Strażnicy
Czasu częściej byli robotami nastawionych na bezlitosne zabijanie osób, które
na to zasłużyli, tych którzy bezprawnie wtopili się w bieg czasu. Zadanie
strażników było dziecinnie proste – wymazać tych ludzi z kart historii, Po co
komu coś, co jest zbędne?
Uczuciowcy nie przetrwają z surowymi zasadami
Kodeksu Przeniesień Czasowych. W szeregach nie było miejsca dla niepewnych
mężczyzn udających bohaterów i dla… kobiet. Zawsze ktoś musiał być czarną owcą.
Płci pięknej wcale nie traktowano łagodniej na szkoleniach Strażników.
Większość z nich z łatwością zdawała egzaminy z teorii sztuk walki i
podstawowych przedmiotów typu: łacina, geografia, historia lub francuski.
Trudniej im przychodziły testy wytrzymałościowe i zręcznościowe. Nikt nie miał
taryfy ulgowej… jak tu trafiła? Jak każdy inny dwudziesto-, lub dwudziesto-jedno
latek. Strażnik Czasu to nie zawód dla słabeuszy. Tutaj, do ośrodka
szkoleniowego przybywa wiele osób. Za wiele. Trzy miejsca na rocznik. Przyjdzie
każdy; biedny, bogaty, silny, wytrzymały, załamany, zagubiony, niepewny,
skromny, arogancki, wygadany, delikatny… każdy! Celem każdego jest zdobycie
posady i tym samym zapewnienie swojej rodzinie dobrobytu. Emocje… coś od czego
odzwyczaić się musi każdy Strażnik. To właśnie emocje sprawdzają jako pierwsze.
Do Sali wchodzi wysoki, barczysty mężczyzna
z rudymi włosami. W rękach trzyma czarną teczkę, do której przyczepione jest
kilka kartek zapisanych z jednej strony. Obrzuca spojrzeniem wszystkich, którzy
odważyli się przybyć na szkolenie. Widać było, jak próbuje powstrzymać
szyderczy śmiech. Przenosi spojrzenie na listę.
- Anastasia
Cartych! – głośno i wyraźnie odczytuje imię i nazwisko przy numerze 1. Wszyscy
obecni go usłyszą, bez wyjątku. Z tłumu wyłania się niczym cień drobna
blondynka. Jest blada jak kreda, a jej ręce drżą. Na miękkich nogach podchodzi
do szklanych drzwi, przy których stoi rudowłosy. Mężczyzna patrzy na kobietę z
nieukrywaną pogardą i przepuszcza ją w drzwiach. Sam również znika. Po pięciu
minutach blondynka wychodzi. Wyraz jej twarzy się nie zmienił się wcale, nie
licząc licznych łez zdobiących blade policzki. Mężczyzna mówi coś do niej, a
kobieta kiwa głową i odchodzi grzebiąc swoje szanse na zostanie Strażniczką,
których najwidoczniej już nie miała wcale.
Sytuacja powtarza się kilkakrotnie.
Niewielu z wywołanych zostaje w pomieszczeniu. Ta mała grupa, która wyszła zza
drzwi z dumnym wyrazem twarzy, teraz siedziała na wygodnych kanapach rozstawionych
przy ścianach pomieszczenia.
- Katherine Faltey!
– rudowłosy wywołuje ją jako siedemdziesiątą drugą osobę. Jej już było wszystko
jedno. Zrozumiała, że zostanie Strażnikiem nie będzie łatwe. Ale właśnie do
tego przygotowywano ją całe życie, odkąd nauczyła się mówić. Pokaże im,
kimkolwiek byli, z kim mają do czynienia. Udowodni, że jest czegoś warta. Pewna
siebie. Chłodne opanowanie, emocje są tylko błahostką w porównaniu do jej
zdolności. Chłodne opanowanie. tego nauczyli ją w domu…
Wszyscy zabrani ze zdziwieniem patrzyli
jak szklane drzwi otwierają się i do dużego, pomieszczenia wraca czarnowłosa. O
ile jej poprzednicy odchodzili z ulgą, zatroskaniem lub przerażeniem wypisanymi
na twarzach, jej oblicze nie mówiło nic. Chłodny wzrok błękitnych oczu wbity
był w pustkę. Tak jak każdy wysłuchała słów rudowłosego i ruszyła w głąb
pomieszczenia. Zdziwiła wszystkich, kiedy zamiast skierować się w stronę drzwi
wyjściowych, skręciła gwałtownie, by po chwili usiąść na miękkiej kanapie obok
innych, którzy tak jak ona przeszła pierwszą próbę.
