EDIT: ostatniego akapitu nie było widać :( nie zauważyłam tego, ale już można przeczytać całość :D
+ poprawa niektórych błędów
”Empty spaces - what
are we living for?
Abandoned places - I guess we know the score?
On and on...
Does anybody know what we are looking for ?
Another hero, another mindless crime
Behind the curtain in the pantomime
Hold the line!
Does anybody want to take it anymore?”
~ Queen “ The show
must go on”
Pojedyńczy Strażnik jest nieistotny. Pozbawiony nie tylko
uczuć, ale i własnego zdania. Stworzony do bezwiednego przytakiwania i
bezdusznego patrzenia na cierpienie, bezsilność innych. Aniołowie porządku i
demony zastraszania. Nienaganni w swoim rzemiośle, którego mistrzami stają się
niezauważalnie szybko nawet dla nich samych.
Wiedział, że
taktyka Strażników jest prosta,ale nikt nie zrozumiał jej w całości. Wiedział,
że każdego można zmienić, ale od reguł zawsze są wyjątki. Wiedział, że uczucia
są dla słabych, ale nawet najsilniejsi nie znajdą idealnej maski. Wiedział, że
nie wolno bawić się strzałkami zegara, ale mimo wszystko to robił.
Urgens już
dawno zapomniał znaczenie słowa „prawdziwy”. Uważał, że jego teraźniejsze życie
jest o wiele ciekawsze od chwil spędzonych w domu. Ciekawsze zajęcia, szacunek,
poniżanie innych. Sięgał po niedostępną dla niego władzę... nie zamierzał się
poddawać, a tym bardziej rezygnować.
Nie przyznawał się do przeszłości. Zamiast
tego grzebał w niej. Bez pozwolenia wyżej postawionych. I chociaż Kodeks
Strażników zabrania zmieniania własnej przeszłości, on robił to bez wahania. Bo
dla niego tamte lata nie istniały. Teraz był kimś zumełnie innym, wyjątkowym.
Wydawało mu się, że dostał czystą kartę, na której własnoręcznie musiał napisać
nową, własną historię. Nawet nie zauważył kiedy pióro przejął ktoś inny...
Przed
zapukaniem w wysokie, grube drzwi wygładził granatowy materiał munduru. Chwilę
potem wszedł do niewielkiego gabinetu. Porządek w tym pomieszczeniiu został już
nieco zaburzony. Brakujące na półkach książki leżały pośród dokumentów, aktów i
grubych teczek. Na parapecie zagościła cieńka warstwa kurzu. Niewielkie kawałki
papieru znalazły miejsce dla siebie na podłodze, lub pod stopami Mistrza.
- Wspominał pan o niezwłocznym pojawieniu się – oznajmił
sztywno Urgens. Gerbung przeniósł na niego spojrzenie małych, biegłych oczu.
Ściągnął brwi, wyraźnie się zastanowiając. Kiwnął głową i wskazał młodemu
Strażnikowi miejsce naprzeciwko siebie.
- Sprawdzisz obecność Strażnika Faltey, na dworze Ludwika
VIX, gdzie aktualnie przebywa jej brat – wytłumaczył krótko brodaty, podając
Urgensowi jedną z cieńszych teczek. Wyszedł bez słowa, wiedząc, że czasem nie
należy się odzywać.
***
Kiedy minął
pierwszy wstrząs, zastanowił się nad treścią listu. Wizyty mógł się spodziewać
w każdej chwili, a czasu na wymyślenie rozwiązania brakowało. Nim zdążył się
zastanowić w pomieszczeniu pojawił się Urgens. Lekkie zawroty głowy po
przeniesieniu umożliwiły Philipowi skrycie szoku i zdezorientowania z oczu,
wyprać twarz z wyrazu.
- Jak widzę oczekiwałeś mojego przybycia – mruknął Urgens
nadal dochodząc do siebie. Dervendu natychmiast pogratulował sobie w duchu
dobrej maski.
