sobota, 20 kwietnia 2013

3. Zacznijmy od podstaw - Czas nie stoi w miejscu.

   Szybkim krokiem pokonywała kolejne wąskie ulice miasta. Pojedyncze pasemka czarnych jak węgiel włosów, które wyślizgnęły się z nienagannego niegdyś koka, zaczęły się kręcić pod wpływem dużej wilgoci. Bordowe buty na niewielkim obcasie czasami natrafiały na kałużę. Tego samego koloru suknia, choć długa nie dawała zbyt dużo ciepła. Tak samo, jak krótki płaszcz, który mimo tego, że było ocieplany futrem nie stanowił przeszkody dla rzęsistego deszczu. W powietrzu dawało się wyczuć burzę. Przyśpieszyła kroku, gdy poczuła jak wiatr wypędza kolejne kosmyki spod fryzury. Doskonale znała swój cel. Nie miała czasu na nic innego. Nie była marionetką. Miała całkowitą świadomość swoich czynów. Również tego do czego doprowadziły, a raczej mogą doprowadzić. Jej natura była idealna. Wyrafinowana i uprzejma. Doskonale potrafiła udawać skromną i cichą kobietę bez żadnych wyższych celów. Zwykły człowiek. Ale czy była człowiekiem? Czy człowiek mógł być niczym maszyna zaprogramowana w najmniejszym szczególe?
Strażnicy Czasu częściej byli robotami nastawionych na bezlitosne zabijanie osób, które na to zasłużyli, tych którzy bezprawnie wtopili się w bieg czasu. Zadanie strażników było dziecinnie proste – wymazać tych ludzi z kart historii, Po co komu coś, co jest zbędne?
       Uczuciowcy nie przetrwają z surowymi zasadami Kodeksu Przeniesień Czasowych. W szeregach nie było miejsca dla niepewnych mężczyzn udających bohaterów i dla… kobiet. Zawsze ktoś musiał być czarną owcą. Płci pięknej wcale nie traktowano łagodniej na szkoleniach Strażników. Większość z nich z łatwością zdawała egzaminy z teorii sztuk walki i podstawowych przedmiotów typu: łacina, geografia, historia lub francuski. Trudniej im przychodziły testy wytrzymałościowe i zręcznościowe. Nikt nie miał taryfy ulgowej… jak tu trafiła? Jak każdy inny dwudziesto-, lub dwudziesto-jedno latek. Strażnik Czasu to nie zawód dla słabeuszy. Tutaj, do ośrodka szkoleniowego przybywa wiele osób. Za wiele. Trzy miejsca na rocznik. Przyjdzie każdy; biedny, bogaty, silny, wytrzymały, załamany, zagubiony, niepewny, skromny, arogancki, wygadany, delikatny… każdy! Celem każdego jest zdobycie posady i tym samym zapewnienie swojej rodzinie dobrobytu. Emocje… coś od czego odzwyczaić się musi każdy Strażnik. To właśnie emocje sprawdzają jako pierwsze.
    Do Sali wchodzi wysoki, barczysty mężczyzna z rudymi włosami. W rękach trzyma czarną teczkę, do której przyczepione jest kilka kartek zapisanych z jednej strony. Obrzuca spojrzeniem wszystkich, którzy odważyli się przybyć na szkolenie. Widać było, jak próbuje powstrzymać szyderczy śmiech. Przenosi spojrzenie na listę.
- Anastasia Cartych! – głośno i wyraźnie odczytuje imię i nazwisko przy numerze 1. Wszyscy obecni go usłyszą, bez wyjątku. Z tłumu wyłania się niczym cień drobna blondynka. Jest blada jak kreda, a jej ręce drżą. Na miękkich nogach podchodzi do szklanych drzwi, przy których stoi rudowłosy. Mężczyzna patrzy na kobietę z nieukrywaną pogardą i przepuszcza ją w drzwiach. Sam również znika. Po pięciu minutach blondynka wychodzi. Wyraz jej twarzy się nie zmienił się wcale, nie licząc licznych łez zdobiących blade policzki. Mężczyzna mówi coś do niej, a kobieta kiwa głową i odchodzi grzebiąc swoje szanse na zostanie Strażniczką, których najwidoczniej już nie miała wcale.
    Sytuacja powtarza się kilkakrotnie. Niewielu z wywołanych zostaje w pomieszczeniu. Ta mała grupa, która wyszła zza drzwi z dumnym wyrazem twarzy, teraz siedziała na wygodnych kanapach rozstawionych przy ścianach pomieszczenia.
- Katherine Faltey! – rudowłosy wywołuje ją jako siedemdziesiątą drugą osobę. Jej już było wszystko jedno. Zrozumiała, że zostanie Strażnikiem nie będzie łatwe. Ale właśnie do tego przygotowywano ją całe życie, odkąd nauczyła się mówić. Pokaże im, kimkolwiek byli, z kim mają do czynienia. Udowodni, że jest czegoś warta. Pewna siebie. Chłodne opanowanie, emocje są tylko błahostką w porównaniu do jej zdolności. Chłodne opanowanie. tego nauczyli ją w domu…
