"Za siódmą górą, za siódmą rzeką
Swoje sny zamieniasz na pejzarze.
Niebem się wlecze wyblakłe słońce,
Oświetla ludzkie wyblakłe twarze."
- "Choć, pomaluj mój świat!"
- Tato, a ty wierzysz w bajki? - miała sześć lat, to było tak dawno...
- Oczywiście, kochanie - dostała czułego całusa w czoło. - I zawsze, kiedy najbardziej się wacham, kiedy zapominam o nadzieji staram się pamiętać, że bajki są na tym świecie, bo przecież każdy pisze własną.
- A ty już swoją napisałeś? - uśmiechnęła się delikatnie słusząc chichot taty. - Znalezłeś swoją księżniczkę?
- Jakby inaczej! - zaśmiał się i zamknął książkę. - Moja księżniczka jest tutaj, przede mną.
- A ja już napisałam swoją bajkę?
- Księżniczko, to możesz wiedzieć tylko ty - uśmiechnął się jeszcze raz całując córkę w czoło. - Dobranoc, skarbie. Słodkich snów.
Tej nocy długo nie spała, a kiedy w końcu opadły jej powieki śniła jak to za siedmioma górami, za siedmioma lasami żyła w małej chatce, głęboko w puszczy, nikt jej tam nie widział i nie słyszał. Była prawdziwą księżniczką własnej wyobraźni. Miała tylko sześć lat. Jak łatwo jest być dzieckiem...
Mimo, że nadal nie znalazła chociaż jednego krasnoludka, ani domka z piernika, ani nie rozmawiała ze zwierzętami i nie spotkała księcia, wciąż wierzyla w bajki. Czemu nie? Przecież tak nieoczekiwanie się starzejemy, cieszmy się każdym dniem.
Ale dzieciństwo bardzo szybko się skończyło. Jej oczy nagle straciły młodzieńczy blask. Nadal wierzyła w bajki. Że kiedyś ucieknie tam, gdzie nikt jej nie znajdzie. Była pewna, że tam daleko, gdzie nie sięga oko, za siedmioma górami i za siedmioma lasami ukryta jest chatka, jej własny dom. Niektórzy tak szybko dorastają...
Czas dla ludzi nie jest łaskawy.
Lubiła się uśmiechać. Kiedyś często to robiła, nawet bez powodu. Tylko szczęście i beztroskość potrafią się szybko skończyć. Odpowiedzialność, ponoszenie winy nie tylko za własne czyny spadła na nią tak nagle, że nie mogła sobie tego wyobrazić.
Kiedyś, kiedy jeszcze była mała miała w pokoju, na biurku pod oknem pudełko farb i kilka pędzli. Potrafiła być najzdolniejszą artystką, jeśli chciała.
Wszystko można osiągnąć, jeśli się chce...
Ale niektóre farby się skończyły, inne zaschły, pędzle nie nadawały się do malowania. Każdy szczegół, każdy dzień, wszystkie przedmioty - czas swój bieg odbija na wszystkich po równo. Otrzymujemy uszczerbek na ciele i duszy.
Zbyt szybko przepijamy.
Bywały dni, kiedy siedząc na parapecie i patrząc się w ciemność nocy marzyła o wybraniu innej drogi. W takich chwilach czas zwykł zwalniać, deptać wszystko, ale nie ją i jej marzenia. Później zawsze, kiedy przypominała sobie o rzeczywistości, bolało. Noc powoli się kończyła, a niedoścignione gwiazdy gasły w słońcu.
Wspomnienia potrafią być boleśniejsze od marzeń i snów.
***
"- Czego się dowiem?
- Że na całym świecie najbardziej
samotnym miejscem jest tłum w wielkim mieście."
Spotkanie umówione było na 15 minut po północy w jednej z całodobowych kafejek w centrum, gdzie w weekendy zawsze o tej godzinie jest pełno ludzi. W takim tłumie najłatwiej się zgubić, najłatwiej jest poczuć się samotnym.