- Owszem – potwierdził ostrożnie. Teraz najważniejsze
było nie palnąć jakiejś głupoty. – Może herbaty? – zapytał z czystej
grzeczności, jednocześnie starając się przeciągnąć czas przejścia do sedna
sprawy.
- Nie, dziękuję – odmówił grzecznie, ale nieco
podejżliwie Urgens. Faltey miał przyjacielską naturę, ale z nim nigdy się
specjalnie nie kolegował. Można nawet powiedzieć, że byli do siebie nieco wrogo
nastawieni. Skąd więc te grzeczności...? – Przybyłem tu tylko na chwilę.
Zaprowadziłbyś mnie do lochów, sprawdzę obecność Certus i się zmywam –
oznajmił.
Schodzili po
zagrzybionych schodach do najgłębszych lochów dworu. Philip długo plątał się w
nieznanych mu labiryntach podziemi. Niezauważlnie zaglądał do poszczególnych
cel, szukając odpowiedniej osoby. Nikt nie pasował. Jeden więzień za gruby,
drugi zypełnie nie podobny. Choć Philip uważał zazwyczaj, że liczba
zatrzymanych jest za duża, teraz wydawała mu się diametralnie mała. Przy tym
żaden więzień nie przypominał Katherine. Jego ostatnią nadzieją był zwykły
fart.
- To ona – wskazał na wychudłą sylwetkę kobiety o
czarnych, kręconych włosach łudząco podobnych do włosów jego siostry. Urgens
podszedł do krat i spojrzał na zatrzymaną. Kobieta podniosła pozbawione
nadzieji oczy na Strażnika. Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby rozwiały się
wszystkie jego wątpliwości.
- Wszystko się zgadza – stwierdził z fałszywym uśmiechem.
– To ja już wracam do naszego Czasu, a ty od czasu, do czasu przypilnuj tej tu
– wskazał na zmęczoną postać kobiety. Po wyprowadzeniu Urgensa na powierzchnie,
pożegnał się z nim i został sam. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście w
wyprowadzeniu w pole Strażników. Uśmiechnął się tryumfalnie nie będąc
świadomym, że właśnie teraz Urgens wypełnia akta świadczące o zdradzie i
okłamywaniu władz, oskarżając przy tym Philipa. I wspominając matowo zielone
oczy zatrzymanej... tak niepodobne do głębokiego, błękintego spojrzenia
Katherine Faltey.
***
„Najpierw Cię ignorują.
Potem śmieją się z Ciebie.
Później z Tobą walczą.
Później wygrywasz.”
~ Mahatma Gadhi
Figurki były
zakurzone, ale piękne. Wyrzeźbione ręką mistrza w szlachetnym drewnie z
nielicznymi złoceniami. Deska szachowa zupełnie nie pasowała do zestawu.
Wyglądała na niezwykle starą. Na wyszlifowaniej powierzchni marmuru widoczne
były liczne zadrapania. Niektórych elementów brakowało, ale szachy nadawały się
do gry. Zwłaszcza, gdy do głowy nie przychodził żaden inny pomysł „zabicia
czasu” , mimo tego, że głowy były dwie.
- Nadal smujesz te absurdalne teorie? – zapytał Dervendu
przesówając pionek.
Siedziała na miękkim fotelu z wysokim
oparciem. Słońce już chowało się za horyzontem porażając swoją doskonałością,
której Katherine mogła tylko pozazdrościć. Od kilku, ciągnących się
niemiłosiernie wolno minut trzymała przed sobą kilka kartek zapisanych jej
drobnym pismem. Jedyne, do czego doszła to kropka. Uznała, że ktoś zwyczajnie
się nimi bawi. Podsuwa fałszywe informacje, zmusza do główkowania. Bała się, że
rozwiązanie może być proste. Na tyle, by nie wzięła go pod uwagę. Kiedy
wytłumaczyła swoje podejrzenia Christopherowi zaczął sie śmiać... nie mogła
pozbyć się myśli, że on podchodzi do tego zbyt lekkomyślnie. I choć na początku
sprawy były w rękach Dervendu, to ona przejęła pałeczkę, gdy tylko okazało się,
że jest w to zamieszany jej ojciec. Michael natomiast nie wyraził opinii na jej
poglądy. Jednak w jego oczach widać było, że nie jest mu to obojętne. Jedyne
pytanie stanowiło... „Dlaczego?”
