rozczulaj się tak, a przynajmniej nie teraz - mruknął niemiło Chris rozglądając się po salonie. - Wiesz przynajmniej gdzie mamy szukać? - zapytał, gdy nie skomentowała jego poprzedniej wypowiedzi. 
- Ojcec zawsze powtarzał, że ludzie nie zauważą tylko tego, co podsunie się im pod nos. 
- I co mamy zrobić z tą informacją? - zaineresował się jednocześnie bawiąc porcelanową figurką skowronka.
- Chodź - powiedziała Katherine zmierzając w znanym sobie kierunku.
- Gdzie? - Dervendu obrócił głowę przy okazji strącając na podłogę figurkę i zaliczając karcące spojrzenie towarzyszki. Ze zdiwieniem ruszył za nią w stronę dużych, balkonowych drzwi.
     Nie trudno było wydedukować, że ogród był porzucony od co najmniej kilku lat. Wysuszony i pożółkły trawnik w niektórych miejscach sięgał kolana. Krzaki róż plątały się z winoroślą i kłującymi gałęziami jerzyny. Drzewa były pobite przez jesienny grad i deszcz, a ich liście przybrały niezdrowy odcień brązu. Na tle wyblakłej roślinności odznaczały się liczne figurki ogrodowe. 
- Raz, dwa! - zawołała Kath przemierzając zarośla. - Ty szukasz pod gnomami z zielonymi kapeluszami, a ja z brązowymi!
- Co? - zapytał tempo Chris. - Mamy szukać pod...
- Tak! Pod nosami gnomów - dokończyła.
- A skąd to wiesz? - nabrał nagle wątpliwości.
- Też byś wiedział, gdybyś nie spał podczas omawiania planu - przyjął oskarżenie wzruszeniem ramion, najwyraźniej już przyswyczajony. - Ty bierzesz gnomy z zielonymi kapeluszami, a ja z bązowymi, zrozumiałeś?
- Trudno nie zrozumieć - mruknął nieco urażony i bez problemu złapał lecącą w jego stronę rękawiczkę ogrodową. Rozejrzał się po zapomnianym ogodzie ze zdziwieniem rejestrują zdumiewający fakt. - Ale tych z zielonymi kapeluszami jest więcej! - zawołał z oburzeniam. Jedyne co otrzymał w odpowiedzi to nieco rozbawione "to nie mój problem" i rękawiczkę do pary.

