środa, 25 września 2013

18. "I saw the sunrise deep in hell"

Nie ma cenniejszego długu, nad dług wdzięczności.
~ Ludum

    Różnokolorowe liście zatoczyły kolejne kółko na chodniku, posyłane usilnie przez wiatr w daleką, ale niedoszłą podróż. Park o tej porze roku nie przybrał jeszcze tradycyjnie jesiennych barw, ale drzewa powolnie pozbywały się liści bawiąc się w ulicznych malarzy i upiększając krajobraz. Tradycyjne miejsce ich spotkania dziś świeciło pustkami. Kilka osób w niezapiętych płaszczach przeciwdeszczowych, którzy wyszli na spacer z psem... 
    Przez dłuższy czas obserwował jednego z nielicznych dzieciaków, na oko trzyletniego chłopca w otoczeniu obu rodziców. Malec z zapałem wspinał się po kilkustopniowej drabince, by po chwili z okrzykiem triumfu zjechać z krótkiej zjeżdżalni lądując w piaskownicy. Zataczając niepotrzebnie duże koło, chłopiec ponownie dobiegł do pierwszego szczebelka drabinki i od początku wspiął się na szczyt konstrukcji. Uśmiech, który od czasu przybycia na skromny plac zabaw był nadzwyczaj szeroki, szczery i... niewinny, a nawet niedoświadczony. 
    De Barten mógł tylko pozazdrościć brzdącu tej charakterystycznej dla dzieci beztroski, braku problemów i nieświadomości. On sam wolał by pozbyć się z karku doświadczenia kilku poważnych sytuacji...
   
      Jej czarny płaszcz idealnie komponował się z ciemną karnacją,  zielonymi oczami i kontrastował z wyprostowanymi blond włosami. Podkreślone na delikatną czerwień usta zdobił cień nieoczekiwanie fałszywego uśmiechu, który wydawał się jak najbardziej upodobniać do wdzięcznego grymasu z iskierką złośliwości. Naturalnie, lecz prawie niezauważalnie na tle opalonej twarzy znalazły miejsce delikatne rumieńce. 
    Nie powiedziała nic na powitanie. Tylko suche skinienie głowy... Mimo obojętności, z którą obiecali sobie traktować się nawzajem, poczuł delikatne ukłucie bólu i tęsknoty.
      Gdzie podziała się ta dziewczynka z włosami zaplecionymi w warkocz i wdzięcznym uśmiechem na powitania? Oczywiście lata na każdym pozostawiały swoje piętno, ale zauważył, że niektóre decyzje wpływają na charakter bardziej niż wiek. 
- Spełniłam wszystkie warunki. Odkupiłam dług - powiedziała to z taką mocą, że zdziwiła nie tylko jego, ale i siebie. - Teraz twoja kolej, by spłacić należne mnie.
- Oko za oko? - uniósł jedną brew do góry, wiedząc, iż zupełnie automatycznie dopowie zaczęte.
- Ząb za ząb - palnęła bez zastanowienia, instynktownie. Natychmiast zarumieniła się ogniście. Przecież przysięgła sobie więcej nie stosować się do zasady. Przez blisko minutę panowała między nimi cisza. 
- Życie za życie - kontynuował, mając nadzieję, że ona nie zrezygnuje.
- A dług za dług - wycedziła przez zęby jeszcze bardziej się czerwieniąc i czując palące od środka uczucie zawodu na własnej osobie.
- Jaka grzeczna dziewczynka - zironizował jak to miał w zwyczaju lata temu.
- Wracając... Pomogłam ci wtedy w zamian za ratunek - w jej tonie głosu pojawiło się coś na wzór już nie prośby, a wręcz błagania.
- Tylko cena nie była do końca równa, więc przebiłaś stawkę wypełnieniem kilku moich... Powiedzmy "próśb" - sprostował ponownie obserwując chłopczyka biegającego po placu zabaw.
- I teraz dla wyrównania rachunku to ty winien jesteś mi przysługę - oznajmiła odzyskując na chwilę pewność. 
    Przez chwilę poczuł się jak nic nieznacząca kukiełka w teatrzyku dla dzieci. Sznurki co chwila przejmuje inna osoba i ciągnie je w tą stronę, którą uważa za najstosowniejszą, ale zupełnie inną niż kierunek poprzedniego właściciela. Ciągła zamiana ról i niezdecydowana ucieczka między jednym i drugim frontem. 
- Jestem do twoich usług - odparł usłużnie, marząc już tylko o zakończeniu tego marnego przedstawienia i zapomnieniu na zawsze co działo się za kulisami, gdzie niejeden widz nie mógł sięgnąć okiem. - Spełnię każdy rozkaz.
- Będziesz musiał... Opowiedzieć... - zaczęła, lecz szybko jej przerwał, jak zwykle źle reagując na słowo "opowieść".
- Bajki na dobranoc mam ci opowiadać?! - zadrwił śmiejąc się nerwowo.
- Nie - odparła spokojnie, bez cienia emocji. - Chcę usłyszeć co było wcześniej i dlaczego dalej brniesz w to bagno.
   Drgnął, czując, jak sznurki od jego kukiełki właśnie wędrują w inne dłonie. Ponownie trafił pod opiekę tego, który już zawodził, ale dostał drugą szansę. Który kłamał i mimo wszystko otrzymywał przebaczenie. Tego, kto skręcał, a wychodził na prostą. 
- Chcesz więc usłyszeć to, czego nikt jeszcze nie ubrał w słowa? - upewniał się, choć wiedział, że zupełnie nie potrzebnie.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz - stwierdziła na pozór lekko i niewinnie.
    Właśnie w tym momencie poczuł jak wspomnienia, którym musi zaufać, przebaczyć i pozwolić iść swoją drogą, podcinają mu sznurki. Kukiełka opada na scenę z hukiem na tyle głośnym, że nikt nie słyszy i tak niezauważalnie, że wszyscy widzą. 
     Kolejny raz padł komuś do stóp.

