"Nie wolno być bo stronie zarazy."
~ Albert Camus
Jej buty pozostawiały na puszystym dywanie
wgniecione ślady. Na gzymsie kominka nadal stały oprawione w ramki zdjęcia.
Nieliczne i większość z nich przedstawiała ją i Philipa, ale słone łzy zabłysły
w kącikach oczu, gdy spojrzała na fotografię całej czwórki. Uśmiechnięci,
beztroscy, szczęśliwi...
- Nie rozczulaj się tak, a
przynajmniej nie teraz - mruknął niemiło Chris rozglądając się po salonie. -
Wiesz przynajmniej gdzie mamy szukać? - zapytał, gdy nie skomentowała jego
poprzedniej wypowiedzi.
- Ojcec zawsze powtarzał, że
ludzie nie zauważą tylko tego, co podsunie się im pod nos.
- I co mamy zrobić z tą
informacją? - zaineresował się jednocześnie bawiąc porcelanową figurką
skowronka.
- Chodź - powiedziała Katherine
zmierzając w znanym sobie kierunku.
- Gdzie? - Dervendu obrócił głowę
przy okazji strącając na podłogę figurkę i zaliczając karcące spojrzenie
towarzyszki. Ze zdiwieniem ruszył za nią w stronę dużych, balkonowych drzwi.
Nie trudno było
wydedukować, że ogród był porzucony od co najmniej kilku lat. Wysuszony i
pożółkły trawnik w niektórych miejscach sięgał kolana. Krzaki róż plątały się z
winoroślą i kłującymi gałęziami jerzyny. Drzewa były pobite przez jesienny grad
i deszcz, a ich liście przybrały niezdrowy odcień brązu. Na tle wyblakłej
roślinności odznaczały się liczne figurki ogrodowe.
- Raz, dwa! - zawołała Kath
przemierzając zarośla. - Ty szukasz pod gnomami z zielonymi kapeluszami, a ja z
brązowymi!
- Co? - zapytał tempo Chris. -
Mamy szukać pod...
- Tak! Pod nosami gnomów -
dokończyła.
- A skąd to wiesz? -
nabrał nagle wątpliwości.
- Też byś wiedział, gdybyś nie
spał podczas omawiania planu - przyjął oskarżenie wzruszeniem ramion,
najwyraźniej już przyswyczajony. - Ty bierzesz gnomy z zielonymi kapeluszami, a
ja z bązowymi, zrozumiałeś?
- Trudno nie zrozumieć - mruknął
nieco urażony i bez problemu złapał lecącą w jego stronę rękawiczkę ogrodową.
Rozejrzał się po zapomnianym ogodzie ze zdziwieniem rejestrują zdumiewający fakt.
- Ale tych z zielonymi kapeluszami jest więcej! - zawołał z oburzeniam. Jedyne
co otrzymał w odpowiedzi to nieco rozbawione "to nie mój problem" i
rękawiczkę do pary.
***
„Wielkość
człowieka polega na jego postanowieniu, by być silniejszym niż warunki czasu i
życia.”
~
Albert Camus
Gwiazdy
świciły niezwykle nieśmiało, jakby gęste powietrze Irrytu je przytłaczało.
Pełna luna księżyca wcale nie odważniej odbijała się w oknach szpitala I
oszklonych budynkach, wpuszczając do wnętrza pomieszczeń upiorny blask. Ludzka,
wymęczona do granic możliwości twarz wydawała się w tej poświacie jeszcze
szczuplajsza i nienaturalnie blada. Długo myślał nad zaistniałą sytuacją I
doszedł do wniosku, że… jest w kropce.
Powoli kończyły się mu pomysły na denerwowanie pułkownika, a
te które zostały wydawały się mdłe i wyblakłe. Starał się jak mógł i zyskał już
dwa tygodnia, w ciągu których zdążył doprawadzić Davisa siedem razy do białej
gorączki. W obustronnej złości zbili kilka słoików z nieprzyjemnie pachnącymi
kramami w środku, a na szybie powstało długa rysa od uderzenia. W jednej ze
sprzeczek z pułkownikiem zarobił sine limbo pod oiem, za które odpłacił się
pięknie rozciętym łukiem brwiowym I niecio poobijaną twarzą. Po tym incydencie
Davis nie pojawiał się w szpitalu przez dwa dni, a trzecia doba dobiegała
właśnie końca.