***
„Wielkość człowieka polega na jego postanowieniu, by być silniejszym niż warunki czasu i życia.”
~ Albert Camus

     Gwiazdy świciły niezwykle nieśmiało, jakby gęste powietrze Irrytu je przytłaczało. Pełna luna księżyca wcale nie odważniej odbijała się w oknach szpitala I oszklonych budynkach, wpuszczając do wnętrza pomieszczeń upiorny blask. Ludzka, wymęczona do granic możliwości twarz wydawała się w tej poświacie jeszcze szczuplajsza i nienaturalnie blada. Długo myślał nad zaistniałą sytuacją I doszedł do wniosku, że… jest w kropce.
       Powoli kończyły się mu pomysły na denerwowanie pułkownika, a te które zostały wydawały się mdłe i wyblakłe. Starał się jak mógł i zyskał już dwa tygodnia, w ciągu których zdążył doprawadzić Davisa siedem razy do białej gorączki. W obustronnej złości zbili kilka słoików z nieprzyjemnie pachnącymi kramami w środku, a na szybie powstało długa rysa od uderzenia. W jednej ze sprzeczek z pułkownikiem zarobił sine limbo pod oiem, za które odpłacił się pięknie rozciętym łukiem brwiowym I niecio poobijaną twarzą. Po tym incydencie Davis nie pojawiał się w szpitalu przez dwa dni, a trzecia doba dobiegała właśnie końca.
      Na całym piętrze, na którym znajdowała się jego izolatka wzmocniono ochronę. Przed jego drzwiami bez przerwy stała straż. Pielęgniarki przychodziły częściej. Zaczął dostawać lekarstwa na uspokojenie i środki nasenne. Oczywiście nie przyjmował żadnego z nich. Tabletek nie połykał, a wypluwał zaraz po zamknięciu drzwi przez pielęgniarkę. Piksułki przechowywał w niewelkim pudełku po landrynkach z zamiarem zatrzymania ich na bardziej wartościowe momenty. Tak, by odpowiednia dawka była śmiertelna…
     Przez chwilę zastanowił się co by było, gdyby podpisał papiery. Stworzyłby problem przy transporcie. Później na sali sądowej mówiłby bardzo wylewnie. Przy odrbinie szczęścia ostatczny termin rozprawy przesunięto o kilka dni, nie więce, bo wątpił, że sprawa będzie czekała na zwłokę. Dodatkowy czas na wszystkie formalności. W efekcie czego zyska około… trzech tygodni? Czterech? Był pewny, że nie więcej niż miesiąc, co w jego położeniu było niezwykle długim okresem. Ale czy wystarczy…?
    Natychmiast zganił się w myślach za takie myślenie. Jak mogło mu to przejść przez głowę! Zeznawać przeciwko bratu! Chociaż z drugiej strony… uzyskanie kilku tygodni było niezwykle kuszącą perspektywą. Bo pomysły na denerwowanie pułkownika matowiały. Pozostawało mieć nadzieję, że Davis nie pała chęcią do ponownych odwiedzin. W takim wypadku zyskałby kilka cennych dni.
    Przecież nie od dziś wiadomo, że Czas jest najcenniejszą walutą.

***

         Gnomy okazały się niezbyt chętne do współpracy, a przeszukanie “nosów” ich wszytkich zabrało więcej czasu niż oczekiwali. Chris kilka minut temu zrezygnował z ciągłego schylania się i teraz beznamiętnie kopał figurki w oczekiwaniu na cud, w odróżnieniu od Katherine, która dokładnie przeszukiwała okolice,w których stały gnomy z brązowymi kapeluszami.
-          A czego my w zasadzie szukamy? – zainteresował się Dervendu wysyłając w powietrze kolejną figurkę.
-          Mógłbyś przestać zadawać bezsensowne pytania – Katherine z determinacją wstała, by po chwili kucnąć obok kolejnego gnoma.
-          Mógłbym – oznajmił Chris po chwili zastanowienia. – Ale zadawać pytania jest weselej, niż szukać odpowiedzi.
-          Od kiedy to “weselej” i “łatwiej” są synonimami?
-          Od dawna – tym raze wraz z gnomem w powietrze wyfrunęła mała garstka trawy. – Przyznaj, że sama wolisz stawiać zagadki, niż szukać ich rozwiązania. A wracając do poprzedniego pytania: czego my właściwie szukamy? – dodał nie dając jej czasu na zastanowienie się nad pierwszą częścią wypowiedzi.
-          Uwierz, że też chciałabym wiedzieć – mruknęła cicho.
-          Co tam mamroczesz?
-          Nie wiem czego szukamy! Zadowolony? – wykrzyczała, by mieć pewność, że ją usłyszy.
-          Ty czegoś nie wiesz… - zaśmiał się zabierając ponownie do pracy.
-          Słuchaj… - powiedział po półgodzinie. – A czy “to coś” może wyglądać tak?
    Katherine praktycznie podbiegła do niego z błyskiem w oku, oczekując co najmniej tajnego przejścia. Jak wielki było jej rozczarowanie, gdy pod kopniętym chwilę temu gnomem leżała niewielka karteczka.
-          Ktoś z nas poprostu drwi! – krzyknął Chris po podniesieniu i przeczytaniu żekomej wskazówki.
-          Uspokój się – poprosiła Faltey. – Jestem pewna, że jakoś da się to wytłumaczyć.
-          Jak chcesz TO wytłumaczyć?! – wcisnął jej do ręki kawałek papieru.
-          Zabierzmy to do Michaela. Na pewno coś wymyśli – mruknęła zbierając leżące na ziemi rękawice ogrodowe.
***
„Myślenie bez intuicji jest puste, intuicja bez myślenia jest ślepa.”
~ Albert Einstein
  Na drzwiach wisiała kartczka “zamknięte”. Widocznie zadbał o brak nieproszonych gości i całkowite odosobnienie. Nawet much zdawały się wstydzić swojej obecności, ale nie mogły uciec, gdyż wszystkie okna i drzwi były zamknęte, a głupie stworzenia nie widziały innej drogi ku wolności.
-          Jesteście pewni, że obok nic nie leżało? – zapytał po raz kolejny tego wieczoru.
-          Tak jesteśmy pewni – odpowiedzieli chórem.
-          Mimo wszystko wydaje mi się, że można to zinterpretować – zauważył Michael.
-          Zinterpretować można wszystko – mruknął Chris, chwilę później ziewając przeciągle.
-          Czego my możemy szukać… - zastanowił się iluzjonista.
-          Sami nie wiemy – zauważył słusznie Dervendu.
-          To było pytanie retoryczne – westchnął de Barten. Ponownie spojrzał na pomiętą już katrkę, jakby w oczekiwaniu, że jej treść ulegnie nagle zmianie. Niestety niec takiego nie nastąpiło. Wręcz idealnym, jakby wyrzeźbionym pismem głoszono: "Radziłbym zastanowić się nad prawdziwym celem poszukiwań."