Pomieszczenie było zadymione, nikt nie upominał o zakazie palenia, przecież nawet o niektórych zasadach trzeba czasem zapomnieć. Jako osoba młoda prezentował się w takim towarzystwie niezwykle naturalnie. Siedział wygodnie przy ladzie baru, na wysokim stołku. Nie wyróżniał się spośród innych ludzi. Równie niezauważalny jak każdy w wielkim mieście. Łatwo być nieistotnym. Przetarł twarz dłonią starając się odgonić od siebie dym, barmen zaproponował my papierosa, ale odmówił starając się nie brzmieć pogardliwie. Każdy ma prawo mieć własny nałóg. Drzwi się otworzyły i nie zamykały przez dłuższą chwilę. Ktoś usiadł obok niego, podejrzewał, że był to Gerbung, ale nie chciał na niego spoglądać, mogło to wzbudzić podejrzenia.
Już kiedy usłyszał jakie jest ich miejsce spotkania miał wątpliwości. Kafejka, zwłaszcza o tej godzinie nastawiona była na młodzież szukających odstresowania i ucieczki. Mistrz, choć nie należał do najstarszych, swoje lata i posturę miał. Nie pasował do tego miejsca nawet z wyglądu.
Zdziwił się więc, kiedy usłyszał nieznajomy głos, który - nia miał co do tego żadnych wątpliwości - zwracał się do niego.
- Osobiście nie mógł się pokazać? - mruknął na tyle głośno, by nieznajomy usłyszał go w morzu rozmów i graniu muzyki. - Czy zwyczajnie brakowało mu motywacji?
- Nie wiem, co nim kieruje - zauważył chłopak. Urgens zmierzył go czujnym wzrokiem. Twarz miał młodą, nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat, choć możliwe, że wszystko to było tylko przykrywką i dobrą charakteryzacją. Mistrzowi musiało przecież zależać na dyskrecji. - Dostałem polecenie, więc je wypełniam.
- Jak każdy, przechodź do konkretów szybciej.
- Jak wolisz - zgodził się nowoprzybyły. - Mistrzowi zalerzy na szybkim działaniu. Mówił, że rozumiesz coś z pradawnej magii.
- Kiedyś w tym siedziałem, kontynuuj - poganiał Urgens.
- Mistrz oczekuje mikstury, zaklęcia, czegokolwiek co będzie w stanie zatrzymać Dervendy i Faltey.
- Ile mam czasu?
- Przeniesienie nastąpi za równe dwa tygodnie - powiedział nieznajomy, po czym zastanawiał się dłuższą chwilę. - Jeśli założyć, że czar rzucony na Zegar Strażniczy zadziała zgodnie z oczekiwaniem możemy dodać jeszcze kilka godziń, przypuszczalnie połowę doby. Ochrona jest przygotowana, ale nie wiemy na ile ich starczy. Nie możemy przypuszczać, że Faltey i Dervendu się poddadzą. W najgorszym wypadku straż przetrzyma ich przez godzinę.
- Godzinę? - zwątpił Urgens. - Nie wierzę, że Gerbung na tyle wątpi w możliwości obronne tak strzeżonego budynku, jak Irrycki ośrodek.
- Należy zakładać najgorsze - wytłumaczył towarzysz Urgensa.
- Skoro Mistrz tak mówi - westchnął. - Czyli mam czternaście dni i niecałe trzynaście godzin.
- Z każdą minutą coraz mniej czasu.
*********
"Czy tak pachnie strach?
Sam go sobie wymyśliłem
Stoję twarzą w twarz
Z tym człowiekiem, którym byłem
Zimno patrzy na mnie -
Jakby chłodem zabić chciał
Lecz to przecież ja
A sam siebie nie zabiję"
~ Ira "Taki sam"
Oddech zamieniał się w ledwo widoczną parę. Z każdym przebytym krokiem zdawało się robić coraz zimniej. Palce u stóp zaczęły mu zamarzać, gdy zjechali jeszcze dwa piętra niżej. Strażnik pchnął go w stronę masywnych drzwi, a sam ochroniaż nie ruszył się z miejsca. Obejrzał się widząc, że jeden krok w tył, a pożałuje. Wziął głęboki oddech i z duszą na ramieniu przebył kilka metrów. Podczas, gdy on zastanawiał się czy wypada zapukać, czy raczej wejść bez zaproszenia, drzwi jakby rozpłynęły się przed nim.