Na
całym piętrze, na którym znajdowała się jego izolatka wzmocniono ochronę. Przed
jego drzwiami bez przerwy stała straż. Pielęgniarki przychodziły częściej.
Zaczął dostawać lekarstwa na uspokojenie i środki nasenne. Oczywiście nie
przyjmował żadnego z nich. Tabletek nie połykał, a wypluwał zaraz po zamknięciu
drzwi przez pielęgniarkę. Piksułki przechowywał w niewelkim pudełku po
landrynkach z zamiarem zatrzymania ich na bardziej wartościowe momenty. Tak, by
odpowiednia dawka była śmiertelna…
Przez
chwilę zastanowił się co by było, gdyby podpisał papiery. Stworzyłby problem
przy transporcie. Później na sali sądowej mówiłby bardzo wylewnie. Przy
odrbinie szczęścia ostatczny termin rozprawy przesunięto o kilka dni, nie
więce, bo wątpił, że sprawa będzie czekała na zwłokę. Dodatkowy czas na wszystkie
formalności. W efekcie czego zyska około… trzech tygodni? Czterech? Był pewny,
że nie więcej niż miesiąc, co w jego położeniu było niezwykle długim okresem.
Ale czy wystarczy…?
Natychmiast
zganił się w myślach za takie myślenie. Jak mogło mu to przejść przez głowę!
Zeznawać przeciwko bratu! Chociaż z drugiej strony… uzyskanie kilku tygodni
było niezwykle kuszącą perspektywą. Bo pomysły na denerwowanie pułkownika
matowiały. Pozostawało mieć nadzieję, że Davis nie pała chęcią do ponownych
odwiedzin. W takim wypadku zyskałby kilka cennych dni.
Przecież nie
od dziś wiadomo, że Czas jest najcenniejszą walutą.
***
Gnomy okazały się niezbyt chętne do
współpracy, a przeszukanie “nosów” ich wszytkich zabrało więcej czasu niż
oczekiwali. Chris kilka minut temu zrezygnował z ciągłego schylania się i teraz
beznamiętnie kopał figurki w oczekiwaniu na cud, w odróżnieniu od Katherine,
która dokładnie przeszukiwała okolice,w których stały gnomy z brązowymi
kapeluszami.
-
A
czego my w zasadzie szukamy? – zainteresował się Dervendu wysyłając w powietrze
kolejną figurkę.
-
Mógłbyś
przestać zadawać bezsensowne pytania – Katherine z determinacją wstała, by po
chwili kucnąć obok kolejnego gnoma.
-
Mógłbym
– oznajmił Chris po chwili zastanowienia. – Ale zadawać pytania jest weselej,
niż szukać odpowiedzi.
-
Od
kiedy to “weselej” i “łatwiej” są synonimami?
-
Od
dawna – tym raze wraz z gnomem w powietrze wyfrunęła mała garstka trawy. –
Przyznaj, że sama wolisz stawiać zagadki, niż szukać ich rozwiązania. A
wracając do poprzedniego pytania: czego my właściwie szukamy? – dodał nie dając
jej czasu na zastanowienie się nad pierwszą częścią wypowiedzi.
-
Uwierz,
że też chciałabym wiedzieć – mruknęła cicho.
-
Co tam mamroczesz?
-
Nie
wiem czego szukamy! Zadowolony? – wykrzyczała, by mieć pewność, że ją usłyszy.
-
Ty
czegoś nie wiesz… - zaśmiał się zabierając ponownie do pracy.
-
Słuchaj…
- powiedział po półgodzinie. – A czy “to coś” może wyglądać tak?
Katherine praktycznie podbiegła do niego z
błyskiem w oku, oczekując co najmniej tajnego przejścia. Jak wielki było jej
rozczarowanie, gdy pod kopniętym chwilę temu gnomem leżała niewielka karteczka.