     Wszyscy zabrani ze zdziwieniem patrzyli jak szklane drzwi otwierają się i do dużego, pomieszczenia wraca czarnowłosa. O ile jej poprzednicy odchodzili z ulgą, zatroskaniem lub przerażeniem wypisanymi na twarzach, jej oblicze nie mówiło nic. Chłodny wzrok błękitnych oczu wbity był w pustkę. Tak jak każdy wysłuchała słów rudowłosego i ruszyła w głąb pomieszczenia. Zdziwiła wszystkich, kiedy zamiast skierować się w stronę drzwi wyjściowych, skręciła gwałtownie, by po chwili usiąść na miękkiej kanapie obok innych, którzy tak jak ona przeszła pierwszą próbę.
     Zdusić uczucia. Pognębić, zranić psychicznie. To pierwszy test. Zero przygotowania. Każdy wie co go czeka, ale nie każdy rozumie przekazu, jaki kryje za sobą pierwszy krok. Wrażliwi nie będą w stanie zebrać się w sobie. Nawet najsilniejsi odpadną. Tego nie da się wyćwiczyć. To się nosi w sercu. Opanowanie, pewność siebie, cięty język i bezuczuciowość – podstawowe cech przyszłego Strażnika. Wiedziała, że ma ich pod dostatkiem. Nie dała się sprowokować. Pierwsza kobieta od pięćdziesięciu lat, która przeszła pierwszy etap. Udało jej się…
     Musiała zagłębić się w wspomnieniach, by przestać myśleć o przenikliwym zimnie. Po kilku, niemiłosiernie się ciągnących minutach dotarła pod XVII wieczną kamienicę. Pchnęła dębowe drzwi, które ustąpiły z lekkim skrzypnięciem. Przeszła przez długi, mroczny hol, nie przejmując się błotem wnoszonym do domu. Skierowała swoje kroki w stronę kamiennych schodów na końcu korytarza po prawej. Zwinnie pokonała kilka dziesiątek stopni i znalazła się w okrągłym pomieszczeniu. Ściany pokrywała ciemna boazeria. Między licznymi drzwiami żarzyły się pochodnie zawieszone na ścianach. Podeszła do drzwi z napisem „K. Faltey – Strażnik V stopnia, opiekun obozu nr.3, CERTUS”. Z kieszeni płaszcza wyjęła pęk drobnych kluczy. Przyjrzawszy się uważnie niektórym, wybrała jeden z nich i włożyła do zamka. Przekręciła go trzy razy w dziurce, nim drzwi ustąpiły pod naciskiem jej siły.
      Zatrzasnęła za sobą drzwi i pośpiesznie zdjęła ocieplany płaszcz, w którym teraz zrobiło jej się zdecydowanie za gorąco. Przerzuciwszy tą część garderoby przez oparcie krzesła, podeszła do drzwiczek szafy, na których wisiało duże lustro. Przyjrzała się sobie krytycznym wzrokiem. Z natury blada cera, błękitne oczy często pozbawione wyrazu, brzoskwiniowe, idealnie wykrojone usta i smukła, wysoka sylwetka. Ubrana w długą suknię o barwie krwi ze złotymi zdobieniami i nieskończoną ilością koronki tego samego koloru. Z trudem zdjęła z siebie ważącą kilka kilogramów kreację i z największą delikatnością odwiesiła ją do szafy.
    Kiedy wyszła spod prysznica, zaczynało już świtać. Wenecja… piękne miasto! Zawsze chciała je odwiedzić razem z  bratem i rodzicami. Pozwiedzać zabytki. Była tutaj od kilku tygodni, podczas których obeszła całe miasto dookoła kilkakrotnie. Nie miała czasu na podziwianie otaczających ją krajobrazów. Dostała rozkaz, który musiała wypełnić bez zbędnych przygód. Zgodnie z zasadami. A ona zawsze trzymała się zasad. Inaczej nie zaszłaby tak daleko. Mimo swoich dziecięcych marzeń, teraz nic nie kusi ją do tego, by cieszyć się z widoku zachodzącego słońca i purpurowego nieba, które powoli przechodzi w granat. Nie miała Czasu na takie błahostki. Nie miała na nic Czasu…
       Najchętniej padłaby już na łóżko zatracając się w głębokim śnie. Na wykonanie rozkazu straciła kilka cennych godzin, z czego nie wynikło nic nowego. Dodatkowo musiała działać pod osłoną nocy, by nie sprowadzać na siebie zdziwionych spojrzeń przechodniów. Mimo tego, że zimny prysznic zapobiegł ciągłemu opadaniu powiek, to jej umysł stale był nie do końca świadomy swoich decyzji. Wolnym krokiem podeszła do szafy owinięta w ręcznik, który zabrała razem ze sobą do XIX wieku. Znalazła odpowiednie ubrania i przebrawszy się  zabrała się za wysuszenie włosów. Suszarka była jednym z niewielu urządzeń, które jeszcze przetransportowała wraz ze sobą, a która okazała się bardzo przydatna. Nie miała siły, ani czasu na prostowanie włosów, więc dobrowolnie ułożyły się w gęste loki sięgające ramion. Narzuciwszy na ramiona jeszcze żakiet i założywszy buty, opuściła pomieszczenie.