***
"I saw the sunrise deep in hell
I saw heaven in the cell
I saw the touch, I saw the smell, well, well

I saw the neverending sea
I saw the mountains of liberty
I didn't see you and I did not see me

But I'm still looking for someone
Someone that's larger than life
Something that's sharp
Sharp as the knife

I saw the sunrise deep in hell
And it grows and it grows
First signals of love
I say well, I say well
I saw the sunrise deep in hell"
~ Brainstorm "Sunrise (deep in hell)"

   Siedzieli obok siebie, wwiercając swoje spojrzenia w zaplamiony atramentowymi kleksami blat ciężkiego, mahoniowego biurka. Obaj mrugali regularnie, tylko trochę rzadziej niż przeważnie. Co chwila jeden z nich spoglądał na drzwi po drugiej stronie pomieszczenia, w myślach starając się odwlec moment ich otwarcia. Słychać było ich miarowe, nieco nerwowe westchnienia, oraz śmiały zegar. Jakby każda z jego strzałek chciała pokazać swoją wyższość. Udowodnić, iż oni są nic nie warci, a one mają we władaniu cenny Czas i mogą nimi grać tak, jak zapragną.
    Drzwi niemiłosiernie zaskrzypiały w zawiasach i do pokoju wszedł Mistrz Gerbung. Kroki stawiał ociężale i powolnie, dłonie miał zwinięte w pięści, a knykcie pobladły. Bluźnierstwa wydobywające się z jego ust na krótką sekundę zostały zagłuszone przez zamknięte z hukiem drzwi, a wzrastały na sile i głośności w miarę przybliżania się Mistrza do Strażników.
    Urgens wzdrygnął się, starając nie próbować wyłapywać poszczególnych określeń z tego słownego potopu. Zamiast tego uparcie wpatrywał się w meble, przesadnie skupiając uwagę na podniszczonym wystroju gabinetu. 
    Wiedział, że zawiódł. Powierzono mu zadanie nieobliczalnej wagi. W jego władanie oddano sekrety skrywane przez wiele długich lat. Tajemnica, której rozwiązanie próbują znaleźć już od pokoleń.

   Musiałby być głupcem, by sądzić, że to dzięki niemu wszystko się rozwiąże. Jednak... Jeżeli los okazałby się na tyle przychylny...? Co wtedy?
   Czy wszystko wróciłoby do normy, a kolejny obszerny rozdział na kartach historii zostałby wymazany bez konsekwentnie i na zawsze? 

Przeszedł go nieprzyjemny, piekielni zimny dreszcz, gdy zrozumiał, że całą prawdę nigdy nie uda się zatrzeć. Zawsze będzie ktoś, kto pamięta więcej niż inni, kto widział coś, czego widzieć mu nie pozwalano i kto podsłuchał najcichsze rozmowy.