Zdusić uczucia. Pognębić, zranić
psychicznie. To pierwszy test. Zero przygotowania. Każdy wie co go czeka, ale
nie każdy rozumie przekazu, jaki kryje za sobą pierwszy krok. Wrażliwi nie będą
w stanie zebrać się w sobie. Nawet najsilniejsi odpadną. Tego nie da się
wyćwiczyć. To się nosi w sercu. Opanowanie, pewność siebie, cięty język i
bezuczuciowość – podstawowe cech przyszłego Strażnika. Wiedziała, że ma ich pod
dostatkiem. Nie dała się sprowokować. Pierwsza kobieta od pięćdziesięciu lat,
która przeszła pierwszy etap. Udało jej się…
Musiała zagłębić się w wspomnieniach, by
przestać myśleć o przenikliwym zimnie. Po kilku, niemiłosiernie się ciągnących
minutach dotarła pod XVII wieczną kamienicę. Pchnęła dębowe drzwi, które
ustąpiły z lekkim skrzypnięciem. Przeszła przez długi, mroczny hol, nie
przejmując się błotem wnoszonym do domu. Skierowała swoje kroki w stronę
kamiennych schodów na końcu korytarza po prawej. Zwinnie pokonała kilka
dziesiątek stopni i znalazła się w okrągłym pomieszczeniu. Ściany pokrywała
ciemna boazeria. Między licznymi drzwiami żarzyły się pochodnie zawieszone na
ścianach. Podeszła do drzwi z napisem „K. Faltey – Strażnik V stopnia, opiekun
obozu nr.3, CERTUS”. Z kieszeni płaszcza wyjęła pęk drobnych kluczy.
Przyjrzawszy się uważnie niektórym, wybrała jeden z nich i włożyła do zamka.
Przekręciła go trzy razy w dziurce, nim drzwi ustąpiły pod naciskiem jej siły.
Zatrzasnęła za sobą drzwi i pośpiesznie
zdjęła ocieplany płaszcz, w którym teraz zrobiło jej się zdecydowanie za
gorąco. Przerzuciwszy tą część garderoby przez oparcie krzesła, podeszła do
drzwiczek szafy, na których wisiało duże lustro. Przyjrzała się sobie
krytycznym wzrokiem. Z natury blada cera, błękitne oczy często pozbawione
wyrazu, brzoskwiniowe, idealnie wykrojone usta i smukła, wysoka sylwetka.
Ubrana w długą suknię o barwie krwi ze złotymi zdobieniami i nieskończoną
ilością koronki tego samego koloru. Z trudem zdjęła z siebie ważącą kilka
kilogramów kreację i z największą delikatnością odwiesiła ją do szafy.
Kiedy wyszła spod prysznica, zaczynało już
świtać. Wenecja… piękne miasto! Zawsze chciała je odwiedzić razem z bratem i rodzicami. Pozwiedzać zabytki. Była tutaj od kilku tygodni, podczas
których obeszła całe miasto dookoła kilkakrotnie. Nie miała czasu na
podziwianie otaczających ją krajobrazów. Dostała rozkaz, który musiała wypełnić
bez zbędnych przygód. Zgodnie z zasadami. A ona zawsze trzymała się zasad.
Inaczej nie zaszłaby tak daleko. Mimo swoich dziecięcych marzeń, teraz nic nie
kusi ją do tego, by cieszyć się z widoku zachodzącego słońca i purpurowego
nieba, które powoli przechodzi w granat. Nie miała Czasu na takie błahostki.