-
Ktoś
z nas poprostu drwi! – krzyknął Chris po podniesieniu i przeczytaniu żekomej
wskazówki.
-
Uspokój
się – poprosiła Faltey. – Jestem pewna, że jakoś da się to wytłumaczyć.
-
Jak
chcesz TO wytłumaczyć?! – wcisnął jej do ręki kawałek papieru.
-
Zabierzmy
to do Michaela. Na pewno coś wymyśli – mruknęła zbierając leżące na ziemi
rękawice ogrodowe.
***
„Myślenie bez intuicji jest puste, intuicja bez myślenia jest ślepa.”
~ Albert Einstein
Na drzwiach wisiała kartczka “zamknięte”.
Widocznie zadbał o brak nieproszonych gości i całkowite odosobnienie. Nawet
much zdawały się wstydzić swojej obecności, ale nie mogły uciec, gdyż wszystkie
okna i drzwi były zamknęte, a głupie stworzenia nie widziały innej drogi ku
wolności.
-
Jesteście
pewni, że obok nic nie leżało? – zapytał po raz kolejny tego wieczoru.
-
Tak
jesteśmy pewni – odpowiedzieli chórem.
-
Mimo
wszystko wydaje mi się, że można to zinterpretować – zauważył Michael.
-
Zinterpretować
można wszystko – mruknął Chris, chwilę później ziewając przeciągle.
-
Czego
my możemy szukać… - zastanowił się iluzjonista.
-
Sami
nie wiemy – zauważył słusznie Dervendu.
-
To było
pytanie retoryczne – westchnął de Barten. Ponownie spojrzał na pomiętą już
katrkę, jakby w oczekiwaniu, że jej treść ulegnie nagle zmianie. Niestety
niec takiego nie nastąpiło. Wręcz idealnym, jakby wyrzeźbionym pismem głoszono: "Radziłbym zastanowić się nad prawdziwym celem poszukiwań."
***
„Listy
mądrego człowieka odzwierciedlają charakter ludzi, do których są skierowane.”
~
Georg Christoph Lichtenberg „Aforyzmy
Lichtenberg”
Było tu bezpiecznie. Żyli niewątpliwie bogato. Pięknie rzeźbione, złote klamki
błyszczały w świetle rzucanym przez kryształowe żerandole. Przynajmniej kilka
razy w tygodniu wystawne bale, a w wieczory wolne od tego typu uroczystości
organizowano podwieczorki w towarzystwie najprawdziwszej śmietanki.
Jednak
kontrola bezpieczeństwa była się nader pieczotliwa, gdyż nawet marmurowe rzeźby
zdawały się śledzić każdy ruch. Bogactwo zostało poznane od każdej strony
i wręcz nauczyło się mówić o swoim nadmiarze. Złote, choć wytopione w niebywale
wysokiej temperaturze, w dotyku były nieludzko zimne. Kryształowe żyrandole
równie łatwo jak zostać podwieczonymi pod sufitem mogły z łoskotem upaść
przygniatając swoim ciężarem. A wystawne bale oraz gustowne podwieczorki wiały
nudą. Śmietanka towarzyska okazała się niebywale sztywna i nieskłonna do
zejścia na luźniejsze tematy.
W mosiężne drzwi
zapykano kilka razy zimnym i beznamiętnym gestem, po czym zawiasy zaskrzypiały.
- Korespondencja dla pana,
monsieur Dervendu - oznajmił matowym tonem służący. Ruchem dłoni Philip nakazał
odłożyć pocztę na biurko, za którym siedział. Skinął głową w geście
podziękowania, by po chwili usłyszeć odgłos ponownie zamykanych drzwi. Z
westchnienim odłożył pióro i spojrzał na beżową kopertę. Sięgnął po pismo
mrużąc oczy z zaintereswaniem. Jego zdziwienie nie miało granic, kiedy zobaczył
schlune, pochyłe litery układające się w adres jego domu w Londynie. Tego
charakteru pisma nie dałoby się pomylić z rzadnym innym. Jednak Minstrz Gerbung
wiedział o „emigracji” Philipa do Francji. Jedyną różnicę w jego poinformowaniu
stanowił fakt twierdzący, że Katherine przebywa na dworze Lundwika XV w Wersalu
i jest tam więziona. Szybkim ruchem rozerwał kopertę i z niecodzienną
szybkością przecyztał zawartość. Poszczególne zdania kotłowały się w jego głowie,
gdy zerwał się fotela i podszedł do kominka.