    To właśnie na nich spoczywał ten bolesny dług i obowiązek. Na obrońcach Czasu i kronikarzach doświadczenia. Wszystko w pogoni za wyróżnieniem. Kiedy liczy się każda sekunda, nie myśli się o konsekwencjach, ponieważ one zawsze będą wydawały się blade na tle emocji, które odczuwasz i wyzwaniu, któremu masz okazję podołać. A kiedy przyjdzie opanowanie zaczynasz odczuwać wstyd i złość na samego siebie. Jesteś gotów na poświęcenie za tych, od których odłączyłeś się w drodze i za te marzenia, co zostały w podróży pogrzebane.
    I już od kilku lat przyszło mu budzić się z palącą świadomością winy i bólu sumienia. A wtedy przychodzi chwila, kiedy żałujesz i chcesz cofnąć Czas. Tylko jest już za późno. Przegapiłeś ostatnią okazję, a drzwi są już zatrzaśnięte. Za własne błędy płacisz własną skórą.

***

"Easy we follow, easy we trust 
Some things we want, and some things we must 
Sometimes we're losing, somedays we're lost 
All we have from down until dust"
~ Brainstorm "French cartoon"

     Ciąg cyferek rozdzielonych przecinkami i średnikami tańczyły jej już przed oczami, dobrowolnie zmieniając swoją kolejność i mieniąc różnymi kolorami. Ze złością zgniotła karteczkę i celnie odprawiła papierową kulkę do śmietnika. Ułożyła się wygodniej w miękkim fotelu i otworzyła książkę na losowej stronie. 
    Przeczytała datę, przeniosła wzrok na autora notatki i zabrała się za czytanie kilkudaniowego raportu. Nie dowiedziała się niczego cennego- zresztą tak samo jak w poprzednich zapiskach, w których zagłębiała się ok kilku monotonnych dniu. W tym czasie Chrisopher sprawdzał wyjątkowe pokazania, które pomogłyby im wykryć umiejscowienie siedzib Strażników. Na podłodze w jego pokoju od przeszło tygodnia spoczywał pokaźny stos mapek poszczególnych wycinków kontynentów, lub całych państw. Michael natomiast niemal regularnie opuszczał mieszkanie, wracając często późnym wieczorem, lub wychodząc po północy. Nie wiedziała, gdzie i na ile znikał. Często gdy się budziła nie było już po nim w całym domu śladu, lub właśnie wracał do domu o rześkim poranku.

   Pogrążona w myślach przyłapała się na zawieszeniu wzroku w jednym punkcie strony. Otrząsnęła się szybko i powróciła do notatek.

Rok 1787, 15 listopada

Niezapomniany pokaz Kina niemego! Fenomenalny wynalazek przeniesiony z 1894 roku, w celu zapewnienia Strażnikom odrobiny rozrywki. [...]

*

Rok 1343, 12 grudnia

Profesor, wykładowca i autor "Problemów związanych z Międzyczasem", A. Meldow, ogłosił rozpracowanie kolejnego problemu Przeniesień Czasowych. "Czy pogoda wpływa na działanie Strażniczych zegarów?" ukazać się ma już 5 stycznia, podczas 30 - lecia wydanie pierwszej książki zasłużonego Strażnika! [...]

*

Rok 1546, 7 marca

Pojawia się inicjatywa wybudowania podziemnego ośrodka szkoleniowego! Planowanym miejscem okazuje się Edynburg. Władze głowią się nad rozpracowaniem odpowiedniej technologi, by nie zakłócić spokoju podejrzliwych Brytyjczyków. [...]

*
   Większość zapisków miało charakter czysto informacyjny, niektóre nawet brukowy. Wykrzywiła usta w grymasie zmęczenia. W podręcznym notatniku zapisała kilka nazwisk i imion Strażniczych, które później obiecała sobie posprawdzać. W końcu każda informacja jest przydatna.