Zrozumiał i choć wcale nie miał ochoty zrobił kolejny krok. Jego twarz ogarnął podmuch ciepła, ale serce pozostało zimne, tak samo jak dziesiątki par oczu, które wpatrywały się w niego.
Kto mieczem wojuje od miecza ginie.
Widział wszystkich. Niegdyś i jego Mistrz siedział na prawo od komicznie wyglądającego sędziego w klasycznej białej peruce pełnej loczków. Czarne oczy Gerbunga były chłodne i zupełnie obojętne na to, co się dzieje i gdzie się znajduje. Zmarczył czoło, gdy ich spojrzenia się skrzyrzowały po czym przeniósł wzrok na innych zebranych. Strażnicy Czasu najwyższego stopnia siedzieli na sali obserwójąc przebieg rozprawy w gotowości do zamieszek.
Sędzia mówił coś, co do niego nie docierało. Spojrzał na niego nierozumiejącym wzrokiem.
- Proszę się przedstawić: nazwisko, imię, wiek, zawód - powtórzył starszy mężczyzna o ziemnistej cerze i nieprzyjemnym głosie.
- Philip Sebastian Faltey, 22 lata, Strażnik Czasu IV stopnia.
- Były Strażnik - Gerbung powstał i zaśmiał się basowo. - Nie oczekujesz chyba, że po twoich czynach zostaniesz ułaskawiony.
Philip podniósł jedną brew. Sędzia upomniał Mistrza, że nic jeszcze nie jest potwierdzone.
- Philip Sebastian Faltey: oskarżony o zabójstwo w Czasie błędnym oraz oszustwo w stosunku do samego Mistrza Czasu i niestosowanie się do poleceń. Czy potwierdza pan oskarżenia? - cisza, która zapanowała po słowach sędzi wydawała się pusta. Philip przełknął ślinę i starając się doprowadzić głos do porządku nie przyznał się do zarzutów.
Był pewny, że niejedna osoba znajdująca się na sali z oburzenia wstrzymała oddech z nadzieją oczekując dalszego przebiegu wydarzeń. To jedni z tych osób, które oczekują od życia sensacji, prastiżu i pozycji. Zapominając o uczuciach stawiają się w coraz lepszym świetle. Niedoskonałości ze zdradzieckim błyskiem w oczach i krzywym, cynicznym uśmiechem. Idealni Strażnicy.
Sędzia zręcznie operując słowami, które w jego ustach układały się płynnie i po myśli wszystkich załagodził sytuację. Następnie poprosił o zeznania głównego świadka.
Philip spojrzał na ławę, gdzie zapanowało lekkie poruszenie. Przed sądem stanął Liam Antonii Dervendu.
*******
"Na zboczach gór biały śnieg nocą lśni
i nietknięty stopą trwa.
Królestwo samotnej duszy,
a królową jestem ja.
Posępny wiatr na strunach burzy w sercu gra.
Choć opieram się, to się na nic zda...
Niech nie wie nikt,
nie zdradzaj nic!
Żadnych uczuć,
od teraz tak masz żyć!
Bez słów,
bez snów,
łzom nie dać się...
Lecz świat już wie."
~ "Mam tę moc!" Kraina Lodu
Nie godził się, by czakać. Rozumiała, że chciał działać, ale nadal uważała decyzję za zbyt pochopną. Przeklinała się za te kilka słów, które wypowiedziała, które skłoniły go do działania. Ostatnie minuty tego wieczara spędziła na zachodzeniu w głowę, jak udało mu się zostać Strażnikiem z sercem tak podatnym na adrenalinę. Myślał niezwykle pochopnie
Wyruszyć mieli pod osłoną nocy, kiedy Michael będzie spał, bądź w lepszym wypadku podczas jego niobecności. Termin typrawy wybrany był na za dziesięć dni, ale Chris oznajmił, że muszą być gotowi do nagłego działania. Ubrana była ciepło i takie też ubrania pakowała do plecaka.