      Cała ta plątanina korytarzy była niczym labirynt, lub sieć pająka, z której bez doświadczenia nie sposób się wydostać. Jednak ona doskonale znała drogę. Trafiła bez problemu. Drzwi większe od wszystkich innych w tym domu i bez wątpienia to właśnie one kryły największą tajemnicę kamiennicy. Przed drzwiami stała lekko zardzewiała zbroja.
- Hasło – powiedziała z znaczącym skrzypnięciem.
- Tempus vincere vim aliquam* – powiedziała płynnie, bez zająknięcia. Zbroja kiwnęła głową.
- Imię – zażądała ponownie.
- Certus** – podała imię, pod którym pracowała dla Strażników. Zbroja odsunęła się i umożliwiła Katherinie  przejście. Pewnie nacisnęła klamkę i weszła do pomieszczenia za drzwiami.
     Nie był to pokój w stylu XIX wiecznym, oświetlany wieloma lampami zawieszonymi pod sufitem, podobnych do szpitalnych. Od białych kafelków, którymi wyłożona była podłoga rozchodził się stuk jej obcasów, gdy zmierzała w stronę dużego stołu ustawionego pośrodku pomieszczenia. Trzy ściany zostały pomalowane na nieskazitelną biel. Na czwartej w odcieniu ciemnej szarości wisiała obszerna, papierowa mapa świata, na której widniała masa kolorowych pinesek i czerwone lub zielone karteczki pokryte drobnym, schludnym pismem. Pod dwoma ścianami ustawiono półki, na których piętrzyły się grube książki, głównie z zapiskami historycznymi. Przy ostatniej ścianie znajdował się malutki stoliczek na wysokich nogach, na którym leżała gruba księga otwarta mniej więcej w 1/3 swojej grubości. Na tym samym stoliczku był również kałamarz i długie pawie pióro, które jako jedyne stanowiły nawiązanie do przeszłości. Swoje spojrzenie skierowała na średniego wzrostu mężczyznę, pogrążonego w lekturze i opierającego się obiema rękami o szklany blat okrągłego stołu stołu. Blond włosy opadały na czoło.
- Co tak zachłannie czytasz? – z gracją usiadła na jednym z wielu krzeseł dookoła stolika.
- Hmmm… - mężczyzna powolnie podniósł głowę znad książki. – Certus! Nie oczekiwałem ciebie tutaj.
- To samo mogę powiedzieć o tobie, Urgens*** - patrzyła hardo w jego ciemnozielone oczy.
- Zostałem przeniesiony z Florencji, gdyż przeszukałem tamtejsze Kroniki zaczynając od 1800 roku i kończąc na 1965. Tutaj przybyłem po nowe rozkazy.
- Kroniki Strażników we Florencji nie są zbyt rozległe, o ile pamiętam – zaważyła Katherine chcąc zaznaczyć, że ona pamięta dużo. – Zazwyczaj ograniczają się do jednej, krótkiej zapiski na dzień.
- Zgadza się. Ale przeszukanie Kronik na przełomie 165 lat nie jest łatwym zadaniem. Mogę się dowiedzieć, na którym ty jesteś roku?
- Weneckie Kroniki są bardzo rozległe – wstała i ruszyła w stronę małego stoliczka z grubą księgą. – A… czemu zależy ci na tej informacji?
- Nie zależy mi. Czysta, ludzka ciekawość.
       Nigdy nie przepadała za Urgensem. Był o rok starszy od niej, ale nie przeszedł próby wytrzymałościowej na szkoleniu, więc spróbował swoich sił później. Arogancki, zawsze mający ciętą ripostę w zanadrzu, umiał wkurzyć każdego i jeszcze mieć z tego korzyści. Z niechęcią przyznawała, że te cechy były idealne dla jednego ze Strażników i doskonale zdawała sobie sprawę, że również jest ich posiadaczką. Starała się nie wchodzić mu w drogę, co było niestety ciężkie, gdyż Urgens na przekór jej staraniom odnajdywał ją i czerpał przyjemność z jej zdenerwowania. Jak wielkie okazało się jego rozczarowanie, kiedy Katherine zachowywała kamienną twarz przy każdych ich sprzeczkach? Praktycznie nie miało granic. Dlatego zaprzestał wszelkich starań, znajdując sobie nowy obiekt do wkurzania. Cieszyła się z takiego obrotu spraw. Teraz ich rzadkim rozmowom towarzyszył kpiące, przepełnione pogardą spojrzenia i jawna niechęć. Ale to jemu zawdzięczała swoje opanowanie i sztukę noszenia maski, którą opanowała bezbłędnie.
     A on? Żałował, że ta wysoka osóbka nauczyła się trzymać emocje na wodze. Tak zabawnie się złościła! Wiedział, że to dzięki niemu zdobyła takie opanowanie i często był zły na samego siebie. Ale nic nie mógł poradzić. Zazwyczaj o wiele trudniej jest coś zbudować, niż zniszczyć obiekt swoich starań. Tu było na odwrót. Nawet nie zauważył, kiedy zdążyła się tak zmienić. Mimo wielu starań, nie udało mu zmusić ją do pozbycia się maski. Dlatego zaprzestał wszystkich prób.
      Jak nakazywał zwyczaj, a raczej reguła odnalazła wolną stronę w księdze i napisała starannym pismem raport z dzisiejszego dnia, a ściślej mówiąc nocy.