   Odchyliła głowę i się przeciągnęła. Krzyknęła cicho, kiedy po otworzeniu oczu, przed własną twarzą zarejestrowała oblicze Christophera.
- Dobry - przywitał się towarzysko, z uśmiechem.
- Cześć - mruknęła wracając do poprzedniej pozycji. - Znalazłeś coś nowego?
- Szczerze mówiąc to zainteresował mnie obszar we wschodniej Europie - odpowiedział patrząc już na trzymaną w dłoniach mapkę. - Kilkanaście lat temu zarejestrowano tam charakterystyczne drgania powietrza i ziemi, a poziomem rzek w ciągu kilku dni podnosił się niebezpiecznie, zupełnie niespodziewanie i co najważniejsze bez powodu - podkreślił. - Od 1847 zjawiska powtarzały się z kilkuletnimi odstępami, ale w miarę regularnie. W 1900 mieszkańcy tego rejonu założyli bariery bezpieczeństwa, więc od ponad stu lat, mimo podnoszenia się wody zagrożenie powodzi jest mniejsze - wyjaśnił rzeczowo. - Swoją drogą, jak na dzisiaj mam dość!
- Nie ty jeden - przetarła oczy starając się strzepnąć oznaki zmęczenia. 
- To może mały spacer? - zapytał z nadzieją, jednak widząc jej spojrzenie szybko dodał: - Kath! Nie wychodziliśmy poza mury tego domu od prawie miesiąca. Przecież podczas małego spaceru po okolicy szanse, że ktoś nas rozpozna są znikome.
    Mimo niepewności całą sobą popierała ten pomysł. Również miała dość siedzenia w czterech ścianach. Czuła się jak ptak pozbawiony wolności. Zgodziła się, nie wiedząc jeszcze, jak wielki błąd jest w stanie popełnić.

    Zmrok powoli pożerał zapomniane uliczki Londynu, nakazując mieszkańcom nie wychylać nosów za drzwi ciepłych domów. Szli ramię w ramię, niczym przyjaciele, którymi namiastką stali się dla siebie nawzajem. Stworzyli fundamenty zaufania i mury obronne dla fortecy nadziei, przez której bramy nikt nie miał prawa się przedrzeć.

***

    Nie zakuli go w kajdany, ani nie nafaszerowali środkami nasennymi. Podróż do skrzydła sądowego miał przebyć w pełni świadomie. Nawet inni "wyjątkowi" pacjenci i pracownicy nie dostali rozkazu opuszczenia korytarzy na czas tych 15 minut powolnej, w pełni bezpiecznej wędrówki. 
    Otoczony ochroną stworzoną z pięciu pracowników o bezwyrazowych twarzach. Przez całą drogę obserwowali go pustymi oczami, na tyle ciemnymi, że tylko z bardzo bliska można było wyróżnić źrenice. Ubrani również w mroczne kolory stanowili dla Liama delikatną namiastkę pomocników samej Śmierci. Tylko przesadnie białe, aż rażące w oczy koszule, niewątpliwie idealnie wyprasowane, stanowiły przypomnienie o ich ludzkiej postaci, o posiadaniu rozumu, siły, może nawet duszy i serca. Ale przecież to nie ważne, liczy się tylko wizerunek, wytrzymałość, opanowanie... cechy, które można wyćwiczyć.
   
     Idąc wzdłuż holu przed oczami zauważył jej charakterystyczne blond włosy. Przenosząc wzrok dalej, dopiero po chwili dotarło do niego, że ma szansę nawiązać z nią kontakt wzrokowy. Sylwetka pielęgniarki wtopiła się jednak w tłum, więc dopiero po przebyciu kolejnych kilku metrów, prawie przy zakręcie w kolejny korytarz, dostrzegł te zielone oczy, które dziś błyszczały dziwną satysfakcją, ciekawością i... zniecierpliwieniem. Jakby pod wpływem jego palącego spojrzenia odwróciła się, pozwalając mu w pełni dostrzec ogniki w jej spojrzeniu. Bez chwili wahania uniósł dłoń przykładając ją do czoła. Zasalutował krótko na znak zgody i wspólnej walki.
   Zniknął w kolejnym korytarzu, nie wiedząc, że ona również uniosła dłoń, bezbłędnie rozszyfrowując to krótkie przesłanie. Nie wiedząc, że ona również przyłączyła się do walki między światłem a cieniami. Zapomnieli jednak, iż cienie powstają dzięki światłu, które musi zniknąć, by one również zostały posłane w zapomnienie.

     Pięciu osiłków, którzy otaczali Liama w drodze do sali sądowej, wydawało się rozpłynąć w powietrzu, gdy tylko przekroczyli drzwi pomieszczenia. Stał sam, nie liczący się i przestraszony, przeciwko całemu światu i samemu sobie. Za cel miał kłamstwo i zdradę, ale jak sobie wmawiał wszystko na "cele wyższe". Bo wszystko miało swoją przyszłość i swój koniec. Wszyscy gdzieś zmierzali.