***
„Listy mądrego człowieka odzwierciedlają charakter ludzi, do których są skierowane.”
~ Georg Christoph Lichtenberg  „Aforyzmy Lichtenberg”
       Było tu bezpiecznie. Żyli niewątpliwie bogato. Pięknie rzeźbione, złote klamki błyszczały w świetle rzucanym przez kryształowe żerandole. Przynajmniej kilka razy w tygodniu wystawne bale, a w wieczory wolne od tego typu uroczystości organizowano podwieczorki w towarzystwie najprawdziwszej śmietanki.
       Jednak kontrola bezpieczeństwa była się nader pieczotliwa, gdyż nawet marmurowe rzeźby  zdawały się śledzić każdy ruch. Bogactwo zostało poznane od każdej strony i wręcz nauczyło się mówić o swoim nadmiarze. Złote, choć wytopione w niebywale wysokiej temperaturze, w dotyku były nieludzko zimne. Kryształowe żyrandole równie łatwo jak zostać podwieczonymi pod sufitem mogły z łoskotem upaść przygniatając swoim ciężarem. A wystawne bale oraz gustowne podwieczorki wiały nudą. Śmietanka towarzyska okazała się niebywale sztywna i nieskłonna do zejścia na luźniejsze tematy. 
    W mosiężne drzwi zapykano kilka razy zimnym i beznamiętnym gestem, po czym zawiasy zaskrzypiały.
- Korespondencja dla pana, monsieur Dervendu - oznajmił matowym tonem służący. Ruchem dłoni Philip nakazał odłożyć pocztę na biurko, za którym siedział. Skinął głową w geście podziękowania, by po chwili usłyszeć odgłos ponownie zamykanych drzwi. Z westchnienim odłożył pióro i spojrzał na beżową kopertę. Sięgnął po pismo mrużąc oczy z zaintereswaniem. Jego zdziwienie nie miało granic, kiedy zobaczył schlune, pochyłe litery układające się w adres jego domu w Londynie. Tego charakteru pisma nie dałoby się pomylić z rzadnym innym. Jednak Minstrz Gerbung wiedział o „emigracji” Philipa do Francji. Jedyną różnicę w jego poinformowaniu stanowił fakt twierdzący, że Katherine przebywa na dworze Lundwika XV w Wersalu i jest tam więziona. Szybkim ruchem rozerwał kopertę i z niecodzienną szybkością przecyztał zawartość. Poszczególne zdania kotłowały się w jego głowie, gdy zerwał się fotela i podszedł do kominka. 
Przejdźmy na mniej oficjelne rozmowy. Mam nadzieję, że nie jesteś przeciwko?