- Gotowa? - Christopher pojawił się w progu jej pokoju.
- Prawie, właśnie się dopakowuje - spokrzała na niego. Włosy miał w nieładzie, oczy podkrążone. Nieprzespane noce odbiły się na nim niezwykle wyraźnie. - Wiesz, że nie chcę tego robić.
- Wiem, ale nie masz wyjścia - przyznał. - Złożyłaś Przysięgę Strażniczą. Nie złamiesz danego słowa, sumienie ci nie pozwoli.
- Nie musisz mi tłumaczyć podstaw magii - zaśmiała się dopinając główną część plecaka.
- Napewno wszystko zabrałaś?
- Tak mi się wydaje - mruknęła i usiadła na łóżku. - Myślisz, że uda nam się cokolwiek zmienić? Uratować kogoś?o
- Podobno nie należy tracić nadzieji - wyszedł z jej pokoju i ruszył dalej plontaniną korytarzy.
- Podobno... - westchnęła i mocno wbiła zeby w dolną wargę starając się nie upuścić łzy. Pamiętała, jak ktoś bardzo bliski jej sercu już tak mówił. Pamięć boli. Pstryknęła kostkami u palców ręki. Schowała plecak w roku szafy, pamiętając by w razie wypadku schować do niego niezbędne przedmioty.
Podchodząc do biurka wiedziała, że tylko sypie sól na rany. Zawartość szyflady nie uległa zmianie. Na jej dnie leżało kilka poplamionych kartek, jej Zegar Strażniczy oczywiście nadal działał, ale lata świetności miał już za sobą. Co dwa tygodnie go otwierała i delikatnie czyściła, pilnując by nie zaszkodziła mu wilgoć. W szufladzie leżało jeszcze zdjęcie. Przedstawiało kilka twarzy, kilka uśmiechów i zdecydowanie zbyt wiele wspomnień. Tuż obok fotografii znajdował się naszyjnik białych pereł...
Pamiętała, jak w rocznicę ślubu rodziców tata wrócił szczęśliwy do domu. Ucałował mamę i wręczył jej prezent. Miała wtedy oczy pełne radości. Nikt nie podejrzewał wtedy, że te same oczy tak szybko zgasną. Pamiętała też, jak mama zakładała ten naszyjnik w połączeniu z elegancką, prostą suknią i jak ładnie wtedy wyglądała.
I równie nagle przypomniała sobie, jak jeszcze w szpitalu, przed śmiercią, mama podarowała jej ten naszyjnik. Ukrywała go ostrożnie w niewielkiej, drewnianej szkatułce. Teraz, kiedy nawet jej najtwrdsze przekonania okazały się błędne, doszła do wniosku, że ozdoba ta musi zmienić właściciela.
****
Drogi Michaelu!
O ile mogę jeszcze tak się do ciebie zwracać... Skoro to czytasz, jesteśmy już w drodze. Ckliwe, prawda? Ale Ty też napisałeś kiedyś do mnie ckliwy list. Kiedy przez ostatnie tygodnie regularnie znikałeś ani ja, ani Christopher nie mieliśmy czym się zająć. Z braku innego zajęcia włóczyłam się po Twojej rezydencji. Dopiero teraz zrozumiałam, że nie bez powodu nie wiedziałam o istnieniu niektórych pokoi.
Możliwe, że będziesz na mnie zły - tak samo jak niezadowolony będzie Chris, gdy dowie się, że zostawiłam ci jakąkolwiek wiadomość. Ale ktoś powiedział mi, kiedy byłam jeszcze mała, że przyjdą takie dni, w których słuchać trzeba nie rozumu, a serca. Możliwe, że to właśnie jeden z takich dni, możliwe, że nie. Być może popełniam właśnie jeden z największych błędów rozdrapując stare rany nie tylko na swoim sercu, ale również na Twoim.