                                                    Wenecja – główna siedziba Strażników, 24 listopada 1887 rok.
Weneckie Kroniki zostały dokładnie przeszukane w zakresie: 1860 (1 września – 29 listopada). Poszukiwania miejsca i Czasu pobytu Christophera Antoniego Dervendu nadal nie zostały zidentyfikowane. Nie został napotkany również żaden ślad jego obecności, lub jakichkolwiek przeniesień w Czasie na przełomie wyżej wymienionych miesięcy.
Raport: Katherine Faltey (Certus), Strażnik V stopnia.

      W prawdzie nie rozumiała sensu tej czynności, ale była obowiązkowa. A ona, jak na wzorową Strażniczkę przystało, sumiennie wykonywała każdy rozkaz. Odłożyła pióro i odwróciła się z zamiarem ruszenia w stronę szklanego stołu. Jęknęła w duchu, kiedy zorientowała się, że w pomieszczeniu nie przybyło żadnej osoby i co jeszcze gorsze, nikogo nie ubyło. Na chwilę jej usta wykrzywił grymas zniechęcenia, ale szybko przypomniała sobie KIM jest i ponownie przybrała maskę obojętności. Podeszła do jednej z wielu metalowo-szklanej półki i przejrzała znajdujące się na niej książki. Przejechała palcem po chropowatej powierzchni ich grzbietów, jednocześnie czytając tytuły. „Sekunda znaczy dużo… - przykłady wypadków Czasowych na tle historycznym”. Zatrzymała swój wzrok na granatowej okładce, z wybitymi srebrnymi literami.
    Z książką w ręku wróciła do stolika i usiadła na jednym z dwunastu metalowych krzeseł. Specjalnie wybierając miejsce nieco odległe od swojego niechcianego towarzysza. Zagłębiła się lekturze zupełnie zapominając o biegu czasu…
- Ciekawy temat – prawie podskoczyła ze strachu, kiedy usłyszała miękki męski głos tuż przy jej lewym uchu.
- Wiem –  warknęła próbując ukryć swoje zaskoczenie za złością. – Mógłbyś mi nie przeszkadzać? Próbuję czytać.
- Kusząca propozycja, ale… chyba nie skorzystam – powiedział przeciągając samogłoski, po czym usiadł po jej prawej stronie. Zacisnęła szczęki i jakby nigdy nic, wróciła do czytania. – Rzadko ostatnio tu bywasz – zauważył po dłuższej chwili.
- To, gdzie, kiedy i po co bywam nie powinno ciebie obchodzić. Po za tym sam przyjechałeś do Wenecji pierwszy raz.
- I tu się mylisz – uśmiechnął się, czego nie mogła zauważyć, gdyż nie oderwała wzroku od książki. – Przybywałem do Wenecji wiele razy, ale za nic nie mogłem natrafić na ciebie.
- Wielka szkoda! – warknęła, ciągle wgapiając się w czarno-białe kartki. – Wyobraź sobie, że niektórzy pracują, a nie obijają się.
       Blondyn najwyraźniej dał sobie spokój, przynajmniej na pewien czas. Po pięciu minutach czekania podniosła gwałtownie głowę i spojrzała na duży zegar naścienny.
- Spóźniają się – zauważyła rzeczowym tonem. Jak na zawołanie drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wpadło dziewięciu mężczyzn w różnym wieku, różnych strojach i w różnych humorach.
- Urgens – wysoki, gruby mężczyzna z kilkoma podbródkami i średniej długości szarawą brodą uścisną dłoń blondynowi.
- Witam – powiedział wyniośle Urgens. Dopiero po wymienieniu kilu zdań, nawiązujących do wyznaczonych mężczyźnie misji, brodaty przeniósł spojrzenie swoich małych, czarnych oczu na stojącą już obok Urgensa kobietę.