Drgnęła,
przypominajac sobie, że zostało zadane pytanie. Co więcej, było ono skierowane
do niej.
- Nadal – odpowiedziała pewnia, lecz nie do końca zgodnie
z prawdą. – Przynajmniej coś robię. To tobie powinno bardziej zależeć na
ratunku brata.
- Wiesz... doszłem do wniosku, że... – zastanowił się,
starając dobrać do swoich myśli odpowiednie słowa. - ... skoro wydaje ci się,
iż oni bawią się z nami w kotka i myszkę, możemy odwrócić role. Poczekać, aż
pomyślą, że się poddaliśmy i wtedy zagonić ich w pułapkę.
- Proponujesz siedzieć bezczynnie? – prychnęła z
oburzeniem. – Po za tym, nawet nie wiemy, co może być „pułapką”.
- Pułapką może być wszystko – zauważył Michael odrywając
się od szachów. – Przeważnie wybiera się miejsca najbardziej przyjazne. Tak, by
nie było podejrzeń o ich istnieniu.
- Gada od rzeczy – stwierdził Chris. – Nie sądzisz chyba,
że na wszystko znajdziesz odpowiedź?
Pytanie było retoryczne, ale odpowiedziała:
- Nie ma pytań bez odpowiedzi.
- Tylko ty tak uważasz – mruknął Dervendu przeciągając
sylaby. Później wrócił do przerwanej gry w szachy.
***
Od trzech dni
miał zakaz wychodzenia z izolatki. Od trzech dni do jego pokoju wchodziły tylko
pielęgniarki z porcją jedzenia i lekarstw. Od trzech dni odzyskiwał nadzieję na
pozytywny przebieg wyznaczonego mu zadania. Od trzech dni podawane mu mikstury
skutecznie otumaniły rozum i zabroniły myśleć logicznie. Od trzech dni wmawiał
sobie, że się nie podda, z każdą godziną świadomie tracąc szanse na zwycięstwo.
Dziś ten stan
nareszcie się zakończył. Zaczął dostawać mniejsze dawki leków, niektóre podawano
w tabletkach i kapsułkach, których nie połykał. Tylko to pozwalało mu myśleć
trzeźwo. Coraz częściej rozwarzał podpisanie papierów. Cały ich plik leżał na
stole w jego pokoju, tylko czekając, aż dotkie je pióro. Rozległo się pukanie
do drzwi. Mógł być pewien, że to nie pielęgniarka. Pukanie było pewne, twarde i
szorstkie. Nie doczekawszy się odpowiedzi gość wszedł do pomieszczenia. Liam
postanowił grać nieszczęsnego, wymęczonego pacjenta, który nie nadaje się do
konwersacji, a co dopiero myślenia i ruchów. Pułkownik podszedł do łóżka, na
którym siedział jego rozmówca.
- Zastanowiłeś się już? – zapytał szorstko.
- Zastanawiałem się dość długo – wybełkotał Dervendu. –
Ale najpierw oczekiwałbym wyjaśnień od pana – wiedział, że nie gra do końca
czysto. Jednak to on jest tutaj „poszkodowany” i ma zamiar to wykorzystać.
- Wyjeśnień? – zdziwił się Davis. Liam przytaknął ruchem
głowy. – Od kilku dni twój brat jest w
zatrzymaniu. Zarzuty przeciw niemu są duże, ale to ty najlepiej powinieneś
zdawać sobie sprawę z tego, że mogą być większe. Nic więcej nie mogę powiedzieć,
gdyż informacje są zatajone – wyjaśnił gładko. Darvendu spojrzał na niego
przenikliwie.