Przejdźmy na mniej oficjelne
rozmowy. Mam nadzieję, że nie jesteś przeciwko?
Płomienie zaczęły leniwie
porzerać papier.
Naucz się trzymać
siostrzyczkę w odpowiednim dla niej miejscu.
Jeszcze trochę, a z listu
zostanie tylko garstka popiołu.
Chyba jeszcze pamiętasz naszą
umowę?
Koniec. Kartka się spaliła, ale
wspomnienia pozostały. I nie dadzą się wypalić tak łatwo.
***
„Być
wolnym, to móc nie kłamać.”
~
Albert Camus
-
Szybko
się stęskniłeś – zdecydował się denerwować go od samego początku. Każda sekunda
się liczyła. Pułkownik spiął się nieco, czago Liam natychmiast pogratulował
sobie w duchu.
-
Mistrz
Gerbung prosił przekazać, iż…
-
“Prosił”? –
przerwał mu niemiło pacjent. – To on jeszcze umie prosić?! Myślałem, że ciągle
tylko rozkazuje! A tu proszę, jaka niespodzianka! – dyskretnie spojrzał na
zegar. Wiedział, że czas na odwiedziny został ograniczony do dwudziestu minut. Minęło
dopiero 3.
-
Mistrz
Gerbung prosił przekazać, iż pański brat został schwytany. Teraz długość jego
wyroku zależy od pana – dokończył oficjalnym tonem. Paleta uczuć na twarzy
Liama była niesamowita. Niedowierzający błysk w oku, ściągnięte w wąską linię
usta i zaciśnięte szczęki. Wziął kilka głębszych oddechów. Wydawał zastanawiać
sie nad czymś. Po chwili pułkownik został przyciśnięty do ściany i mógł ścierać
krew z rozciętej wargi.
-
Łżesz – wysyczał jadowicie Liam.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, do
pomieszczenia wpadło kilka umundurowanych strażników i dwie pielęgnierki.
Dervendu został siłą odciągnięty od pułkownika. Od razu wstrzyknięto mu środki
uspakajające i jego powieki powolnie opadły, podczas gdy sam pacjent gratulował
sobie w duchu pomysłowości, a pułkownikowi niespotykanej biegłości w
kłamaniu.
Hmmm ciekawie się robi :D Urywki różnych historii, krótsze niż zwykle i właśnie "urywane" co momentami utrudniało nieco czytanie i koncentrację.
OdpowiedzUsuńBłędy wybaczam bo sama je ciągle popełniam :D Tylko do jednego się przyczepię :P W ostatnim akapicie napisałaś "DerWendu", a o ile pamiętam nazwisko było przez v :D
Co do treści... Czyżbym wyczuwała wcielanie w życie przez władze jakiegoś niecnego planu ? :D Tylko dlaczego angażują w to Phillipe'a?
Czekam na kolejny rozdział <3
Pozdrawiam,
DiaMent.
Kurde ja nie wiem co ma napisać...
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobało, choc przyznam szczerze, ze gustuje w dramione:)
Naprawdę, mistrzostwo.
Pozdrawiam i całuję
Rouse :*
hermiona-do-konca-granger.blogspot.com
boze swietne <3 Koccham to XD Zapraszam wszystkich: http://becauselifeisnoteasy.blogspot.com/ XDD
OdpowiedzUsuńJa nie chce narzekać, naprawdę.
OdpowiedzUsuńAle Skrzacie kochany,
specjalnie dla Ciebie nawet zadedykowałam
rozdział, w nadziei, że może wstawisz tu w końcu nową notkę!
Bo ja nie wytrzymam!
Prosząca, Rouse :*