Nie miała na nic Czasu…
Najchętniej padłaby już na łóżko zatracając
się w głębokim śnie. Na wykonanie rozkazu straciła kilka cennych godzin, z
czego nie wynikło nic nowego. Dodatkowo musiała działać pod osłoną nocy, by nie
sprowadzać na siebie zdziwionych spojrzeń przechodniów. Mimo tego, że zimny
prysznic zapobiegł ciągłemu opadaniu powiek, to jej umysł stale był nie do
końca świadomy swoich decyzji. Wolnym krokiem podeszła do szafy owinięta w
ręcznik, który zabrała razem ze sobą do XIX wieku. Znalazła odpowiednie ubrania
i przebrawszy się zabrała się za wysuszenie włosów. Suszarka była jednym z niewielu
urządzeń, które jeszcze przetransportowała wraz ze sobą, a która okazała się
bardzo przydatna. Nie miała siły, ani czasu na prostowanie włosów, więc
dobrowolnie ułożyły się w gęste loki sięgające ramion. Narzuciwszy na ramiona
jeszcze żakiet i założywszy buty, opuściła
pomieszczenie.
Cała ta plątanina korytarzy była niczym
labirynt, lub sieć pająka, z której bez doświadczenia nie sposób się wydostać.
Jednak ona doskonale znała drogę. Trafiła bez problemu. Drzwi większe od
wszystkich innych w tym domu i bez wątpienia to właśnie one kryły największą
tajemnicę kamiennicy. Przed drzwiami stała lekko zardzewiała zbroja.
- Hasło – powiedziała z znaczącym
skrzypnięciem.
- Tempus vincere vim aliquam* – powiedziała płynnie,
bez zająknięcia. Zbroja kiwnęła głową.
- Imię – zażądała ponownie.
- Certus** – podała imię, pod
którym pracowała dla Strażników. Zbroja odsunęła się i umożliwiła
Katherinie przejście. Pewnie nacisnęła
klamkę i weszła do pomieszczenia za drzwiami.
Nie był to pokój w stylu XIX wiecznym,
oświetlany wieloma lampami zawieszonymi pod sufitem, podobnych do szpitalnych.
Od białych kafelków, którymi wyłożona była podłoga rozchodził się stuk jej
obcasów, gdy zmierzała w stronę dużego stołu ustawionego pośrodku
pomieszczenia. Trzy ściany zostały pomalowane na nieskazitelną biel. Na czwartej
w odcieniu ciemnej szarości wisiała obszerna, papierowa mapa świata, na której
widniała masa kolorowych pinesek i czerwone lub zielone karteczki pokryte
drobnym, schludnym pismem. Pod dwoma ścianami ustawiono półki, na których
piętrzyły się grube książki, głównie z zapiskami historycznymi. Przy ostatniej
ścianie znajdował się malutki stoliczek na wysokich nogach, na którym leżała
gruba księga otwarta mniej więcej w 1/3 swojej grubości. Na tym samym stoliczku
był również kałamarz i długie pawie pióro, które jako jedyne stanowiły
nawiązanie do przeszłości. Swoje spojrzenie skierowała na średniego wzrostu
mężczyznę, pogrążonego w lekturze i opierającego się obiema rękami o szklany
blat okrągłego stołu stołu. Blond włosy opadały na czoło.
- Co tak zachłannie czytasz? – z
gracją usiadła na jednym z wielu krzeseł dookoła stolika.
- Hmmm… - mężczyzna powolnie
podniósł głowę znad książki. – Certus! Nie oczekiwałem ciebie tutaj.
- To samo mogę powiedzieć o
tobie, Urgens*** - patrzyła hardo w jego ciemnozielone oczy.
- Zostałem przeniesiony z
Florencji, gdyż przeszukałem tamtejsze Kroniki zaczynając od 1800 roku i
kończąc na 1965. Tutaj przybyłem po nowe rozkazy.
- Kroniki Strażników we Florencji
nie są zbyt rozległe, o ile pamiętam – zaważyła Katherine chcąc zaznaczyć, że
ona pamięta dużo. – Zazwyczaj ograniczają się do jednej, krótkiej zapiski na
dzień.
- Zgadza się. Ale przeszukanie
Kronik na przełomie 165 lat nie jest łatwym zadaniem. Mogę się dowiedzieć, na
którym ty jesteś roku?
- Weneckie Kroniki są bardzo
rozległe – wstała i ruszyła w stronę małego stoliczka z grubą księgą. – A…
czemu zależy ci na tej informacji?
- Nie zależy mi. Czysta, ludzka
ciekawość.