***

    Promienie zachodzącego słońca oślepiały niczego nie świadomych mieszkańców Edynburga. Bajkowe niebo odbijało się w tafli przyjemnie chłodnej, falującej wody. Przyciszone i głośne rozmowy, trzepot ptasich skrzydeł, stukot szyn tramwajowych o tory i kobiecych obcasów o chodniki, dziecięce krzyki oraz warkot silników samochodowych składało się na miejski niezapomniany miejski gwar.
   Nikt z tysięcy mieszkańców nie mógł nawet podejrzewać, że właśnie wypowiadane jest słowo wagi ludzkiego życie, że właśnie coś się kończy, a coś się zaczyna. Liam Dervendu skłamał, oczywiście nie pierwszy raz. Mimo wszystko nigdy jeszcze nie czuł aż takich wyrzutów sumienia, jeszcze nigdy nie miał ochoty zapalić się od środka wymawiając to krótkie "tak". Pierwszy raz poznał prawdziwy i pełny smak bólu. 
    Jednak nie żałował. Podtrzymała go wiara i nadzieja na lepsze jutro, na promyk słońca w pochmurny dzień. I tylko w to chciał wierzyć w tamtej chwili.
   W chwili, kiedy potwierdził wszystkie zarzuty przeciwko bratu.

   Promienie zachodzącego słońce skryły się za horyzontem, ale kawałek ognistej kuli wychylał się, by ostatni raz tego dnia obrzucić spojrzeniem płomiennych oczu piekło dzieła rąk ludzi i ostatni raz pokazać cień ich sylwetek na asfaltowych ulicach. Ponieważ nawet w piekle istnieje cień, więc i światło istnieje.


środa, 11 września 2013

17. "Ale czy tak się żyje lepiej?"

Anioł strachu
I nienawiści przyjaciel fałszywy.
W złotych klatkach zamknięty.
Martwy, a wciąż żywy.
~ U.H.v.S.


      W porcelanowej, ozdobnej filiżance zakołysały się resztki czarnej herbaty. Dłoń, która podniosła się nad niejedno ludzkie życie, z wyćwiczonym rygorem wzięła chrupkie naczynie. Zadziwiające, że delikatne, chińskie szkło jeszcze nie pękło w rękach tak niedelikatnej osoby.
   Pułkownik siedział wygodnie w miękkim fotelu na czterech nóżkach z ciemnego drewna. Powietrze wypełniał przyjemny zapach cynamonu, który często gościł w napojach Davisa, i dusząca woń drogich, męskich perfum. Zegar niedawno wybił czwartą po południu. Jak co dzień Strażnik miał o tej porze podwieczorek. Staroświecka, ale całkiem przyjemna tradycja. 
    Filiżanka uderzyła leciutko o talerzyk z tego samego kompletu. Z niewielkiego półmiska, jeszcze kilkanaście minut temu zapełnionego róźnego rodzaju przekąskami, zniknęło ciasteczko. Wkrótce za jego przykładem poszedł również kawałek jabłka. 
    Ze starego, ojcowskiego gramofonu wydobywała się cicha i spokojna melodia, przerywana tylko regularnym, wadliwym zagłuszeniem sprzętu. Dzwiękoszczelne okna nie przepuszczały do pomieszczenia dziecięcych krzyków z podwórza. 
    Mieszkanie na czwartym piętrze zwykłego, mieszkalnego bloku zionęło spokojem, ale nie pustką, jak to bywało ostatnie laty. Jego właściciel nie przejmował się nawet pokaźną teczką raportów do uzupełnienia. Złote pióro, które dostał już dawno w prezencie spoczywało na swoim miejscu, gotowe do pisania, a wygrawerowane na złoto inicjały posiadacza błyszczały w nienaturalnie żółtym świetle rzucanym przez lampę. 
      Sam pułkownik już od kilku dni gościł w swoim Londyńskim domu, niemal codziennie odbywając długą i do niedawna bezowocną podróż do Irrytu. Bynajmniej nie był to urlop, ponieważ znaczenie tego słowa już dawno poszło w zapomnienie. Przynajmniej wśród Strażników. Do stolicy Wielkiego Królewstwa wysłano go, gdyż było stamtąd bliżej do Irrytu. 
    A ekonomia jest najważniejsza. Zwłaszcza, jeśli chodzi o Czas.
      Kiedy zegar oznajmił, że minęło już pół godziny, pułkownik z westchnieniem podniósł się z fotela i przesiadł się na inny, o wiele mniej wygodny. 
    Chwilę potem tuzin raportów było rozłożone na drewnianym blacie biurka w kolejności chronologicznej, a właściciel ozdobnego pióra zabierał się za ich uzupełnianie. Niezwykle nużąca i długa praca. Niestety właśnie takie prace zazwyczaj są najważniejsze. 
    I tak codziennie. Ale za kilka dni... Tak, za kilka dni wszystko ulegnie zmianie.
    