- Będę zeznawał przeciwko Christopherowi – oznajmił z
tajemniczym błyskiem w oku. Na twarzy pułkownika zagościł szok, zmieszany z
nutką samozadowolenia. – Ale... pod trochę innymi warunkami – zakończył
spektakularnie Liam, przywołując na oblicze Davisa lekko zdenerwowane
spojrzenie.
***
Zapachniało świeżo skoszoną trawą. Ten aromat zawsze się kojarzył z domem... przynajmniej
jej i Philipowi. Po chwili do mieszanki zapachów dołączyły aromat wilgotnego
drewna, palącej się gazety i woń irysów.
Wydawało się, że ponownie znalazła się w domu, w ogródku. Rozpalane ognisko
przez tatę i Philipa, perfumy mamy... najpiękniejsze ze znanych jej aromatów.
Irysy. Ulubione kwiaty mamy. Mieli ich w ogródku naprawdę wiele, różnorodnych
kolorów i rodzajów. Jej rodzicielka często powtarzała, że każdy kwiat jest
niepowtarzalny, jedyny w swoim rozdzaju. Tak samo jak ludzie. Nie znajdziesz
dwóch identycznych.
Wydawało jej się, że zarejestrowała ruch. Powolnie
otworzyła ociężałe powieki. Widok, który zastała napawał ją szczęściem, jakich
mało. Zadbany, skoszony trawnik, barwne kwiaty, skromna weranda, liczne figurki
ogrodowe, palenisko w odległym rogu sadu. Ich rodzinny ogródek! Tutaj razem z
Philipem spędzili najpiękniejsze chwile w ich dzieciństwie. Pamiętała każdy
dzień w towarzystwie zapracowanej matki i wieczne wyjeżdżajacego ojca.
Od
zawsze byli z Philipem zgranym, żadko spotykanym rodzeństwem. Wychowywała ich
matka, ale w pewnym momencie musiała porzucić opiekę nad swoimi pociechami, na
rzecz pracy. Mimo wszystko nadal się niemi zajmowała. Jednak nie miała wpływu
na przyszłość. Choroba połączona ze zmęczonym organizmem nie wróżyła dobrze.
Ich rodzicielka spędziła kolejne pół roku swojego życia w szpitalu, z
zapewnioną najlepszą opieką nie tylko lekarzy, ale także kochającej rodziny.
Philip i Kath odwiedzali ją codziennie. Czasem udawało im zostać przy łóżku
matki całymi nocami. Jednak żadko się to zdarzało. Przeważnie gdy ojciec z
nieszczęścia zaczął zaglądać do kieliszka. Tylko wtedy zapominał zabrać swoich
dzieci do domu.
Po pół
roku Katherine nauczyła się kilku ważnych rzeczy... trzeba stawiać czoło każdemu
nieszczęściu i, że czasem, nawet mimo najcięższych starań może dojść do klęski.
Aromat sie zmienił. Teraz wyczuła słabnącą z każdą sekundą woń taniego
alkoholu... jej ojcec. Po śmierci matki jeszcze długo znajdował się w stanie
nieużywalności. Ale udało mu się stamtąd wybrnąć... głównie przy pomocy
Katherine, bo jej brat w tym czasie szkolił się na Strażnika Czasu. Tata wrócił
do pracy. Po kilku tygodniach dostał nawet służbowy wyjazd. Później jeszcze dwa
kolejne. I skończyło się na czwartej delegacji, pod koniec której Dervendu
dowiedziała się kolejnej ważnej rzeczy... cierpliwość nie zawsze popłaca.
........................................................................................................................................................................................................................................
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału, zwłaszcza z ostatniego akapitu... ale pole do oceny pozostawiam Wam :)