Nigdy nie przepadała za Urgensem. Był o
rok starszy od niej, ale nie przeszedł próby wytrzymałościowej na szkoleniu,
więc spróbował swoich sił później. Arogancki, zawsze mający ciętą ripostę w
zanadrzu, umiał wkurzyć każdego i jeszcze mieć z tego korzyści. Z niechęcią
przyznawała, że te cechy były idealne dla jednego ze Strażników i doskonale
zdawała sobie sprawę, że również jest ich posiadaczką. Starała się nie wchodzić
mu w drogę, co było niestety ciężkie, gdyż Urgens na przekór jej staraniom
odnajdywał ją i czerpał przyjemność z jej zdenerwowania. Jak wielkie okazało
się jego rozczarowanie, kiedy Katherine zachowywała kamienną twarz przy każdych
ich sprzeczkach? Praktycznie nie miało granic. Dlatego zaprzestał wszelkich
starań, znajdując sobie nowy obiekt do wkurzania. Cieszyła się z takiego obrotu
spraw. Teraz ich rzadkim rozmowom towarzyszył kpiące, przepełnione pogardą
spojrzenia i jawna niechęć. Ale to jemu zawdzięczała swoje opanowanie i sztukę
noszenia maski, którą opanowała bezbłędnie.
A on? Żałował, że ta wysoka osóbka
nauczyła się trzymać emocje na wodze. Tak zabawnie się złościła! Wiedział, że
to dzięki niemu zdobyła takie opanowanie i często był zły na samego siebie. Ale
nic nie mógł poradzić. Zazwyczaj o wiele trudniej jest coś zbudować, niż
zniszczyć obiekt swoich starań. Tu było na odwrót. Nawet nie zauważył, kiedy
zdążyła się tak zmienić. Mimo wielu starań, nie udało mu zmusić ją do pozbycia
się maski. Dlatego zaprzestał wszystkich prób.
Jak nakazywał zwyczaj, a raczej reguła
odnalazła wolną stronę w księdze i napisała starannym pismem raport z
dzisiejszego dnia, a ściślej mówiąc nocy.
Wenecja
– główna siedziba Strażników, 24 listopada 1887 rok.
Weneckie
Kroniki zostały dokładnie przeszukane w zakresie: 1860 (1 września – 29
listopada). Poszukiwania miejsca i Czasu pobytu Christophera Antoniego
Dervendu nadal nie zostały zidentyfikowane. Nie został napotkany również
żaden ślad jego obecności, lub jakichkolwiek przeniesień w Czasie na przełomie
wyżej wymienionych miesięcy.
Raport:
Katherine Faltey (Certus), Strażnik V stopnia.
W prawdzie nie
rozumiała sensu tej czynności, ale była obowiązkowa. A ona, jak na wzorową
Strażniczkę przystało, sumiennie wykonywała każdy rozkaz. Odłożyła pióro i
odwróciła się z zamiarem ruszenia w stronę szklanego stołu. Jęknęła w duchu,
kiedy zorientowała się, że w pomieszczeniu nie przybyło żadnej osoby i co jeszcze gorsze, nikogo nie ubyło. Na chwilę jej usta wykrzywił grymas
zniechęcenia, ale szybko przypomniała sobie KIM jest i ponownie przybrała maskę
obojętności. Podeszła do jednej z wielu metalowo-szklanej półki i przejrzała
znajdujące się na niej książki. Przejechała palcem po chropowatej powierzchni
ich grzbietów, jednocześnie czytając tytuły. „Sekunda znaczy dużo… - przykłady wypadków Czasowych na tle
historycznym”. Zatrzymała swój wzrok na granatowej okładce, z wybitymi
srebrnymi literami.
Z książką w ręku wróciła do stolika i
usiadła na jednym z dwunastu metalowych krzeseł. Specjalnie wybierając miejsce
nieco odległe od swojego niechcianego towarzysza. Zagłębiła się lekturze
zupełnie zapominając o biegu czasu…
- Ciekawy temat – prawie
podskoczyła ze strachu, kiedy usłyszała miękki męski głos tuż przy jej lewym
uchu.
- Wiem – warknęła próbując ukryć swoje zaskoczenie za
złością. – Mógłbyś mi nie przeszkadzać? Próbuję czytać.
- Kusząca propozycja, ale… chyba
nie skorzystam – powiedział przeciągając samogłoski, po czym usiadł po jej
prawej stronie. Zacisnęła szczęki i jakby nigdy nic, wróciła do czytania. –
Rzadko ostatnio tu bywasz – zauważył po dłuższej chwili.