    Nie zdążył uzupełnić nawet jednej kartki, gdy nie zawracając sobie głowy pykaniem do gabinetu wparował jego "kolega" po fachu - Urgens.
   
     

*************


      Ziemia była istnym pobojowiskiem. Skropione krwią, brukowanie uliczki. Wszędzie unoszący się popiół. Ogniście czerwony płomień był w trakcie połykania kolejnych skromnych, drewnianych domków. Poprawił futrzany kołnierz grubego, zimowego płaszcza i, uprzednio sprawdzając obecność krótkiego sztuletu u boku ruszył w sam środek piekła. Piekła, do którego powstania się przyczynił.
- Generale - podbiegł do niego młodszy oficer. Jeden rękaw jego munduru uległ rozcięciu, a z rany sączyła się drobna stróżka krwi. Chłopak stał wyprostowany, cierpliwie czekając na pozwolenie, by mówić. - Nasze oddziały zaczynają tracić kontrolę. Ogień rozprzestrzenia sięga zwrotnym tempie, a mieszkańcy nawet nie mają sił, żeby go ugasić - zameldował, po krótkim skinieniu głowy swojego przywódcy. 
- Czy wiemy już, gdzie przebywa Meldow? - zapytał krótko generał. Odpowiedź była negatywna. - Ewakuujcie mieszkańców. Niech młodsi oficerowie zajmą się powstrzymaniem pożaru. Pułkownikowi powierz dalsze szukanie Meldowa - rozkazał, nie przejmując się niewielką rangą podwładnego, któremu przekazał tak ważne instrukcje. Chłopak nie czekając chwili zwłoki i rozumiejąc odpowiedzialność zadania pognał wykrzykując co chwila pojedyńcze słowa, po chwili znikł z jego pola widzenia.
    Sebastian ponownie, zupełnie odruchowo sprawdził obecność sztuletu. Sekundę później biegł w stronę zawalającego się, pożeranego przez płomienie domu. Uderzeniem wyważył ledwo trzymającej się w zawiasach drzwi . Zakrywając usta i nos kawałkiem koszuli przemierzył coś, co kiedyś prawdopodobnie służyło za salon i, rozglądając się po stronach starał nie zwracać uwagi na ból całego ciała, które palili żywym ogniem. Z ulgą stwierdzając, że na piętrze nie ma żadnego z poszkodowanych, rozejrzał się w poszukiwaniu innego wyjścia niż drzwi, które teraz były nieprzydatne. 
     Usłyszał przygłuszony krzyk. Dźwięk pozbawiony nadziei i oczekiwań, nie wołający o pomoc. Był to okrzyk przerażenia, zwykłego strachu. Podejmując decyzję w ułamku sekundy wbiegł po drewnianych schodach, raz po raz przeskakując bardziej zapadnięte stopnie. Działał wiedziony instynktem, zupełnie nie przewidując skutków swoich czynów. Nie pamiętał jakim cudem, ale udało mu się odnaleźć dziecko na czas. Drobna dziewczynka, skulona w kącie. Miała zamknięte oczy, jakby bała się zobaczyć co będzie dalej....



     Obudził się, tak jak zawsze, po tego typu snach. Od gwałtownej zmiany pozycji zakręciło mu się w głowie, a przed oczami pociemniało. Kiedy pokój ponownie nabrał tradycyjnych, szarych kolorów, przetarł twarz dłonią i, z westchnieniem postawił stopy na zimną podłogę. Przez kilkumilimetrową szparę między grubymi zasłonami przedostawał się blado światło deszczowego nieba. Słońce prawdopodobnie nie zdążyło jeszcze zaszczycić blaskiem ponurych uliczek w tak odległej od centrum dzielnicy. Wątpił, że jest w stanie zasnąć na przynajmniej kilka godzin po nocnej marze, która wykańczała go nie mniej, niż koszmary z poprzednich nocy. Obrazy o podobnej treści, identycznych barwach. Dni, które najchętniej wymazałby z pamięci. 
     Jego jedynym towarzyszem po kolejnym odwiedzeniu urywka przeszłości był prawie niezauważalny uśmiech z odrobiną dumy... Do dziś potrafił przywołać spojrzenie drobnej dziewczynki, spojrzenie pełne wdzięczności. Nie był pewien, czy od razu po zobaczeniu tak oddanego wzroku upadł, tracąc przytomność. Możliwe, iż zwyczajnie nie pamięta późniejszych minut. Nigdy jednak nie żałował, że świadomość oszczędziła mu niektórych scen, momentów z piekła rodem. Dzieło okrucieństwa innych do którego powstania się przyczynił, którego oglądanie nikt nikomu nie mógł pozazdrościć. 