- Certus! – dżentelmeńsko ucałował dłoń ciemnowłosej. – Jak dobrze wiedzieć, że odrywasz się czasem od pracy – pomieszczenie wypełnił jego basowy śmiech.
- Nie mogłabym nie stawić się na zgromadzeniu loży, mistrzu – kobieta ukłoniła się lekko i również zamieniła z mężczyzną kilka stosunkowo miłych słów.
     W ciągu tych kilkunastu sekund pozostałych ośmiu przybyszy zamienili chłodne uściski dłoni. Kiedy brodaty starzec ruszył w stronę szklanego stołu, pozostali odważyli się przywitać się z Katherine. Siódemce z nich uścisnęła dłoń i wymieniła kilka słów wypranym z emocji głosem. Dopiero jak podszedł do niej wysoki brunet z zielonymi oczami, ucieszyła się w duchu.
- Witaj, siostrzyczko! – drugie słowo wyszeptał wprost do jej ucha przytulając ją bratersko.
- Cześć, braciszku – odszepnęła wtulając się w jego granatową marynarkę.
        Filip był jedyną osobą, przy której mogła ukazywać resztki swojego człowieczeństwa. Najbliższym, bo w zasadzie jednym z krewnych. Przy nim nie wstydziła się i nie powstrzymywała uśmiechu cisnącego się na usta. Bezwiednie zamieniała się w delikatną i kruchą dziewczynkę, która potrzebuje kogoś, kto ją obroni, potrzebuje bliskości drugiej osoby.
- Jak idzie ci twoja misja? – opanowanie przyszło z taką samą szybkością z jaką się ulotniło. Odsunęła się od bruneta na bezpieczną odległość, zaczynając prowadzić zupełnie bezsensowną pogawędkę.
- W porządku... trochę jestem zmęczony, ale jakoś daję radę - uśmiechną się blado. - A jak u ciebie?
- Wszystko idzie jak z płatka - skłamała gładko, bez mrugnięcia okiem.
- Bardzo mnie to cieszy.
- Proszę zająć miejsca! - zawołał brodaty mężczyzna. On, Urgens i jeszcze troje z przybyłych siedzieli już na krzesłach. Certus wraz z bratem wykonali niezwłocznie polecenie. Po kolejnych kilku sekundach przy stole brakowało już tylko jednej osoby. Mężczyzna skończył pisać raport w grubej księdze i zajął wyznaczone miejsce.
- A więc możemy zaczynać - powiedział uroczyście brodaty mężczyzna i zdjął z szyi złoty łańcuszek, na którym zawieszono drobny, stary klucz. Włożył klucz do równie małego zamka przed sobą.
     W jednej chwili światła zgasły. Przez chwilę panowała niezbita ciemność. Zaraz potem szklany blat stołu rozbłysł kilkoma kolorami naraz, które powoli blakły. Zostało tylko białe światło szkła i kilka sporych czarnych plam rozlanych po blacie niczym krew. Ciemne plamy zaczęły się poruszać, stopniowo układając się w rzymskie liczby od jednego do dwunastu, wiele drobnych czarnych kreseczek ustawionych w równych odległościach od siebie na konturze stołu i dwie czarne strzałki, których początki spotykały się w środku blatu. Końcówka krótszej z nich wskazywała na dziewiątą z kolei cyfrę. Dłuższa strzałka zbliżała się do dwunastki. 
     Blask zniknął i światła zapaliły się ponownie, tym razem o wiele bardziej blado niż poprzednio. Jednak tarcza zegara na blacie stołu została. I towarzyszyła jej nikła, srebrzysta poświata.