- To, gdzie, kiedy i po co bywam
nie powinno ciebie obchodzić. Po za tym sam przyjechałeś do Wenecji pierwszy
raz.
- I tu się mylisz – uśmiechnął
się, czego nie mogła zauważyć, gdyż nie oderwała wzroku od książki. –
Przybywałem do Wenecji wiele razy, ale za nic nie mogłem natrafić na ciebie.
- Wielka szkoda! – warknęła,
ciągle wgapiając się w czarno-białe kartki. – Wyobraź sobie, że niektórzy
pracują, a nie obijają się.
Blondyn najwyraźniej dał sobie spokój,
przynajmniej na pewien czas. Po pięciu minutach czekania podniosła gwałtownie
głowę i spojrzała na duży zegar naścienny.
- Spóźniają się – zauważyła
rzeczowym tonem. Jak na zawołanie drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wpadło
dziewięciu mężczyzn w różnym wieku, różnych strojach i w różnych humorach.
- Urgens – wysoki, gruby
mężczyzna z kilkoma podbródkami i średniej długości szarawą brodą uścisną dłoń
blondynowi.
- Witam – powiedział wyniośle
Urgens. Dopiero po wymienieniu kilu zdań, nawiązujących do wyznaczonych mężczyźnie
misji, brodaty przeniósł spojrzenie swoich małych, czarnych oczu na stojącą już
obok Urgensa kobietę.
- Certus! – dżentelmeńsko ucałował
dłoń ciemnowłosej. – Jak dobrze wiedzieć, że odrywasz się czasem od pracy –
pomieszczenie wypełnił jego basowy śmiech.
- Nie mogłabym nie stawić się na
zgromadzeniu loży, mistrzu – kobieta ukłoniła się lekko i również zamieniła z
mężczyzną kilka stosunkowo miłych słów.
W ciągu tych kilkunastu sekund pozostałych
ośmiu przybyszy zamienili chłodne uściski dłoni. Kiedy brodaty starzec ruszył w
stronę szklanego stołu, pozostali odważyli się przywitać
się z Katherine. Siódemce z nich uścisnęła dłoń i wymieniła kilka słów wypranym
z emocji głosem. Dopiero jak podszedł do niej wysoki brunet
z zielonymi oczami, ucieszyła się w duchu.
- Witaj, siostrzyczko! – drugie słowo
wyszeptał wprost do jej ucha przytulając ją bratersko.
- Cześć, braciszku – odszepnęła wtulając
się w jego granatową marynarkę.
Filip był jedyną osobą, przy której
mogła ukazywać resztki swojego człowieczeństwa. Najbliższym, bo w zasadzie
jednym z krewnych. Przy nim nie wstydziła się i nie powstrzymywała
uśmiechu cisnącego się na usta. Bezwiednie zamieniała się w delikatną i kruchą
dziewczynkę, która potrzebuje kogoś, kto ją obroni, potrzebuje bliskości
drugiej osoby.
- Jak idzie ci twoja misja? –
opanowanie przyszło z taką samą szybkością z jaką się ulotniło. Odsunęła się od bruneta na bezpieczną odległość, zaczynając prowadzić zupełnie bezsensowną pogawędkę.
- W porządku... trochę jestem zmęczony, ale jakoś daję radę - uśmiechną się blado. - A jak u ciebie?
- Wszystko idzie jak z płatka - skłamała gładko, bez mrugnięcia okiem.
- Bardzo mnie to cieszy.
- Proszę zająć miejsca! - zawołał brodaty mężczyzna. On, Urgens i jeszcze troje z przybyłych siedzieli już na krzesłach. Certus wraz z bratem wykonali niezwłocznie polecenie. Po kolejnych kilku sekundach przy stole brakowało już tylko jednej osoby. Mężczyzna skończył pisać raport w grubej księdze i zajął wyznaczone miejsce.
- A więc możemy zaczynać - powiedział uroczyście brodaty mężczyzna i zdjął z szyi złoty łańcuszek, na którym zawieszono drobny, stary klucz. Włożył klucz do równie małego zamka przed sobą.