************

       Podobno oczy są ślepe. O wiele pewniej będzie dać poprowadzić się intuicji i zaufać sercu. Bo zmysły zawodzą, nie wolno im ufać. Mało kto zdaje się na podświadome myślenie. Oni jak zawsze zmuszeni byli do odmienności.
    Prowadzeni przeczuciem dobrnęli dalej, niż większość mogła przypuszczać. Mimo, iż zaskoczyli, a nawet zadowolili pokaźną liczbę osób nie usatysfakcjonowali samych siebie. Wyruszyli naprzeciw przekonaniom, zapominając o marzeniach. 
     Nauczyli się korzystać z każdej, niepowtarzalnej sekundy. Cenili każdy uśmiech innych, chociaż sami pozapominali podstawy radości. 
    Niezauważalnie podobni i wyraźnie inni. 
    
     Jak w każdy wieczór ostatniego tygodnia siedzieli w salonie tajemniczej posiadłości Michaela de Bartena. Wystrój rezydencji, która okazała się większa niż się mogło wydawać zdążył ulec zmianie. Nikt, oprócz samego iluzjonisty nie znał powodu tak nagłej przebudowie. 
      Wszystkie fotografie, jak i niektóre książki zniknęły z przeważnie odwiedzanych przez Christophera i Katherine pomieszczeń,  nim przybysze zdążyli się przyjrzeć osobom przedstawionym na zdjęciach oraz dokładnym tytułom opowiadań. Jednak ani Dervendu, ani Faltey nie zainteresowali się niewyjaśnionymi zmianami, zwalając wszystko na chęć zachowania przez Michaela pewnych granic prywatności. 
    Nie mogli narzekać na inne wygody, wcale nie powodu ich braku, a dzięki dobremu wychowaniu. Oboje wiedzieli, że mogli wylądować gorzej...
    Mimo wszystko w mieszkaniu stało się niewątpliwie przytulniej. Zniknęły duszące kadzidełka, zakurzone dywany i sprane firanki w kuchennych oknach. 
    Jednak dom nadal zachował swoją aurę tajemniczości, tak więc Chris i Kath nawet nie planowali poznania możliwie upiornych sekretów budynku. Polubili ten niezapomniany stan słodkiej niewiedzy, nieświadomie ułatwiając niektóre chwile Michaelowi. 

    Fotele o matowym obiciu wyglądały na niezwykle miękkie i wygodne, więc takie również były. Ustawione naprzeciw kominka zdawały się stałym, idealnie dopasowanym wystrojem pokoju i nikt nie mógł podejrzewać, że oba meble zarówno jak kanapa z kompletu usytuowana pod jedną ze ścian, zostały zakupione stosunkowa niedawno. Wszystko w celu umilenia bliskiej sercu właściciela dwójce odmieńców pobyt w wydawałoby się pustym, nie znającym ciepła domu. 
     Skromnych rozmiarów biblioteczka zapełniona po brzegi różnorakimi księgami z niejednej epoki. 
   
     Tak właśnie spędzali większość ostatnich dni - nie wychylając nosa za drzwi ciepłego mieszkania, z książką w jednej ręce i kubkiem herbaty w drugiej. Bez uśmiechu na wczoraj, bez pomysłu ma dziś, bez nadziei na jutro. Jakby zatrzymani w Czasie, jednocześnie nie wybici z jego biegu.

    Niezmienni, a starzejący się.
    Pełni wigoru, a bezradni.
    Śmiejący się, ale nieszczęśliwi.
    Sztuczni, choć niefałszywi.