Płomienie zaczęły leniwie porzerać papier.

Naucz się trzymać siostrzyczkę w odpowiednim dla niej miejscu.

Jeszcze trochę, a z listu zostanie tylko garstka popiołu.

Chyba jeszcze pamiętasz naszą umowę?

Koniec. Kartka się spaliła, ale wspomnienia pozostały. I nie dadzą się wypalić tak łatwo.
***
„Być wolnym, to móc nie kłamać.”
~ Albert Camus
-          Szybko się stęskniłeś – zdecydował się denerwować go od samego początku. Każda sekunda się liczyła. Pułkownik spiął się nieco, czago Liam natychmiast pogratulował sobie w duchu.
-          Mistrz Gerbung prosił przekazać, iż…
-          “Prosił”? – przerwał mu niemiło pacjent. – To on jeszcze umie prosić?! Myślałem, że ciągle tylko rozkazuje! A tu proszę, jaka niespodzianka! – dyskretnie spojrzał na zegar. Wiedział, że czas na odwiedziny został ograniczony do dwudziestu minut. Minęło dopiero 3.
-          Mistrz Gerbung prosił przekazać, iż pański brat został schwytany. Teraz długość jego wyroku zależy od pana – dokończył oficjalnym tonem. Paleta uczuć na twarzy Liama była niesamowita. Niedowierzający błysk w oku, ściągnięte w wąską linię usta i zaciśnięte szczęki. Wziął kilka głębszych oddechów. Wydawał zastanawiać sie nad czymś. Po chwili pułkownik został przyciśnięty do ściany i mógł ścierać krew z rozciętej wargi.
-          Łżesz – wysyczał jadowicie Liam.
       Drzwi otworzyły się gwałtownie, do pomieszczenia wpadło kilka umundurowanych strażników i dwie pielęgnierki. Dervendu został siłą odciągnięty od pułkownika. Od razu wstrzyknięto mu środki uspakajające i jego powieki powolnie opadły, podczas gdy sam pacjent gratulował sobie w duchu pomysłowości, a pułkownikowi niespotykanej biegłości w kłamaniu. 

.........................................................................................

Wybaczcie błędy :(

4 komentarze:

  1. Hmmm ciekawie się robi :D Urywki różnych historii, krótsze niż zwykle i właśnie "urywane" co momentami utrudniało nieco czytanie i koncentrację.
    Błędy wybaczam bo sama je ciągle popełniam :D Tylko do jednego się przyczepię :P W ostatnim akapicie napisałaś "DerWendu", a o ile pamiętam nazwisko było przez v :D
    Co do treści... Czyżbym wyczuwała wcielanie w życie przez władze jakiegoś niecnego planu ? :D Tylko dlaczego angażują w to Phillipe'a?
    Czekam na kolejny rozdział <3
    Pozdrawiam,
    DiaMent.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurde ja nie wiem co ma napisać...
    Bardzo mi się podobało, choc przyznam szczerze, ze gustuje w dramione:)
    Naprawdę, mistrzostwo.
    Pozdrawiam i całuję
    Rouse :*

    hermiona-do-konca-granger.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. boze swietne <3 Koccham to XD Zapraszam wszystkich: http://becauselifeisnoteasy.blogspot.com/ XDD

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja nie chce narzekać, naprawdę.
    Ale Skrzacie kochany,
    specjalnie dla Ciebie nawet zadedykowałam
    rozdział, w nadziei, że może wstawisz tu w końcu nową notkę!
    Bo ja nie wytrzymam!
    Prosząca, Rouse :*

    OdpowiedzUsuń