W jednej chwili światła zgasły. Przez chwilę panowała niezbita ciemność. Zaraz potem szklany blat stołu rozbłysł kilkoma kolorami naraz, które powoli blakły. Zostało tylko białe światło szkła i kilka sporych czarnych plam rozlanych po blacie niczym krew. Ciemne plamy zaczęły się poruszać, stopniowo układając się w rzymskie liczby od jednego do dwunastu, wiele drobnych czarnych kreseczek ustawionych w równych odległościach od siebie na konturze stołu i dwie czarne strzałki, których początki spotykały się w środku blatu. Końcówka krótszej z nich wskazywała na dziewiątą z kolei cyfrę. Dłuższa strzałka zbliżała się do dwunastki.
Blask zniknął i światła zapaliły się ponownie, tym razem o wiele bardziej blado niż poprzednio. Jednak tarcza zegara na blacie stołu została. I towarzyszyła jej nikła, srebrzysta poświata.
*Tempus vincere vim aliquam - Czas pokona każdą siłę.
**Certus - pewny/pewna
***Urgens - pilny
- W porządku... trochę jestem zmęczony, ale jakoś daję radę - uśmiechną się blado. - A jak u ciebie?
- Wszystko idzie jak z płatka - skłamała gładko, bez mrugnięcia okiem.
- Bardzo mnie to cieszy.
- Proszę zająć miejsca! - zawołał brodaty mężczyzna. On, Urgens i jeszcze troje z przybyłych siedzieli już na krzesłach. Certus wraz z bratem wykonali niezwłocznie polecenie. Po kolejnych kilku sekundach przy stole brakowało już tylko jednej osoby. Mężczyzna skończył pisać raport w grubej księdze i zajął wyznaczone miejsce.
- A więc możemy zaczynać - powiedział uroczyście brodaty mężczyzna i zdjął z szyi złoty łańcuszek, na którym zawieszono drobny, stary klucz. Włożył klucz do równie małego zamka przed sobą.
W jednej chwili światła zgasły. Przez chwilę panowała niezbita ciemność. Zaraz potem szklany blat stołu rozbłysł kilkoma kolorami naraz, które powoli blakły. Zostało tylko białe światło szkła i kilka sporych czarnych plam rozlanych po blacie niczym krew. Ciemne plamy zaczęły się poruszać, stopniowo układając się w rzymskie liczby od jednego do dwunastu, wiele drobnych czarnych kreseczek ustawionych w równych odległościach od siebie na konturze stołu i dwie czarne strzałki, których początki spotykały się w środku blatu. Końcówka krótszej z nich wskazywała na dziewiątą z kolei cyfrę. Dłuższa strzałka zbliżała się do dwunastki.
Blask zniknął i światła zapaliły się ponownie, tym razem o wiele bardziej blado niż poprzednio. Jednak tarcza zegara na blacie stołu została. I towarzyszyła jej nikła, srebrzysta poświata.
*Tempus vincere vim aliquam - Czas pokona każdą siłę.
**Certus - pewny/pewna
***Urgens - pilny
*.* Gratuluję rozdziału <33 Jest świetny! Wiesz, kiedy czytałam to strasznie wczułam się w postać Katherine :) Czekam na nn!
OdpowiedzUsuńWeny kochana!
Lestrange
Aaa, Skrzacie, zazdroszczę talentu <3 Świetnie piszesz. Twój blog jest na prawdę bardzo wciągający *.*
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na więcej c:
Golum <33
Katherine Faltey... Interesująca dziewczyna... kobieta... Przedstawicielka płci żeńskiej :) Po wieku można by powiedzieć, że to dziewczyna, ale zachowuje się tak dojrzale i jest taka opanowana. O ile poprzedni bohater odczuwał stosunkowo dużo uczuć, o tyle Katherina jest z nich niemal doszczętnie wyprana. Ale nie mogę napisać, że mi się nie spodobała. Lubię silne charaktery, a zwłaszcza silne kobity :)
OdpowiedzUsuńUrgus jest genialny :) Ma wspaniałe poczucie humoru i mam nadzieję, że będziemy go częściej wi8dywać :) Szkoda, że w tym rozdziale był tylko przez chwilkę.
Wracamy do poważniejszych spraw. Coś czuję, że to właśnie Katherina dokładniej naświetli nam sprawę Strażników. Wydaje się być ważną postacią w tej "organizacji" (o ile można to tak ująć :)) No i zdaje się, że szukają naszego narratora z dwóch pierwszych części, niejakiego Christophera Antoniego Dervendu. No ciekawe imiona wymyślasz :)
Pozdrowienia, weny i zapraszam na bloga!
pakuti