Tak więc, kilka razy włóczyłam się po korytarzach, wchodziłam do zamkniętych z pozorów pomieszczeń. I wiesz, w jednym z takich pokoi znalazłam kilka zakurzonych pudeł z jakimiś zapomnianymi, jak mi się w tamtym momencie wydawało, przedmiotami. Znalazłam tak tak wiele naszych wspólnych zdjęć! Całej czwórki... Z wakacji, wiosennych dni spędzanych w ogrodzie, fotografie kwiatów mamy, o które tak dbała. Już dawno aż tak nie tęskniłam za dzieciństwem.
I pamiętam też jak ten ktoś mówił mi też, że można ukryć swój wygląd, stłamsić uczucia, zepchnąć w kąt serce, ale nigdy nie uda się człowiekowi o czysej duszy zabić siebie we własnym ciele. Nie wiem czy się śmiać z własnej głupoty, czy płakać, że nie dostrzegłam podobieństwa! Ten uśmiech i spojrzenie... Nawet przyzwyczajenia i umiejętności. Moja spostrzegawczść musiała ucierpieć podczas bycia Strażniczką.
Wiem doskonale, że zbyt późno się zorientowałam i być może właśnie na tym polegała podstawa tego wielkiego błędu.
Trochę trudno mi się do tego przyznać, ale czytałam też wszystkie zapiski, ktore znalazłam w tamtych pudłach. Nie podejrzewałam nawet, że dowiem się z nich prawdy. Oczywiście mogłam je odłożyć kiedy znalazłam jeden z listów, ale chyba nie muszę Ci tłumaczyć, że ciekawość zwyciężyła.
Przepraszam jeszcze raz, nia miałam złych zamiarów,
Katherine Anna Faltey.
P.S. Obiecuję, że Philip o niczym się nie dowie.
*
W dłoni niczym pacież trzymał naszyjnik z pereł, który kilkanaście lat temu jeszcze miał okazję podziwieć zza wystawy sklepowej, a później na smukłej szyi żony. Z krzykiem bólu, którego nie jest w stanie ugasić żadne lekarstwo padł na kolana. Pamięty list z eleganckim i niezwykle oficjalnym podpisem Kath wylądował obok jego pięści, którą ze złością udeżył w podłogę.
Jednym ruchem cisnął naszyjnik w stronę ściany. Jednak biżuteria zachaczyła o kant biurka i cienka nić trzymająca wszystkie perły razem pękła, kiedy Michael trzymał jeszcze je w ręku. Jego druga pięść wylądowała na drewnianych panelach. Nastąpiła seria cichych uderzeń o ziemię.
Perły z naszyjnika rozsypały się po podłodze.
De Barten jest ojcem Kath i Philiipe'a? O Merlinie, ale namieszałaś. Ciekawe jak to rozwiążesz i wytłumaczysz :)
OdpowiedzUsuńJuż Ci kiedyś zwróciłam uwagę na pewną rzecz- z tego co pamiętam to Philippe jest bratem od Kath a nie Chrisa, więc chyba ma na nazwisko Faltey a nie Dervendu. Czy się mylę?
Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam :)
DiaMent.
No nareszcie jestem :D
OdpowiedzUsuńJeden z lepszych rozdziałów - to mogę powiedzieć z czystym sumieniem :D
Powiem ci, że najbardziej podobał mi się początek i oczywiście list :D
A De Barten jest ojcem Kath i Philipa ? :o (czuję się troszki troszki jak w modzie na sukces :o ale w pozytywnym sensie, bo mi osobiście serial ten się podoba - moje uczucie gdy dowiedziałam się, że on jest ich ojcem mogę porównać do momentu gdy dowiedziałam się, że Eric Forrester nie jest ojcem Ridge'a (z mody na sukces) :p )
Nie wiem, czy przyznać się z dumą, czy wstydem, ale nigdy nie obejrzał choćby jednego odcinka mody na sukces...
UsuńJak już zauważyła jedna czytelniczka historię swoją wzorowuję na "trylogii czasu" gdzie pojawił się podobny wątek, więc to raczej z tego się wzięło :P
Ludum