***

"Wielu ludzi żyło bez twarzy. 
Ale czy tak żyje się lepiej?"
~Leszek Kołakowski "Piękna twarz"

      Jeszcze żaden list nie wyzwał u niego tak... negatywnych emocji.
      Mieszanka strachu, bezradności, bólu, na końcu wstydu... Zawiódł siebie i Kath. Na darmo zdała się nadzieja i przebiegłość. Przekonał się, że chęci nie zawsze wystarczają.
    Właśnie w tej chwili poznał prawdziwe pojęcie "burzy mózgów". Więcej niż jedna myśl na sekundę, tysiące hipotez i miliony wariantów... Żaden nie wydawał się dostatecznie dobry. 
    Nie zdążył się dostatecznie zastanowić, kiedy usłyszał jak para stóp uderza o kafelki pokoju. Odwrócił się, choć doskonale wiedział kto stoi za jego placami. Drgnął zaskoczony, iż sam Urgens pojawił się by zabrać go do głównej siedziby. Bez sprzeciwu wyciągnął ręce, w lewej ściskając Zegar Strażników. Urgens wyrwał z jego dłoni to, po co przyszedł i ruchem głowy nakazał mu iść za sobą.
    Faltey patrzył z niepewnością na towarzysza, za którym teraz przemierzał królewskie korytarze. Dziwił się, że Urgens nie mylił zakrętów - jemu zdarzało się to dość często, nawet teraz, gdy poznał znaczną ich część.
    Nagle zatrzymali się pośrodku jednego z przejść. Philip zyskał okazję, by przypatrzeć się twarzy Strażnika. 
    Policzki Urgensa w żadnym stopniu nie przypominały zaróżowionych, usta były niemal idealnie prostą linią, ale oczy... błyszczały satysfakcją.
- Gdzie teraz? - spytał, jedynie po to, by przerwać tą nieznośną, naszpikowaną szpilkami ciszę. Urgens wyraźnie się ożywił, najwidoczniej wolał nie odzywać się pierwszym i Philip całkowicie to rozumiał, stare Strażnicze przyzwyczajenie.
- Przenosząc się w tym miejscu wylądujemy dokładnie w centrum doskonale chronionego pomieszczenia. Bezcelowe będą wszelkie próby protestu, gdyż pokój został wyposażony w najlepszych Strażników - nawet w chwilach triumfu nie rozluźniał swojego służbowego języka.
      Faltey kiwną tylko głową dając znak, że zrozumiał. Na twarzy Urgensa po raz pierwszy zagościł przynajmniej cień złośliwego uśmiechu samozadowolenia. Znikł jednak tak samo szybko jak się pojawił, więc Philip zastanawiał się chwile, czy mu się nie przewidziało. 
   
    Kilka sekund później Urgens już majstrował przy jego Zegarze. Kiedy ustawił go na odpowiednią datę i godzinę, oraz zablokował wszystkie inne, możliwe do zmiany parametry. Przekazał drobny przedmiot towarzyszowi spojrzeniem nakazując nie sprawianie problemów. Philip nie protestował...
   
     O ile to możliwe, myśli w jego głowie mknęły z jeszcze większą prędkością. Obrobił już z każdej strony prawie wszystkie opcje ratunku. Wszystki, oprócz tej ostatniej. Jedyna deska ratunku, as w rękawie, o którego istnieniu często wiemy, ale nie chcemy dopuścić do siebie myśli, że może być zużyty. Istnieją jednak momenty, gdy nie mamy wyjścia.
    Czuł się jak w klatce, choć wiedział, że za chwilę będzie osaczony przez większą liczbę osób, teraz byli tylko we dwoje. Ucieczka z łapsk Urgensa już w pierwszych sekundach jego rozmyśleń została uznana za zbyt ryzykowną. Oczywiście istniał jeszcze zapasowy wariant. 
    Ostateczną decyzję podjął tuż przed przeniesieniem. Wsadził obie ręce do kieszeni, jedną natychmiast wyjmując. Niemal od razu poczuł charakterystyczne zawroty głowy. Jego własny zegar ruszył, zsynchronizowany z zegarem Urgensa. 
   Na uczucia było już za późno, gdy pod jego stopami pojawił się stały grunt. W przeciągu chwili, trwającej nie więcej niż mrugnięcie okiem uwolnił zawartość jednej z dłoni, palce drugiej zaciskając na przedmiocie schowanym w głębi lewej kieszeni... i mając nadzieję, że los okaże się przychylny.

****

 Długość nie jest zniewalająca i występują błędy, za których poprawienie wezmę się od razu po powrocie do domu ;)   Usterki, których nie zauważę będziecie usieli mi wybaczyć, ale cała notka powstała na tablecie, gdzie nie zawsze udaje mi się trafić w odpowiednią literkę, zwłaszcza jeśli piszę podczas powrotu do domu :(

Mam nadzieję, że jednak tekst Was zadowoli :)  Dedykacja dla Rouse Karmen - dziękuję za motywujące komentarze :3

FACEBOOK - Ludum - nie więcej niż gra

ASK - ask.fm/Ludum