*Tempus vincere vim aliquam - Czas pokona każdą siłę.
**Certus - pewny/pewna
***Urgens - pilny

.................................................................................................................................................Wiem, że rozdział miałam dodać w piątek, ale się rozchorowałam :( Teraz wszystko ze mną w porządku, więc postaram się pisać regularnie ;) Zapraszam do komentowania!!! Zapraszam na bloga mojej przyjaciółki: smierciozerca-bellatrix.blogspot.com


3 komentarze:

  1. *.* Gratuluję rozdziału <33 Jest świetny! Wiesz, kiedy czytałam to strasznie wczułam się w postać Katherine :) Czekam na nn!
    Weny kochana!
    Lestrange

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaa, Skrzacie, zazdroszczę talentu <3 Świetnie piszesz. Twój blog jest na prawdę bardzo wciągający *.*
    Z niecierpliwością czekam na więcej c:
    Golum <33

    OdpowiedzUsuń
  3. Katherine Faltey... Interesująca dziewczyna... kobieta... Przedstawicielka płci żeńskiej :) Po wieku można by powiedzieć, że to dziewczyna, ale zachowuje się tak dojrzale i jest taka opanowana. O ile poprzedni bohater odczuwał stosunkowo dużo uczuć, o tyle Katherina jest z nich niemal doszczętnie wyprana. Ale nie mogę napisać, że mi się nie spodobała. Lubię silne charaktery, a zwłaszcza silne kobity :)
    Urgus jest genialny :) Ma wspaniałe poczucie humoru i mam nadzieję, że będziemy go częściej wi8dywać :) Szkoda, że w tym rozdziale był tylko przez chwilkę.
    Wracamy do poważniejszych spraw. Coś czuję, że to właśnie Katherina dokładniej naświetli nam sprawę Strażników. Wydaje się być ważną postacią w tej "organizacji" (o ile można to tak ująć :)) No i zdaje się, że szukają naszego narratora z dwóch pierwszych części, niejakiego Christophera Antoniego Dervendu. No ciekawe imiona wymyślasz :)
    Pozdrowienia, weny i zapraszam na bloga!
    pakuti

    OdpowiedzUsuń